Śmierć głośna, śmierć cicha (34)
Streszczenie odcinka 33. Komendant główny policji przysłał do Łodzi dwóch śledczych, aby pomogli miejscowym policjantom w wyjaśnieniu zabójstwa Aliny Rohowieckiej. Polecono ogłosić w lokalnej prasie, że senator ofiarował 12 tysięcy złotych za wskazanie zabójcy córki... W „ Złotym Ulu” Sonia Millar spotkała się z Wiktorem Sternem. Przyjaciele postanowili pomóc Michałowi Burskiemu w wykryciu mordercy młodych kobiet.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Dzwonek do drzwi naciśnięty dwukrotnie. Tego Wiktor nie znosił. Jednorazowe dotknięcie dzwonka wystarczyć powinno każdemu, aby się dowiedzieć, czy ktoś jest w domu lub czy ten ktoś chce kogokolwiek widzieć. A jednak wstał od maszyny do pisania; przede wszystkim dlatego, że chciał się chociaż na chwilę uwolnić od rozterek swojej bohaterki. Po ostatnim zawodzie miłosnym zaczęła niebezpiecznie zabawiać się cyjankiem potasu.
Otworzył drzwi. Tego mógł się spodziewać. Śmiałość młodości. Goniec redakcyjny Kuba miał siedemnaście lat i przekonanie, że może w życiu osiągnąć wszystko, a nawet zostać ułanem pułku Jazłowieckich.
– Panie redaktorze, wiem, nacisnąłem dwa razy, ale co też się wydarzyło! Szukają pana! – Policja? – Amerykanin pana szuka. Najprawdziwszy – Kuba łatwo się entuzjazmował, ale tym razem wydawał się entuzjazmem w stanie czystym. – Nie chciałbym się wtrącać między wódkę a zakąskę, ale powiem, że to podobno coś związane z filmem. Widział pan „Przygody Robin Hooda”? Z Errolem Flynnem? – Dwa razy. – Dlatego i ja zadzwoniłem dwa razy – roześmiał się Kuba. – Szef na pana czeka o trzeciej w „Malinowej”.
– Który szef? – zapytał przytomnie Wiktor. – Dyrektor Macedoński. Z Hubertem Macedońskim znali się dobrze i można powiedzieć, że lubili nawet. Hubert był potomkiem fabrykanckiego rodu, który przyczynił się do stworzenia przemysłowej Łodzi. Po rewolucji bolszewickiej, wraz z utratą wschodnich rynków, Macedońscy mocno zbiednieli. Zostały im dwa pałace i trochę aktywów ulokowanych w świecie. Aby czuć się użytecznym dla miasta, nie pozostało Hubertowi nic innego, jak wzorem Maurycego Poznańskiego kupić udział w jednej z gazet. Bywał w niej od czasu do czasu – zawsze nienagannie ubrany i zawsze punktualnie o jedenastej. Znana też była w mieście jego słabość do kobiet i wyścigów samochodowych. Jako człowiek wydający pieniądze zarobione przez dziadków podziwiał Wiktora, że ten nie tylko zarabia je własnym talentem, ale też nie musi zdobywać kobiet kosztownymi prezentami. „Dyrektor zazdrości ci talentu, a ty jemu wyścigowego bugatti”, zauważył kiedyś Rubin. Jak dobrze, że nie jest odwrotnie – miał odpowiedzieć Wiktor, a może tylko tak pomyślał.
Do trzeciej było jeszcze ponad kwadrans, a więc szedł do „Malinowej” piechotą. Piotrkowska nie żyła jeszcze rytmem wieczoru, kiedy to stawała się żywym potokiem ludzi spacerujących wśród rozświetlonych wystaw. Teraz pełna była uczniów i uczennic wracających ze szkół. Widać było, że idą bez pośpiechu i robią wszystko, aby droga do ich często odległych domów prowadziła właśnie tędy i trwała jak najdłużej.
Do „Malinowej” wszedł od Traugutta. Maitre d’hôtel natychmiast podbiegł do niego. – Pan redaktor jest oczekiwany... – w lansadach prowadził do stolika. Hubert, który swoją zwykłą sztywnością mógłby zawstydzić trzech Anglików, niespodziewanie objął Wiktora na powitanie, a nawet poklepał po łopatkach. Potem przedstawił nieznajomemu. Przy Macedońskim, który lubił szarości, niewysoki mężczyzna wyglądał jak choinkowa bombka. Jego marynarka miała tak dużo barw, że brakowało jej tylko srebrnej posypki. Także twarz osadzona na pękatym korpusie wydawała się twarzą większą i okazalszą od innych twarzy.
