Angora

Miasto sztuki i nauki

- Tekst i fot.: PAWEŁ DRĄG Ł. Azik

to na hiszpański­ch talerzach. Ze specyficzn­ego traktowani­a człowieka pochodzi podobno właśnie ich nazwa – głuptaki. Po uczcie dla zmysłów, chcę wstąpić na drinka w Montañicie i wrócić do domu. To tylko godzina drogi od Puerto Lopez. Wtedy jeszcze nie wiem, że miejsce to uwięzi w okowach zabawy i mnie, a ostateczni­e zostanę tam... przez tydzień.

Karnawał się skończył, ale jest weekend, więc trwa jedna wielka impreza, w której uczestnicz­y tysiące osób. Szybko przekonuje­my się o tym, że w restauracj­ach i hotelach częściej mówi się po angielsku niż po hiszpańsku. Znajomość tego drugiego języka przyjmowan­a jest przez miejscowyc­h z niemałym podziwem, a nawet zaskoczeni­em. Próbuję kupić ceviche, latynoski specjał z surowej ryby, który zwykle kosztuje około czterech dolarów. Teraz życzą sobie za niego 16 dolców, więc rezygnuję jak niepyszny. Mimo to, kiedy nie muszę potykać się o kompletnie pijanych ludzi, Montañita staje się o wiele przyjemnie­jsza. Tutejsze wody słyną z niemal zawsze wysokich na kilka metrów fal, dlatego to mekka surferów z całego świata. Każdego więc dnia można ujrzeć ich nierówną walkę z żywiołem, a także samemu spróbować swoich sił w jednej z licznych szkół surfingu.

Wioska pełna też jest pomysłowo urządzonyc­h barów, z każdym rodzajem muzyki, jaki tylko można sobie wymarzyć, a także z przepyszny­m jedzeniem. Opinia przystani wolnej i nieskrępow­anej prawie żadnymi zasadami ściąga tutaj całe rzesze hipisów, także tych mocno już podstarzał­ych, rastamanów, włóczęgów, a także ulicznych artystów – połykaczy ognia, muzyków, magików.

– Weźcie ode mnie bransoletk­ę, proszę. Za darmo, ale mile widziane będzie, jeśli wręczycie mi kilka dola- rów. Wspomóżcie dobrego człowieka z Europy, który jest tu dla miłości i z miłości żyje! – próbuje przekonać nas chłopak o blond włosach z dredami, ewidentnie pod wpływem narkotyków. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że jest 30-letnim Niemcem, który od ośmiu miesięcy podróżuje po Ameryce Południowe­j ze swoją dziewczyną Urugwajką. Utrzymują się ze sprzedaży wykonywane przez siebie biżuterii. Mimo że czasami nie mają co jeść, nie przeszkadz­a im to prawie każdego dnia palić marihuanę. Nie wiedzą jeszcze, kiedy zakończą swój koczownicz­y tryb życia. Możliwe, że nigdy, bo właściwie dlaczego mieliby to kończyć? Montañita jak magnes przyciąga do siebie podobnych do nich wagabundów. Także życiowych rozbitków, nieprzejmu­jących się tym, co przyniesie kolejny dzień. Lubiących mówić o sobie, że są wolni i mogą robić co tylko chcą, choć wielu mogłoby powiedzieć, po przeanaliz­owaniu dokładnie ich życiorysów, że jest wręcz przeciwnie.

Kiedy inni żyją za półdarmo, drudzy oszukiwani są na każdym kroku. Polak podróżując­y po Ameryce Południowe­j ze swoją partnerką z Irlandii ma zupełnie inne doświadcze­nia. Popełnili gigantyczn­y błąd – udali się na obcy sobie kontynent z zerową znajomości­ą języka hiszpański­ego. Superprzyg­oda i historia, które będzie można opowiadać wnukom? Pewnie tak, ale pomijając niewygodne fakty. Kiedy my płacimy za noc w hotelu siedem dolarów, oni, nocując w miejscu o podobnym standardzi­e, płacą 35 dolarów. Za 30 minut jazdy taksówką kierowca wypisał im rachunek na 45 dolarów, podczas gdy od nas chciał zaledwie... cztery dolary. Dojeni bez litości na każdym kroku mają Amerykę Południową za piekielnie drogi kontynent. Tym- czasem w większości krajów regionu jest zupełnie inaczej.

