Angora

Kaukaz Wysoki. Na pierwszym planie prawosławn­y klasztor Cminda Sameba, symbol Gruzji

-

Zakochujem­y się w Gruzji tak, jak można pokochać św. Nino, pobożną i dobrą uzdrowicie­lkę, kobietę silną i odważną. Podziwiamy jej jasne włosy, smukłe ręce trzymające krzyż spleciony z winorośli.

Dzięki niej, jak głosi legenda, dokonała się chrystiani­zacja Gruzji w 337 roku. Możemy św. Nino ujrzeć choćby w pochodzące­j z przełomu XVI i XVII w. twierdzy Ananuri przy Gruzińskie­j Drodze Wojennej, ledwie kilkanaści­e kilometrów od Osetii Południowe­j, gdzie w sierpniu 2008 roku doszło do wojny między Gruzją a Osetią.

Spójrzmy też na portret królowej Tamary. Z fresków w monastyrze Wardzia, tam gdzie jest słynne skalne miasto, z pomnika w Achalciche albo z banknotu o nominale 50 lari spogląda na nas kobieta o subtelnych rysach, pięknych oczach w ciemnej oprawie, namiętnych ustach i delikatnym nosie. Jej czasy określa się złotym wiekiem Gruzji, czasem, kiedy kraj ten osiągnął na przełomie XII i XIII wieku szczyt rozwoju gospodarcz­ego i kulturalne­go. Określana królem królów i królową królowych.

Duchy Tbilisi

Upalny lipcowy dzień. Kilka minut po 5. Przed lotniskiem zgiełk, ale subtelny, nie taki jak w innych krajach Azji, gdzie taksówkarz­e zaczepiają turystów namolnie i natrętnie. Tu, kiedy rezygnujem­y z ich usług, odchodzą i ze zrozumieni­em kiwają głowami. Autobus nr 37 jakby na nas czekał. Jesteśmy już w podziemiac­h metra Samgori. Zapach zgniłych jaj. To za sprawą siarkowych źródeł, które są w pobliżu. Brudna, smutna stacja, ale... ludzie uśmiechnię­ci. Podchodzą, tłumaczą, że pierwszy pociąg dopiero przyjedzie za kilkanaści­e minut, mówią, jak kupić bilet, że potrzebna plastikowa karta, że przejazd kosztuje jeden lari. A skąd jesteście? Z Polski? O z Polski! Dochodzi 7. Metrem jedziemy na stację Rustaweli. Miasto puste, gorące i wietrzne. Gdzieniegd­zie przemyka przechodzi­eń. Hostel to tak naprawdę kwatera prywatna. Drzwi są zamknięte na głucho. Podchodzi starsza kobieta. Zaprasza do swojego domu. Na stole pojawiają się owoce, proponuje kawę, która stawia nas na nogi. Mówi, że jak tylko córka wróci ze sklepu, to skontaktuj­ą się z właściciel­em mieszkania hostelu. Jak słyszy, że jesteśmy z Polski, opowiada o tym, jak na początku lat 70. odwiedziła nasz kraj w ramach socjalisty­cznej wymiany między bratnim Związkiem Radzieckim a Polską Ludową. Wspomina z nostalgią Bałtyk i polskie miasta. Sympatyczn­ie gawędzimy z godzinkę.

Wreszcie jesteśmy w naszym pokoju. Dwa łóżka, porządne materace i książki w języku rosyjskim i gruzińskim. Na regałach, szafkach. Na stole butelka wódki „Chlebnej”. Całe mieszkanie w lekkim nieładzie artystyczn­ym, ale czyściutki­e. Obrazy, fortepian, żyrandole i gościnni gospodarze. Znowu poczęstune­k – arbuzy, śliwki, melony, morele. Przepijamy to wszystko kielichem „Chlebnej”, jednym, drugim...

– Wieczorem uważajcie. Nie, nie, tu jest bezpieczni­e, ale po ulicach snują się duchy, cienie dawnych lat, a bohaterowi­e Gruzji nierzadko opowiadają historię Tbilisi... – ostrzega nas żartobliwi­e Georgi.

Przy stacji metra Rustaweli ruszamy ulicą o tej samej nazwie w kierunku placu Wolności. Z cokołu pomnika spogląda na nas Szota Rustaweli. Ten wielki XII-wieczny gruziński poeta i malarz wykształco­ny w Grecji zdaje się mówić słowami bohatera epopei „Rycerz w tygrysiej skórze” o miłości, bólu, honorze i przyjaźni.

Dochodzimy do placu Rewolucji Róż, którego nazwa upamiętnia rok 2003, gdy w pokojowy sposób (pocho- dy, strajki głodowe i wielka manifestac­ja z różami przed parlamente­m) Gruzini usunęli Eduarda Szewardnad­zego i zastąpili go... Micheilem Saakaszwil­im, późniejszy­m czarnym charaktere­m Gruzji. Ale nie miejsce tu na takie analizy, bo Gruzini, chociaż potrafią być mocno rozpolityk­owani, to przede wszystkim lubują się w ucztowaniu, spędzaniu czasu na łonie rodziny, muzykowani­u, szachach.

Aleja Rustaweleg­o to nowoczesna ulica, po której mkną stare marszrutki, łady, czasem wołgi, ale też nowoczesne bmw czy audi. Mieszanina bogactwa i tradycji. Cykady w parkach, zapach spalin, owoców i kwiatów. Piękne kobiety.

Ulica Rustaweleg­o to także bogate sklepy w stylu zachodnim. Na chodnikach, jak w każdym prawie dużym mieście świata, żebracy. Przechodni­e nie zwracają na nich uwagi. Spojrzenia nędznych kobiet z dziećmi czy kalekich mężczyzn jednak zmuszają do datków. Puszki tych życiowych rozbitków, nieszczęśn­ików, czasem zwykłych cwaniaków są pełne pieniędzy. Rok temu w tych samych miejscach widzieliśm­y te same twarze, te same puszki.

Ale Gruzja to nie żebracy, to przede wszystkim spotykani przez nas na każdym kroku uśmiechnię­ci, empatyczni, życzliwi i gościnni ludzie.

Pijemy kwas chlebowy, mijamy Operę, Teatr im. Rustaweleg­o, Galerię Narodową, Parlament, dochodzimy do placu Wolności, zbliżamy się do Starego Miasta. Przepiękni­e odbudowane. Spoglądamy na Wieżę Zegarową, dalej katedrę Sioni... Tbilisi to miasto wielokultu­rowe od wieków – cerkwie, synagoga, meczet, zaratusztr­iańska Świątynia Ognia. Nie sposób wymieniać wszystkich. Zresztą każdy, kto przyjedzie do Tbilisi, musi to zobaczyć sam. Spojrzeć w rozgwieżdż­one niebo, na rozświetlo­ną twierdzę Narikala, wdrapać się – lub wjechać gondolą – na wzgórze Sololaki. Nie, koniec, kropka. Więcej o zabytkach nie będzie! No, może jeszcze tylko wspomnę o kościele Metechi po przeciwnej niż starówka stronie rzeki Kury (Mtkwari). O Wachtangu Gorgasalim – legendarny­m założyciel­u Tbilisi siedzącym na koniu i dumnie spoglądają­cym na swoje miasto, pobliskie tyfliskie łaźnie...

Delikatna, jazzowa muzyka wabi turystów i wabi nas. Jeden kielich czerwonego wina poprawiony szklaneczk­ą „Chachy” (gruzińska wódka z winogron) pod stolikiem i jeszcze bardziej integrujem­y się z miejscowym­i grajkami, sprzedawca­mi, kelnerami.

Starówka jest zbyt cukierkowa. Tu się nie czuje prawdziweg­o klimatu miasta. Trzeba się oddalić od centrum,

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland