Rozmowa z aktorką i wokalistką PATRYCJĄ VOLNY, córką Jacka Kaczmarskiego
– Gdy przyjechałaś do Polski dziesięć lat temu, przedstawiałaś się jako Patrycja Volny-Kaczmarska. Teraz zrezygnowałaś z tego drugiego członu. Dlaczego?
– Jako osiemnastoletnia siksa pomyślałam, że skorzystam ze znanego nazwiska ojca, kiedy przyjadę do Polski na studia (śmiech). Ale szybko okazało się, że środowisko jego dawnych kolegów i fanów bardzo źle zareagowało na to, co publicznie o nim mówiłam. Dlatego postanowiłam się odciąć od tego, skracając swoje nazwisko.
– Wszyscy znamy Jacka Kaczmarskiego jako barda „Solidarności”. Ty znasz go jako ojca. Jak go zapamiętałaś?
– Z perspektywy czasu patrzę na niego jak na nieszczęśliwego człowieka – chorego na alkoholizm, mającego poważne problemy psychiczne. Kiedy byłam dzieckiem, mogłam go nie rozumieć. Dzisiaj – rozumiem go, ale to nie znaczy, że rozgrzeszam. Z grzechów niech się już tłumaczy sam przed Świętym Piotrem.
– Myślisz, że wszystko to miało duży wpływ na kształtowanie się twojej osobowości?
– Na pewno. Nie ma chyba takiego przypadku, aby alkoholizm jednego z rodziców pozostał bez wpływu na dziecko.
– Z biegiem lat udało ci się wyjść z cienia ojca?
– Właściwie nie muszę z niego wychodzić, bo on był piosenkarzem,
Występował w wielu przedstawieniach. – Poznałem m.in. debiutujących Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzynę. I znowu upomniała się o mnie telewizja. Wcześniej jednak wziąłem już udział w serialu „Crimen” w reżyserii Laco Adamika.
W obrazie fabularnym debiutował w głośnym filmie Wojciecha Nowaka „Śmierć dziecioroba”. – To była duża rola. Potem grałem raczej epizody. Do roli w „Panu Tadeuszu” u Wajdy iu Stevena Spielberga w „Liście Schindlera”, gdzie wystąpiłem w roli z tekstem.
Wcześniej pojawiłem się w „Klanie”. I wbrew pozorom postać Rysia nie nudziła mnie, gdyż cały czas byłem w teatrze. Wtedy w Krakowie, w Starym. Sam też już reżyserowałem. Występy w serialu były częścią mojego zawodowego życia. a ja jestem aktorką. Ten cień czułam jedynie wtedy, kiedy krytykowano mnie w Polsce za „szarganie” jego pamięci. Tak naprawdę jednak na zdaniu tych osób wcale mi nie zależy. To są fanatycy, którzy patrzą na niego jak na bożyszcze. Nie mają możliwości lub ochoty na szersze spojrzenie na mojego ojca. Jak więc mogę się przejmować ich opiniami?
– Kiedy przyjechałaś do Polski, chciałaś zostać piosenkarką. Śpiewałaś w programie „Jaka to melodia” i wykonywałaś nawet piosenki ojca. Dlaczego ostatecznie tego zaniechałaś?
– Od dziecka chciałam występować. Dlatego w naturalny sposób pomyślałam o śpiewaniu. Próbowałam na początku proponować coś własnego, ale nikogo to nie interesowało. Wszystkich ciekawiło tylko to, że jestem córką Jacka Kaczmarskiego i chciano, abym śpiewała jego piosenki. Pomyślałam: „Czemu nie? Da mi to obycie na scenie i kontakt z publicznością”. Tylko nie zdawałam sobie sprawy, że ta publiczność będzie tak bezwzględna i zjadliwa. Kiedy tego doświadczyłam, postanowiłam skończyć z występami wokalnymi. – Nie brakuje ci tego? – Bardzo lubię śpiewać. Ale wolę to robić dla siebie. Publiczne śpiewanie zawsze mnie stresowało. Wybrałam więc aktorstwo, bo na ekranie gram kogoś innego i mogę się schować za odtwarzaną przez siebie postacią. Kiedy śpiewam – jestem
Po kilkunastu latach na planie „Klanu” miał już jednak dosyć. Śmieje się, że kazał się uśmiercić. – Uznałem, że chcę robić coś innego. Taki codzienny kontakt z widzem zawęża spektrum postrzegania aktora.
Mimo zmęczenia i determinacji odchodził z żalem, gdyż jak mówi, szkoda mu kontaktu z osobami, z którymi pracował.
Od chwili, kiedy zrezygnował z roli Rysia, minęło już sześć lat. – Dalej jednak jestem popularny jako Rysio. Ale nie mogę się obrażać na ludzi, którzy nie oglądają nic innego, a mnie utożsamiają wyłącznie z tą postacią. Mam jednak wielu fanów teatralnych. Widzów, z którymi się spotykam zarówno w stolicy, jak i w Krakowie.
