Seryjny morderca
Fajbusiewicz na tropie
Przed laty miał niewinną twarz chłopca. Pojawiał się na pikietach homoseksualistów w Łodzi. Tam poznawał przyszłe ofiary. Kilkadziesiąt minut później mordował je ze szczególnym okrucieństwem.
Przez kilka lat mieliśmy do czynienia z serią niewyjaśnionych zbrodni dokonanych w środowisku homoseksualistów.
Sposób poznania swej przyszłej ofiary, a także same morderstwa miały podobny przebieg. „Młodzieniec” zawsze pojawiał się na jednej z łódzkich pikiet: na placu Teatralnym, dworcu Łódź Fabryczna, w parku im. Moniuszki bądź w restauracji „Orfeusz”. Tu nowo poznanego partnera zapraszało się najczęściej do domu. Tak też działał poszukiwany seryjny morderca. Robił świetne wrażenie, był młody, bardzo sympatyczny, dobrze ubrany. Dawał się szybko poderwać i zaprosić do mieszkania. Tam stawał się bestią. Najpierw dusił swe ofiary – potem bestialsko masakrował, używając najczęściej noża. We wrześniu 1988 roku to zapewne on poznał na dworcu Łódź-Fabryczna 38-letniego Rafała, który zaprosił go do siebie. W jego mieszkaniu udusił ofiarę, później jak oszalały zadawał razy nożem. Rok później, w sierpniu 1989 roku, zamordował w mieszkaniu na Retkini gospodarza, 40-letniego Jacka.
Sposób zabójstwa był podobny do pierwszego. Kolejną ofiarą stał się łódzki aktor mieszkający na Teofilowie. Zbrodni dokonano w listopadzie 1989 roku.
„Klozetowa z Chojen”, znany w łódzkim środowisku homoseksualista, to następna ofiara mordercy. Do zbrodni doszło w marcu 1990 roku. Tuż po zabójstwie morderca ukradł z mieszkania telewizor kolorowy. Jak twierdzi łódzka policja, dokonywał kradzieży okazjonalnych (radiomagnetofon, drobne przedmioty ze złota, skórzane kurtki, wideo). I nie był to motyw zbrodni. W lipcu 1990 roku zabił 41-letniego mieszkańca Głowna.
Przez dwa lata nie dawał znać o sobie – być może tylko na terenie Łodzi. Bo jak utrzymywała policja, nie był mieszkańcem tego miasta.
Kolejny raz pojawił się w lutym 1992 roku. Zamordował 48-letniego mieszkańca Bałut – pracownika biura turystycznego. 11 lipca z łódzkiego dworca PKP zabrał swą kolejną ofiarę – 65-letniego emeryta, który mieszkał w Łodzi na ulicy Konstytucyjnej. Sprawca i tym razem, zanim udusił ofiarę, brutalnie się nad nią znęcał: naderwał ucho, rozbił głowę, rozerwał nozdrza. Morderca miał wtedy 25 – 27 lat, wzrost 170 – 176 cm, szczupłą sylwetkę z lekkim brzuszkiem, włosy krótkie, twarz sympatyczną, z młodzieńczym zarostem. Ma kilka tatuaży, m.in. w kącie lewego oka i na grdyce oraz na palcach prawej dłoni. Ale tu widać ślady prób ich wywabiania.
Tatuaże mogą wskazywać na fakt, że może wcześniej przebywał w więzieniu bądź w domu poprawczym. Choć z kolei świadkowie twierdzili, że wysławiał się raczej poprawnie i nie używał grypsery.
Ostatnie dwie zbrodnie miały miejsce w weekendy. Policja prowadziła poszukiwania na terenie całego kraju. Przed laty rozpracowywano bardzo interesującą informację z pociągu relacji Warszawa – Łódź. 1 sierpnia 1992 roku pasażerka tego pociągu widziała mężczyznę podobnego do osoby z portretów pamięciowych przygotowanych przez policję. Mężczyzna jechał bez biletu. Miał wysiąść w Koluszkach, zaspał. Wysiadł w Łodzi...
PS Jedną z hipotez, którą można przyjąć w tej sprawie, jest motyw zemsty. Być może seryjny morderca był w młodości zgwałcony przez homoseksualistę... Jeśli wiesz coś o tych zbrodniach, napisz: rzecznik@ld.policja.gov.pl