Miasto sztuki i nauki
to na hiszpańskich talerzach. Ze specyficznego traktowania człowieka pochodzi podobno właśnie ich nazwa – głuptaki. Po uczcie dla zmysłów, chcę wstąpić na drinka w Montañicie i wrócić do domu. To tylko godzina drogi od Puerto Lopez. Wtedy jeszcze nie wiem, że miejsce to uwięzi w okowach zabawy i mnie, a ostatecznie zostanę tam... przez tydzień.
Karnawał się skończył, ale jest weekend, więc trwa jedna wielka impreza, w której uczestniczy tysiące osób. Szybko przekonujemy się o tym, że w restauracjach i hotelach częściej mówi się po angielsku niż po hiszpańsku. Znajomość tego drugiego języka przyjmowana jest przez miejscowych z niemałym podziwem, a nawet zaskoczeniem. Próbuję kupić ceviche, latynoski specjał z surowej ryby, który zwykle kosztuje około czterech dolarów. Teraz życzą sobie za niego 16 dolców, więc rezygnuję jak niepyszny. Mimo to, kiedy nie muszę potykać się o kompletnie pijanych ludzi, Montañita staje się o wiele przyjemniejsza. Tutejsze wody słyną z niemal zawsze wysokich na kilka metrów fal, dlatego to mekka surferów z całego świata. Każdego więc dnia można ujrzeć ich nierówną walkę z żywiołem, a także samemu spróbować swoich sił w jednej z licznych szkół surfingu.
Wioska pełna też jest pomysłowo urządzonych barów, z każdym rodzajem muzyki, jaki tylko można sobie wymarzyć, a także z przepysznym jedzeniem. Opinia przystani wolnej i nieskrępowanej prawie żadnymi zasadami ściąga tutaj całe rzesze hipisów, także tych mocno już podstarzałych, rastamanów, włóczęgów, a także ulicznych artystów – połykaczy ognia, muzyków, magików.
– Weźcie ode mnie bransoletkę, proszę. Za darmo, ale mile widziane będzie, jeśli wręczycie mi kilka dola- rów. Wspomóżcie dobrego człowieka z Europy, który jest tu dla miłości i z miłości żyje! – próbuje przekonać nas chłopak o blond włosach z dredami, ewidentnie pod wpływem narkotyków. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że jest 30-letnim Niemcem, który od ośmiu miesięcy podróżuje po Ameryce Południowej ze swoją dziewczyną Urugwajką. Utrzymują się ze sprzedaży wykonywane przez siebie biżuterii. Mimo że czasami nie mają co jeść, nie przeszkadza im to prawie każdego dnia palić marihuanę. Nie wiedzą jeszcze, kiedy zakończą swój koczowniczy tryb życia. Możliwe, że nigdy, bo właściwie dlaczego mieliby to kończyć? Montañita jak magnes przyciąga do siebie podobnych do nich wagabundów. Także życiowych rozbitków, nieprzejmujących się tym, co przyniesie kolejny dzień. Lubiących mówić o sobie, że są wolni i mogą robić co tylko chcą, choć wielu mogłoby powiedzieć, po przeanalizowaniu dokładnie ich życiorysów, że jest wręcz przeciwnie.
Kiedy inni żyją za półdarmo, drudzy oszukiwani są na każdym kroku. Polak podróżujący po Ameryce Południowej ze swoją partnerką z Irlandii ma zupełnie inne doświadczenia. Popełnili gigantyczny błąd – udali się na obcy sobie kontynent z zerową znajomością języka hiszpańskiego. Superprzygoda i historia, które będzie można opowiadać wnukom? Pewnie tak, ale pomijając niewygodne fakty. Kiedy my płacimy za noc w hotelu siedem dolarów, oni, nocując w miejscu o podobnym standardzie, płacą 35 dolarów. Za 30 minut jazdy taksówką kierowca wypisał im rachunek na 45 dolarów, podczas gdy od nas chciał zaledwie... cztery dolary. Dojeni bez litości na każdym kroku mają Amerykę Południową za piekielnie drogi kontynent. Tym- czasem w większości krajów regionu jest zupełnie inaczej.