Po odejściu z Teatru Starego był freelancerem. – Myślałem, że na chwilę odpuszczę teatr. Stało się jednak sama na scenie i czuję się całkowicie odsłonięta. Nie mam tego filtra, który ochrania mnie przed widzami. A jest mi on bardzo potrzebny.
– Jesteś prywatnie nieśmiałą osobą. Dlaczego zdecydowałaś się na studia aktorskie?
– Profesor Janusz Gajos powiedział nam na studiach, że aktorzy to gatunek nieśmiały i introwertyczny. A do tego bardzo przesądny (śmiech). I ja też jestem pierońsko przesądna. Kiedy widzę, jak ktoś położy buty na stole, od razu wrzeszczę, aby zdjął (śmiech). Oczywiście nie mówię za wszystkich aktorów, ale ci, których bliżej znam, tacy właśnie są. Aktorstwo to przecież praca z własnymi emocjami i z własnym ciałem. A na scenie nie ma miejsca na nieśmiałość.
– Mimo to niedawno zagrałaś w „Pokocie” Agnieszki Holland. Jak tam trafiłaś?
– Byłam wtedy w Hongkongu i dowiedziałam się od przyjaciółek, że Agnieszka Holland szuka dziewczyny do roli w swym nowym filmie. Nagrałam się i zadbałam o to, aby filmik dotarł do Agnieszki. Jakiś szósty zmysł mi podpowiedział, że tym razem nie powinnam odpuścić. I udało się.
– Jak wspominasz pracę z Agnieszką Holland na planie?
– To była świetna szkoła tego, jak się robi dobry film. Cała ekipa była wysoce profesjonalna. Mogłam się więc napatrzeć, jak pracują mistrzowie w swoich fachach. Jeśli chodzi o rolę, to tak naprawdę do końca nie zupełnie inaczej. Dostałem wiele propozycji z całej Polski. Grałem na scenach w Białymstoku, w Radomiu, w Teatrze Komedia w Warszawie i w wielu innych.
Kiedy dowiedział się, iż dyrekcję stołecznego Teatru Polskiego objął Andrzej Seweryn i będzie tworzył nowy zespół, pomyślał, że spróbuje. – Andrzej Seweryn i jego zawodowa kariera bardzo mi imponują. Uznałem, że warto być w takim miejscu, gdzie tworzy się coś nowego.
Znowu zaczął pracować z żoną. Śmieje się, że trudniej wymienić, czego nie gra na scenie Polskiego, aniżeli, co gra. – Mnóstwo ról zarówno w repertuarze klasycznym, jak i w nowoczesnym. I spotkania z ciekawymi ludźmi. Dyrektor Seweryn obdarzył mnie zaufaniem i zaproponował reżyserię.
Stworzył m.in. „Emigrantów” i sam w tym spektaklu występuje. – Już wiedziałam, czy gram to, co powinnam zagrać. Bo moja postać była tak wielowymiarowa, że nie wiedziałam, jak ją „ubrać” i jakie nadać jej cechy fizyczne. Tego rodzaju działania były tu kompletnie niewskazane: to była dziewczyna krystaliczna w duchowym sensie. Wszystkie tricki fizyczne tylko by ją zubożały.
– Kiedyś powiedziałaś, że „trzeba trochę pożyć, by mieć emocjonalny materiał do pracy aktorskiej”. Czujesz, że już pożyłaś trochę i możesz grać?
– Nie wiem. W lutym kończę 30 lat, a nadal czuję się jak smarkula. Absolutną nieskromnością byłoby powiedzieć, że już nazbierałam odpowiednią ilość doświadczeń. Na pewno to, co do tej pory przeżyłam, nie przeszkadza mi, a raczej pomaga. Jestem dziś na innym diapazonie niż osiemnastolatka, która przyjechała do Polski na studia. A wiedza i doświadczenie to moim zdaniem najważniejsze budulce aktorskich narzędzi. niebawem zobaczymy to przedstawienie w ramach Teatru TV.
Podkreśla, że teatr traktuje jako podstawę, ale występuje wszędzie. – W różnych serialach też. Niedługo pojawię się w nowej produkcji ATM „Drunk history”. Będzie to serial komediowy. Zagrałem jedną rolę. Jest też kilka ciekawych propozycji filmowych. Mam szczęście do internetu i wielu projektów, w tym w parareklamowych. Krótko mówiąc, mam szczęście do różnych pozateatralnych zadań, ale zawsze moją pierwszą miłością pozostanie teatr. togaw@tlen.pl
Drodzy Czytelnicy, zapraszamy Was do redagowania „Ciągu dalszego”. Prosimy o nadsyłanie na adres redakcji propozycji dotyczących tego, o czym chcielibyście przeczytać.