Początek szkoły w dymie kościelnych kadzideł
Wrzesień każdemu uświadamia, że kończy się czas beztroskiego lata i trzeba powrócić do szarej rzeczywistości.
Dla kilku milionów uczniów zaczął się okres nauki, którą rozpoczęli na uroczystościach inauguracyjnych, odbywających się w każdej szkole. Prawie wszędzie wyglądały one podobnie. W obszernej sali gimnastycznej w równych rzędach ustawiły się dziewczynki w białych bluzeczkach i chłopcy w koszulach tego samego koloru. Honorowe miejsce, z dyrekcją na czele, zajęli zaproszeni goście: lokalni notable oraz ksiądz, który dołączył do pozostałych po mszy inaugurującej szkolną uroczystość.
No i po takim dniu winny pojawić się w mediach (zwłaszcza tych, którym z zasady wszystko przeszkadza) larum i krzyk niezadowolenia, że szkoła zatraciła swoją wolność w kwestiach światopoglądowych i stała się elementem doktryny państwa wyznaniowego, do którego dążą obecne władze!
Nie zamierzam wyręczać „obrońców” wolności przekonań, ale uważam, że taka „ewangelizacja” (odgórnie narzucona) w miejscu, gdzie spotykają się ludzie o różnych poglądach religijnych, odnosi skutek daleki od zamierzonego.
Pozwolę sobie powrócić do przeszłości, gdy Kościół nie był mile widziany w życiu publicznym.
Moje pokolenie pamięta rozpoczęcie corocznej edukacji, gdy szkolne aule obwieszone były krzykliwymi transparentami „reklamującymi” jedynie słuszny kierunek, w którym winna iść edukacja przyszłych strażników socjalistycznego porządku.
Po takiej świeckiej imprezie gremialnie i dobrowolnie udawaliśmy się wtedy do parafialnego kościoła, by tam uroczystą mszą rozpoczynać kolejny rok edukacji religijnej.
Winienem teraz uściślić moje stwierdzenia (zwłaszcza młodszym czytelnikom): gremialnie – to znaczy, że w przytłaczającej większości, bo na palcach jednej ręki można było policzyć tych, którzy w religijnej edukacji nie uczestniczyli; dobrowolnie – bo bez przymusu!
Sporo czasu upłynęło od tamtych lat: zmienił się ustrój i tylko we wrześniu – jak co roku – w naszych szkołach dzieciaki rozpoczynają kolejne lata swojej edukacji.
Obalenie dawnego porządku, poza wolnością w gospodarce, kulturze, życiu codziennym zwykłych ludzi, poskutkowało czymś jeszcze, czyli wolnością w aktywności Kościoła zagwarantowaną w konkordacie! Ten zaś skwapliwie rozpoczął „konsumpcję” przywilejów wynikających z podpisanej umowy.
Jednym z pierwszych „sukcesów” tego porozumienia było przywrócenie należnego miejsca lekcji religii, która odtąd powróciła do szkół, stając się jednym z przedmiotów wpisanych w tygodniowy plan zajęć dla dzieciaków! Pozwoliłem sobie słowo sukces oznaczyć cudzysłowem, bo wcale nie uważam (w przeciwieństwie do większości kapłanów), że to była dobra decyzja!
Może to tylko zbieg okoliczności (bo świat się zmienił, bo laicyzacja, bo takie czasy...), ale jakimś dziwnym trafem pokolenie wyedukowane w trakcie szkolnych lekcji religii (ludzie w wieku 30 – 40 lat) stanowi obecnie grupę najmniej religijną.
W tym przedziale wiekowym jest najwięcej tzw. wierzących, niepraktykujących, którzy swoje kontakty z Kościołem ograniczają do okazjonalnych ceremonii: chrzcin, pierwszych komunii ich pociech, ślubów czy pogrzebów najbliższych, i na tym kończy się ich „przygoda” z religią.
Jeżeli zatem tak jest, to wynika z tego, że teraz w szkolnych ławach zasiadają dzieci tychże rodziców i ceremonia inauguracji roku szkolnego w dymie kościelnego kadzidła staje się dla nich mało zrozumiałym, folklorystycznym spektaklem, który trzeba odstać i koniec.
To samo dotyczy lekcji religii, podczas których facet ubrany w czarną sukienkę opowiada im historie, które odbierają niczym mity z antycznej cywilizacji. (kryspinkrystek@onet.eu)