– Jestem John Grey – powiedział barwny mężczyzna i uśmiechnął się szeroko. Zęby miał także solidne, sprawiające wrażenie, że dużo można nimi przegryźć. – Z panem dyrektorem już mówimy sobie po imieniu. Dla was jestem Janek, jak nasz król Sobieski. Słowo Grey znaczy w język angielskim szary, bo szare było moje życie w starej ojczyźnie. Ojciec był młynarzem, ale – jak wspomina – mąka też była tu szara...
– Zapewne krupczatka – Macedoński postanowił popisać się znajomością dziwnych słów. – Mogło tak być. Mogło... – stwierdził Grey i zamyślił się na chwilę. – Wiktorze, spotykamy się tu w twojej sprawie, jednak pozwól, że to ja będę fundatorem dzisiejszego obiadu, który niechże się przeciągnie do kolacji. Zamawiajcie, panowie – Macedoński skinął w stronę maitre d’hôtel, który podszedł natychmiast. – Co pan nam dzisiaj poleci, panie Władysławie? Dopiero po dwóch godzinach i kwadransie, gdy na stole jagnięcina konkurowała z bażantem i jesiotrem, po wielu słowach, które padły bez powodu, John Grey przeszedł do rzeczy.
– Wiesz pewnie, dear Wiktor, z czym przybywam? Hubert ci pewnie wszystko powiedział. – Nie zdążyłem mu nic powiedzieć, bo nie odbierał telefonów. – To może lepiej. Niech ode mnie dowie się o radosnej nowinie. Reprezentuję Metro-Goldwyn-Mayer. Oczywiście wiesz, co to jest? – Jesteście firmą oponiarską? – Ha, to dobre! – John zaśmiał się, a jego śmiech także nie był śmiechem zwyczajnym.
Wiktor spojrzał w górę i dałby głowę, że wielki żyrandol królujący nad restauracją zaczyna drżeć. – Firma oponiarska! Mnie nikt nie uprzedził, że ten talented człowiek, to on dobry humor ma. Ja przybywam, Wiktor, z wytwórnia marzeń. I za chwilę coś ci wielkiego dam... Dwanaście godzin temu, w Warszawa, spełniłem marzenie Dołęga-Mostowicz. Słyszałeś, Wiktor, to nazwisko? Nakręcimy film według jego książka...
– Panowie, myślę, że czas na koniak i cygara – Hubert Macedoński zobaczył, że twarz Wiktora tężeje i umiejętnie zmienił temat.
– Koniak będzie jak najbardziej good. Czuję się cudotwórcą, a mój rabin pochwala koniak pity w miarę! – John uznał, że nie może być lepszej uwertury do tego, co za chwilę powie.
Wiktor czuł, że fala wściekłości ogarnia mu głowę. Tadeusz był zawsze przed nim. Dołęga-Mostowicz zwycięski! Smak jesiotra wydał mu się smakiem korka od szampana.
– Przybyłem tu, aby i od ciebie kupić prawa do twoja książka. Fabrykanci, mówi ci to coś? Hubert twierdzi, że ona jest prawdziwa, a jak on mówi, to ja mu wierzę. Interesuje nas ta część Europy. Szczęśliwy?
– Bardzo – Wiktor powiedział to takim tonem, że obaj – i Macedoński, i Grey – bacznie mu się przyjrzeli.
– Tak myślałem. To odmieni twoje życie, Wiktor. Tak samo, jak kiedyś odmieniło życie moim rodzicom. Przeczytałem też inne twoje pisanie. To o handlarzach żywym towarem też jest good. Jesteś lepszy od Marczyński. – Tak, jest lepszy. To nasza gwiazda... – zapewnił Macedoński. – Wiecie pewnie, że panowie Metro, Goldwyn i Mayer to nasi ludzie. Żydzi z tych okolic... A ja tam jestem ważny i mam szerokie uprawnienia. Mogę o wielu sprawach decydować sam. I właśnie podjął ważna decyzja. Bo Hubert opowiedział mi ciekawa historia...
– Opowiedziałem Jankowi i Johnowi w jednej osobie o naszym seryjnym mordercy – Macedoński jakby się trochę wstydził.
– Właśnie. I dlatego przy okazji zamawiam też u ciebie scenariusz. Już nie powieść, bo to strata czasu. Do września ma być gotowa pierwsza wersja. Masz pięć miesięcy na taką story, że ja mam się przestraszyć. A ja się tak łatwo nie bać. Dasz radę?
– Na pewno da radę. On potrafi wszystko – w głosie Macedońskiego zabrzmiało prawdziwe przekonanie.
– W takim razie porozmawiajmy o pieniądzach – powiedział Grey, pociągając dym z cygara.
Wiktor wiedział, że pan Szary czuje się w tej chwili Goldwynem i Meyerem w jednej osobie. Hubert Macedoński pomyślał o tym samym, bo uśmiechnęli się do siebie, jak uśmiechają się tylko łodzianie wtajemniczeni w świat pieniądza. Samymi kącikami ust. Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewicz