Taśmowa robota (cz. II)
Po ostatnim odcinku dostaliśmy kilka listów, z których wynika, że rutyna nie jest wśród anestezjologów zjawiskiem wyjątkowym.
Mimo że X miał tylko 72 lata, to cierpiał na wiele schorzeń typowych dla osób w dużo bardziej zaawansowanym wieku, w tym przede wszystkim na migotanie przedsionków i przewlekłe nadciśnienie tętnicze. Lekarz rodzinny skierował go do specjalisty, który uznał, że konieczna jest operacja wszczepienia zastawki aortalnej. Chociaż w mieście pana X i najbliższej okolicy znajduje się kilka szpitali, to pacjent zdecydował się na operację w klinice w dużym ośrodku akademickim.
Pod koniec marca bieżącego roku X był w formie na tyle dobrej, że samodzielnie pojechał do specjalistycznej placówki.
Po wykonaniu podstawowych badań już drugiego dnia pobytu w szpitalu przeprowadzono operację. Pod względem technicznym zabieg zakończył się sukcesem. Jednak podczas znieczulenia doszło do uszkodzeń niedokrwienno-niedotlenieniowych mózgu.
Za biedny na proces
–Z mojej wieloletniej praktyki wynika, że w przypadku operacji tak poważnych jak u pana X anestezjolodzy często zapominają przed podaniem znieczulenia o przeprowadzeniu specjalistycznych, poszerzonych, ale koniecznych badań. Pacjent cierpiał na przewlekłe nadciśnienie tętnicze. Tacy chorzy podczas znieczulenia są bardzo labilni. Ich ciśnienie może się znacznie obniżać i podwyższać. Dlatego w klinice konsultację anestezjologiczną trzeba było zacząć od szczegółowego wywiadu. Konieczne było też przeprowadzenie konsultacji neurologicznej, a przede wszystkim hipertensjologicznej (dziedzina medycyny zajmująca się przebiegiem i leczeniem nadciśnienia tętniczego – przyp. autora). Należało również przeprowadzić badanie TK głowy, żeby stwierdzić, czy nie ma śladów leukoarajozy (rozlane zmiany w istocie białej mózgu – przyp. autora). Zupełnie nie brano pod uwagę nie tylko stanu zdrowia pacjenta, ale także jego wieku i faktu, że był to bardzo poważny zabieg o ponadprzeciętnym ryzyku, obarczony możliwością wystąpienia powikłań, a nawet zgonu. Dlatego trzeba było zminimalizować dające się przewidzieć ryzyko. Zadziwiające, że ten przypadek zdarzył się w specjalistycznej klinice, która powinna dysponować najlepszą kadrą i aparaturą medyczną. To zmniejszenie standardów anestezjologicznych wyczerpuje nie tylko znamiona braku staranności i ostrożności zawodowej, ale moim zdaniem, jest także tzw. wadą organizacyjną. W środowisku lekarskim obowiązuje powiedzenie: Są małe zabiegi operacyjne, ale nie ma małych znieczuleń. Profesor Bogdan Kamiński, znany i zasłużony anestezjolog, sytuację pacjenta znajdującego się w głębokiej narkozie porównał do przebywającego poza kabiną kosmonauty, którego życie całkowicie zależy od specjalistów kierujących lotem z ziemi. W tym przypadku opieka anestezjologiczna była niedbała i nieodpowiedzialna.
Dziś pan X jest wożony na wózku, a stopień porażenia nie pozwala na wykonanie prostych życiowych czynności.
Przy przy tak znacznym stopniu utraty zdrowia (dochodzącym do 100 proc.) chory mógłby domagać się od kliniki odszkodowania i zadośćuczynienia w wysokości nie mniejszej niż 250 tys. zł.
– Niestety, pan X jest człowiekiem biednym – dodaje dr Frankowicz. – W sprawach finansowych nie może też liczyć na pomoc najbliższych. Dlatego rodzina na razie tylko rozważa możliwość procesu sądowego. Teoretycznie można złożyć wniosek o zwolnienie z kosztów sądowych, ale w praktyce, żeby przystąpić do procesu, wynająć adwokata i zapłacić za opinię biegłych, co w tym przypadku będzie konieczne, potrzebne są pieniądze.
„A kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa”
Na początku transformacji anestezjolodzy byli jedną z najgorzej wynagradzanych specjalizacji medycznych. Jak wykazały rozmowy z pacjentami zwracającymi się do organizacji pozarządowych, o wiele rzadziej niż ich koledzy chirurdzy mogli też liczyć na „ dowody wdzięczności”. W latach 1997 – 1999 przez kraj przetoczyła się fala strajków anestezjologów.
Stowarzyszenie Pacjentów Primum Non Nocere żądało wówczas podjęcia kroków prawnych mogących zmierzać nawet do delegalizacji Związku Zawodowego Anestezjologów. W oświadczeniu stowarzyszenia napisano:
(...) W pierwszym kwartale 1999 roku trwał protest zorganizowany przez Związek Zawodowy Anestezjologów. Na apel związku znaczna część anestezjologów zwolniła się z pracy. Pozostali, odmawiając znieczulania, uniemożliwiali prowadzenie operacji, które nie ratowały przed bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia. Odmawiano znieczulania ludzi chorych na choroby nowotworowe, gdy nie stwarzało to bezpośredniego niebezpieczeństwa śmierci.
(...) Z danych GUS wynika, iż w pierwszym kwartale 1999 roku ilość zgonów była wyższa o około 16 tys. (około 17 proc.) od średniej kwartalnej. Tak duże odchylenie nie może wynikać z rozrzutów statystycznych. W wyniku strajku nastąpiło załamanie gwarantowanego przez art. 68 Konstytucji prawa do ochrony zdrowia.
W przeciwieństwie do pacjentów dla lekarzy strajki zakończyły się sukcesem:
„30 tys. zł dla anestezjologa, 20 tys. zł dla kardiologa, 14 tys. zł dla specjalisty od chirurgii ręki i 10 tys. zł dla psychiatry w wojewódzkim szpitalu” – tak o zarobkach lekarzy kilka lat po strajkach pisał „Dziennik Łódzki”.
Dziś w Polsce pracuje blisko 5 tys. anestezjologów, którzy wśród lekarzy są finansową elitą. Mają też swojego reprezentanta w kierownictwie Ministerstwa Zdrowia, gdyż Marek Tombarkiewicz, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, jest jednym z zastępców ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła.
Szkoda tylko, że tak znacznemu wzrostowi wynagrodzeń nie zawsze towarzyszą większe umiejętności, zaangażowanie i troska o los pacjenta.
*** Od 1 października zacznie funkcjonować sieć szpitali (które będą miały zagwarantowane umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia). Do tej pory zakwalifikowano do niej około 600 placówek. Według NFZ-etu poza siecią znalazło się 5 proc. łóżek szpitali, które dotychczas miały kontrakty z Funduszem.
Konstanty Radziwiłł twierdzi, że wszystko idzie zgodnie z planem.
– Od pierwszego października pacjenci od razu odczują zmiany na lepsze – zapewnia minister.
Znacznie mniejszym optymistą jest Marek Balicki (minister zdrowia w latach 2003 – 2005):
– 1 października praktycznie nic się nie zmieni, gdyż od stworzenia sieci nie przybędzie pielęgniarek, lekarzy, łóżek, szpitali, a liczba niektórych oddziałów ulegnie nawet niewielkiemu zmniejszeniu. Może więc się okazać, że w przypadku pewnych świadczeń medycznych ich dostępność będzie mniejsza niż do tej pory. Lekarstwem na te problemy miały być obiecane przez ministerstwo dodatkowe środki finansowe, ale to będzie możliwe dopiero po uchwaleniu przez Sejm specjalnej ustawy. Sieć w takiej formie, w jakiej została przygotowana, nie porządkuje kwestii rozmieszczenia szpitali. Ta reforma miałaby sens, gdyby przygotowano szczegółowy plan, w jakich regionach kraju potrzebujemy więcej, a w jakich mniej szpitali. Przy takiej okazji konieczna byłaby też zmiana finansowania. Trzeba przestać płacić za konkretne świadczenia zdrowotne, a zacząć za kompleksową opiekę nad pacjentem – nie tylko w samym szpitalu, ale i poza nim.