Największa ewakuacja w powojennej historii Niemiec Ewakuacja oddziału wcześniaków
We Frankfurcie nad Menem znaleziono ogromną bombę z czasów drugiej wojny światowej. Ponad 60 tysięcy ludzi musiało opuścić swoje domy
Na bombę natrafiono 29 sierpnia w dzielnicy Westend podczas prac budowlanych na terenie kampusu Uniwersytetu Goethego. To zrzucona przez brytyjski bombowiec mina powietrzna typu HC-4000, prawdziwy potwór o masie 1800 kg, zawierający 1400 kg materiału wybuchowego. Tego rodzaju miny wybuchały w powietrzu i zrywały z budynków dachy tak, aby mogła rozpętać się gigantyczna „burza ogniowa”.
Saperzy stwierdzili, że trzy zapalniki bomby są lekko zaśniedziałe, poza tym jest w znakomitym stanie. „Takiej bomby jeszcze nigdy nie rozbrajałem. Największa, z jaką miałem do czynienia, była 250-kilogramowa”, wyznał zatroskany René Bennert, były żołnierz Bundeswehry, czołowy specjalista od materiałów wybuchowych kraju związkowego Hesja. Wraz z kolegami ułożył plan działania przewidujący, że zapalniki zostaną zablokowane za pomocą specjalnego urządzenia, a następnie usunięte zdalnie z odległości 800 metrów.
Eksplozja HC-4000 mogłaby doprowadzić do niewyobrażalnych zniszczeń i masakry w centrum wielkiego miasta. Władze Frankfurtu zarządziły więc obowiązkową ewakuację wszystkich osób mieszkających w promieniu półtora kilometra. Największa taka akcja w powojennej historii Niemiec objęła, według różnych szacunków, od 60 do 70 tysięcy ludzi. Wszyscy mieszkający w „strefie zamkniętej” musieli ją opuścić najpóźniej do godziny 8 rano w niedzielę 3 września. Niektórzy nie chcieli się podporządkować.
„Odbieraliśmy telefony ludzi, którzy byli naprawdę wściekli. Mówili, że zostaną w domach bez względu na ryzyko, że ta akcja trwa o wiele za długo, grozili awanturami”, opowiadał zastępca szefa straży pożarnej Frankfurtu Thomas Jackel. Władze zagroziły opornym srogimi karami, także finansowymi. Zdalne rozbrojenie bomby mogło się rozpocząć dopiero po całkowitym zakończeniu ewakuacji, opóźnienie operacji oznaczało więc ogromne koszty. Urzędnicy ostrzegli „maruderów”, że będą musieli pokryć wyrządzone szkody z własnych kieszeni, a może także trafią za kratki. „To będzie najdroższy dowcip ich życia”, zapowiedział Jörg Bannach, dyrektor Urzędu Porządkowego. Podkreślił, że władze miasta wydały w sprawie ewakuacji rozporządzenie administracyjne, które ma moc prawa przejściowo unieważniającego nawet swobody obywatelskie. „Sytuacja jest piekielnie poważna. Tu chodzi o ludzkie życie”, podkreślał Bannach.
Ukrywających się poszukiwał policyjny helikopter z kamerą termowizyjną, a mundurowi dzwonili do każdych drzwi. Mieszkańcom polecono, aby zostawili podniesione żaluzje, tak aby funkcjonariusze mogli zajrzeć do każdego mieszkania.
Ale wielu mieszkańców dobrowolnie opuściło je już w piątek i w sobotę. W te dni władze przeprowadziły ewakuację dziesięciu domów seniora. Około 100 pensjonariuszy trzeba było wywieźć w pozycji leżącej, a co najmniej 300 – w siedzącej. „To dziwne uczucie. Ale