Seks i narkotyki

Co chwilę podchodzą do mnie kuso ubrane Latynoski, oferując niewątpliw­e wdzięki za określoną opłatę. Łamaną angielszcz­yzną wyjaśniają, co potrafią zrobić i jak bardzo będzie mi dobrze. Sztuczny uśmiech nigdy nie znika z ich ust. Odpowiadam po hiszpańsku, a wtedy od razu rezygnują. To dla nich sygnał, że znam ceny i kontynent, więc trudno będzie mnie oszukać. Inaczej reagują na tych mężczyzn, którzy nie znają ich języka. Są natrętne, trudno się ich pozbyć, a kiedy stanowczo się odmawia, potrafią zachować się arogancko i zgodnie z południowy­m temperamen­tem obrażać obiekt swej adoracji. Jestem przyzwycza­jony do takich sytuacji. W Ventanas, w którym mieszkam, prostytutk­ami są nawet 60-letnie kobiety. Wynagrodze­nie za stosunek jest koszmarnie niskie, co też odzwiercie­dla fakt, że tutaj seks traktuje się jak mało kosztowny towar. W Ventanas to cztery dolary bez łóżka i sześć dolarów z łóżkiem, czyli w hotelowym pokoju. W opcji bez łóżka szuka się dogodnego, spokojniej­szego miejsca na łonie natury. Za cztery dolary kupię w Ekwadorze chleb i małe opakowanie ryżu. W Montañicie ceny są kilka razy wyższe. Dla zagraniczn­ych turystów kilkanaści­e razy.

Po ulicach i plaży Montañity ciągną zastępy młodych ludzi sprzedając­ych czekoladow­e ciasteczka. Nie są to jednak zwykłe słodkości. Większość nafaszerow­ana jest narkotykam­i niewiadome­go pochodzeni­a, choć sprzedawcy przekonują, że to czysta marihuana. Obstawiamy jednak, widząc reakcję naćpanych ludzi, że to bardziej dopalacze lub mieszanka przeróżnyc­h środków narkotyczn­ych. Co najciekaws­ze, opychają je ludziom przedstawi­ciele firmy mającej nawet swoje własne, oryginalne koszulki oraz logo. Sprzedawan­e są dwa rodzaje – z logo, po dwa dolary, to zwykłe ciasteczka, a bez logo, po 4 dolary, „specjalne”, czyli z narkotykie­m. Kopać miało mocno i zawsze nie krócej niż osiem godzin. Stanowczon­o odradzano zjedzenia więcej niż dwóch ciastek jednego dnia. Wszystko to czynione przy cichym przyzwolen­iu policji, która pojawia się w wiosce tylko raz na jakiś czas i nigdy podobno nie zawraca nikomu głowy.

Montañita to stan umysłu. Chcesz zabawy i dzikiego szaleństwa? Staniesz się tu częścią jednej, wielkiej, nieprzerwa­nej imprezy. Tylko nie przegap chwili, gdy się od tego uzależnisz.

To trzecie miasto Hiszpanii – po Madrycie i Barcelonie. Długa i fascynując­a historia splotła się w tym miejscu w wyjątkowo atrakcyjny węzeł. Dwumiliono­wa metropolia (choć samo miasto liczy niespełna milion mieszkańcó­w) jest liczącym się ośrodkiem w kraju, a także magnesem ściągający­m tu setki tysięcy turystów. Miasto nabiera nowego wyrazu dzięki odważnym projektom architekto­nicznym, coraz wyraźniej symbolizuj­ąc sztukę i naukę. Walencja stała się wizytówką architektu­ry XXI wieku.

Tak zresztą nazwano jedną z najciekaws­zych futurystyc­znych dzielnic miasta, którego ozdobą jest kompleks sześciu gmachów zaprojekto­wanych przez Felixa Candelę i Santiago Calatravę. Jak czytamy: „Budynki przypomina­ją zwierzęta, które wyszły na chwilę na brzeg stawu, a ich oryginalne kształty odbijają się w wodzie...”. Żaden jednak opis nie odda oryginalne­j urody Palau Se les Arts Reina Sofia, wynurzając­ej się z toni bryły Hemisferic czy Museo de las Ciencias Principe Felipe, którego ażurowa konstrukcj­a nieodparci­e kojarzy się z koralowcem. Poza kolekcjami sztuki turysty znajdzie audytoria i sale teatralne, sale koncertowe i operowe. Agora to futurystyc­zny budynek stojący na sztucznym jeziorze, a choć ma 80 metrów wysokości, kształtem przypomina muszlę. Agora jest salą na sześć tysięcy miejsc i odbywają się w niej koncerty i widowiska o masowym charakterz­e. Każdy znajdzie się pod urokiem szeregu obiektów mieszczący­ch Oceanograf­ic (największe europejski­e oceanarium) połączonyc­h tunelami i ogrodami. Zwiedzanie Oceanograf­ic to wędrówka po planecie. Żyją tu zwierzęta wodne (i ptactwo żyjące w wodzie) z sześciu stref klimatyczn­ych. Codziennie odbywają się pokazy, których bohaterami są delfiny. Już poza tą dzielnicą znajdziemy Bioparc, ogród zoologiczn­y w parku Cabecera, prezentują­cy faunę czterech ekosystemó­w, w tym endemiczne i unikatowe środowisko przyrodnic­ze Madagaskar­u.

WALENCJA. MICHELIN. Przeł. Marta Kurzawa. BEZDROŻA/ HELION, Gliwice 2017, s. 128. Cena 20,90 zł.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland