Artystą się bywa
Po rezygnacji z roli Rysia w „Klanie” Piotr Cyrwus skoncentrował się przede wszystkim na pracy w teatrze
waksmundzka baza. Choć ostatnio zdradziłem to miejsce na rzecz Murowańca. Tam bywam częściej.
Tak naprawdę poczuł, że chce być aktorem, że to jego miłość i miejsce, w chwili kiedy po raz pierwszy zdawał do krakowskiej PWST. I choć się nie dostał, zapewnia, iż wiedział, że będzie to robił. – Widząc moje braki w stosunku do rówieśników z dużych miast, pomyślałem, iż dostanę się na tę uczelnię dopiero za trzecim razem. I poszedłem do studium medycznego. Dlaczego tam? Bo tam było miejsce.
Po roku ponownie zdawał do krakowskiej PWST. I dostał się. – Jak ma się takie przeczucie, lśnienie, to wszystko jakby się składa. Są takie chwile, które samoistnie pchają człowieka, ale trzeba nad tym pracować i mądrze wybierać.
Wtedy, jak wspomina, poznał Zofię Kubitową, aktorkę, która bezinteresownie przygotowała go do egzaminu. – I rok był bardzo ciężki. Moja dykcja pozostawiała wiele do życzenia. I nie pomagały góralskie naleciałości. Byłem nieokrzesany. Chcieli mnie nawet wyrzucić, lecz uznali, że dadzą mi szansę. Dopiero spotkanie na II roku z Ewą Lasek, wielką aktorką, gwiazdą Teatru Starego, i opieka dziekana Edwarda Dobrzańskiego sprawiły, że nastąpiło we mnie wyzwolenie potencjału. Usłyszałem, że coś ze mnie będzie. Musiałem pracować więcej niż inni. Ale przyniosło to efekty.
Mówi, że aktorstwo to taki zawód, w którym człowiek nie jest do końca z siebie zadowolony. – Ciągle pojawiają się nowe zadania, wyzwania, role. Gustaw Holoubek mówił, że w tych czasach realnym sukcesem aktorów jest samo ich przetrwanie. Artystą bywa się od czasu do czasu, a niektórym to nie jest w ogóle dane, choć są świetnymi aktorami.
Dyplom obronił w spektaklu „Siedem snów w państwie snów” w reżyserii Krystiana Lupy. – A drugi dyplom zdawałem w spektaklu „Kandyd” wyreżyserowanym przez Macieja Wojtyszkę i Waldemara Śmigasiewicza. Po studiach otrzymałem wraz z żoną propozycję pracy od Bogdana Hussakowskiego, dyrektora Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, a także z Teatru w Tarnowie. Ale my z Mają postanowiliśmy szukać sceny w stolicy, gdyż zawsze o tym marzyłem. Była też oferta, aby zostać w Krakowie.
Nieoczekiwanie jednak, jak to określa, dostali pracę w Teatrze Polskim w Warszawie u dyrektora Kazimierza Dejmka. – Poszliśmy z ulicy zapytać i zostaliśmy przyjęci. Nie mieliśmy gdzie mieszkać, brakowało pieniędzy, ale dyrektor Dejmek kazał przyjść na następny dzień. Przenocowali nas znajomi i daliśmy radę.
Zadebiutował drobną rolą w przedstawieniu „Zaczarowana królewna” i w „Żywocie Józefa” w reżyserii Kazimierza Dejmka. – Wtedy była inna struktura teatru. W Polskim byli najwybitniejsi aktorzy, możliwość przebicia się była niewielka. Ale atmosfera pracy, obserwowanie mistrzów i dyrektora Dejmka to wielkie zdobycze na przyszłość.
W Polskim pracował tylko przez rok. – Rozstaliśmy się za obopólną zgodą, bo nie rokowaliśmy rozwoju. I poszliśmy do dyrektora Hussakowskiego, by nas przyjął.
W Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi występował przez trzy lata. Jako znaczącą wspomina rolę Jaśka w „Weselu” w reżyserii dyrektora. W tym czasie zadebiutował w Teatrze Telewizji, w słynnym spektaklu Macieja Wojtyszki „Ferdydurke”. – Potem grałem w wielu innych przedstawieniach telewizyjnych. To był dobry okres.
Dobrze wspomina współpracę z Waldemarem Śmigasiewiczem przy programie „Bliżej sztuki”. – Zaowocowało to znakomitym spektaklem „Diaboliada” według Michaiła Bułhakowa. Wystąpiłem w głównej roli, zagrałem Korotkowa, po czym chwilę później Kazimierz Kutz zaproponował mi rolę Walka w „Do piachu” Tadeusza Różewicza.
Za tę kreację otrzymał nagrodę prezesa Radiokomitetu – dla najlepszego aktora telewizyjnego w 1990 r. Opowiada, że Kazimierz Kutz, który wówczas kierował krakowskim Ośrodkiem TVP, wpuścił wielu młodych aktorów i reżyserów po szkole. – Dostali swoją szansę i ją wykorzystali.
Zapewnia, że nigdy nie bał się zmiany miejsca, bo zawsze wiedział, że tam jest jego życie, gdzie jest praca. Po trzech latach pobytu w stolicy wrócił do Krakowa. – Zdecydowaliśmy się na pracę w Teatrze Starym. Wszystko było już na dobrej drodze, ale los, czy też traf, chciał, że dostaliśmy się do Teatru Stu kierowanego przez Krzysztofa Jasińskiego. I to była fantastyczna praca. Przez kolejne trzy lata. Już bez telewizji. Wspaniały okres.
Potem rozdzielił się zawodowo z żoną. – Maja poszła na studia dzienne, na europeistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. A ja trafiłem do Teatru Starego, którym kierował Tadeusz Bradecki. Dostałem od niego propozycję pracy. Odmładzał zespół. Bardzo dużo wtedy grałem.
Na deskach Teatru Starego zadebiutował rolą Alfonsa w „Rękopisie znalezionym w Saragossie” w reżyserii Tadeusza Bradeckiego, u boku m.in. Jerzego Treli, Jerzego Radziwiłowicza, Andrzeja Grabowskiego. – Ten Teatr to przede wszystkim spotkanie z najwybitniejszymi twórcami teatru – Krystianem Lupą, Andrzejem Wajdą, Jerzym Jarockim.
W Teatrze Starym występował 17 lat. Jego zdaniem trochę za długo. – W teatrze nie powinno być się dłużej niż 7 lat. Taką mam teorię. Praktyka jest jednak inna.