Seks i narkotyki
Co chwilę podchodzą do mnie kuso ubrane Latynoski, oferując niewątpliwe wdzięki za określoną opłatę. Łamaną angielszczyzną wyjaśniają, co potrafią zrobić i jak bardzo będzie mi dobrze. Sztuczny uśmiech nigdy nie znika z ich ust. Odpowiadam po hiszpańsku, a wtedy od razu rezygnują. To dla nich sygnał, że znam ceny i kontynent, więc trudno będzie mnie oszukać. Inaczej reagują na tych mężczyzn, którzy nie znają ich języka. Są natrętne, trudno się ich pozbyć, a kiedy stanowczo się odmawia, potrafią zachować się arogancko i zgodnie z południowym temperamentem obrażać obiekt swej adoracji. Jestem przyzwyczajony do takich sytuacji. W Ventanas, w którym mieszkam, prostytutkami są nawet 60-letnie kobiety. Wynagrodzenie za stosunek jest koszmarnie niskie, co też odzwierciedla fakt, że tutaj seks traktuje się jak mało kosztowny towar. W Ventanas to cztery dolary bez łóżka i sześć dolarów z łóżkiem, czyli w hotelowym pokoju. W opcji bez łóżka szuka się dogodnego, spokojniejszego miejsca na łonie natury. Za cztery dolary kupię w Ekwadorze chleb i małe opakowanie ryżu. W Montañicie ceny są kilka razy wyższe. Dla zagranicznych turystów kilkanaście razy.
Po ulicach i plaży Montañity ciągną zastępy młodych ludzi sprzedających czekoladowe ciasteczka. Nie są to jednak zwykłe słodkości. Większość nafaszerowana jest narkotykami niewiadomego pochodzenia, choć sprzedawcy przekonują, że to czysta marihuana. Obstawiamy jednak, widząc reakcję naćpanych ludzi, że to bardziej dopalacze lub mieszanka przeróżnych środków narkotycznych. Co najciekawsze, opychają je ludziom przedstawiciele firmy mającej nawet swoje własne, oryginalne koszulki oraz logo. Sprzedawane są dwa rodzaje – z logo, po dwa dolary, to zwykłe ciasteczka, a bez logo, po 4 dolary, „specjalne”, czyli z narkotykiem. Kopać miało mocno i zawsze nie krócej niż osiem godzin. Stanowczono odradzano zjedzenia więcej niż dwóch ciastek jednego dnia. Wszystko to czynione przy cichym przyzwoleniu policji, która pojawia się w wiosce tylko raz na jakiś czas i nigdy podobno nie zawraca nikomu głowy.
Montañita to stan umysłu. Chcesz zabawy i dzikiego szaleństwa? Staniesz się tu częścią jednej, wielkiej, nieprzerwanej imprezy. Tylko nie przegap chwili, gdy się od tego uzależnisz.
To trzecie miasto Hiszpanii – po Madrycie i Barcelonie. Długa i fascynująca historia splotła się w tym miejscu w wyjątkowo atrakcyjny węzeł. Dwumilionowa metropolia (choć samo miasto liczy niespełna milion mieszkańców) jest liczącym się ośrodkiem w kraju, a także magnesem ściągającym tu setki tysięcy turystów. Miasto nabiera nowego wyrazu dzięki odważnym projektom architektonicznym, coraz wyraźniej symbolizując sztukę i naukę. Walencja stała się wizytówką architektury XXI wieku.
Tak zresztą nazwano jedną z najciekawszych futurystycznych dzielnic miasta, którego ozdobą jest kompleks sześciu gmachów zaprojektowanych przez Felixa Candelę i Santiago Calatravę. Jak czytamy: „Budynki przypominają zwierzęta, które wyszły na chwilę na brzeg stawu, a ich oryginalne kształty odbijają się w wodzie...”. Żaden jednak opis nie odda oryginalnej urody Palau Se les Arts Reina Sofia, wynurzającej się z toni bryły Hemisferic czy Museo de las Ciencias Principe Felipe, którego ażurowa konstrukcja nieodparcie kojarzy się z koralowcem. Poza kolekcjami sztuki turysty znajdzie audytoria i sale teatralne, sale koncertowe i operowe. Agora to futurystyczny budynek stojący na sztucznym jeziorze, a choć ma 80 metrów wysokości, kształtem przypomina muszlę. Agora jest salą na sześć tysięcy miejsc i odbywają się w niej koncerty i widowiska o masowym charakterze. Każdy znajdzie się pod urokiem szeregu obiektów mieszczących Oceanografic (największe europejskie oceanarium) połączonych tunelami i ogrodami. Zwiedzanie Oceanografic to wędrówka po planecie. Żyją tu zwierzęta wodne (i ptactwo żyjące w wodzie) z sześciu stref klimatycznych. Codziennie odbywają się pokazy, których bohaterami są delfiny. Już poza tą dzielnicą znajdziemy Bioparc, ogród zoologiczny w parku Cabecera, prezentujący faunę czterech ekosystemów, w tym endemiczne i unikatowe środowisko przyrodnicze Madagaskaru.
WALENCJA. MICHELIN. Przeł. Marta Kurzawa. BEZDROŻA/ HELION, Gliwice 2017, s. 128. Cena 20,90 zł.