Biznes z przyszłością
Jesteśmy światową potęgą w produkcji zniczy nagrobnych.
Od kilku dni na wszystkich polskich cmentarzach widać wieczorem łunę świateł. Na ten szczególny czas producenci zniczy przygotowują się przez cały rok, gdyż podczas tygodnia, w którym przypadają dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki, w sklepach i na straganach padają rekordy sprzedaży.
Nawet na rozpadających się i zapomnianych grobach zawsze ktoś postawi świeczkę. Ile ich pali się teraz na polskich grobach? Tego nie wie nikt, ale prawdopodobnie znacznie ponad 100 milionów.
W PRL-u, czyli w czasach gospodarki planowej i sterowanej centralnie, wszystko było policzone niemal co do sztuki. Dziś nikt nie ma już takich danych. Producenci, czy to z obawy przed konkurencją, czy organami państwa, nie chwalą się swoimi sukcesami. Jednak według bardzo szacunkowych wyliczeń robimy 350 – 400 milionów zniczy rocznie, co przy średniej cenie jednej sztuki wynoszącej 4 – 5 złotych sprawia, że obroty branży zbliżają się do 2 miliardów złotych rocznie. Nic dziwnego, że według bardzo ostrożnych szacunków nasze firmy opanowały już połowę europejskiego rynku, choć są i tacy, którzy twierdzą, że na każde 100 zniczy wyprodukowanych na naszym kontynencie aż 70 pochodzi z Polski.
Lepsi od Chińczyków
W tej branży jesteśmy już nie tylko drugą Japonią, ale Japonią i Chinami razem wziętymi, gdyż nasze znicze są nie tylko lepsze, ładniejsze, ale też tańsze od chińskich.
Ich produkcją zajmuje się w kraju ponad 500 podmiotów. Na rynku istnieje też trudna do oszacowania grupa działających w szarej strefie firm krzaków, które w garażu lub piwnicy produkują niewielkie ilości zniczy i często same je sprzedają na targowiskach lub przed cmentarzami.
Sto firm o ustalonej od lat pozycji w branży zrzeszyło się w Ogólnopolskim Stowarzyszeniu Producentów Świec i Zniczy. Najmniejsi z nich notują przychody od 1 do 2 milionów złotych rocznie, średniacy mają przychody w wysokości 20 – 30 milionów, najwięksi znacznie powyżej 300 milionów złotych.
Prawdziwym potentatem jest należący do rodziny Sobusiów Bispol, który w sezonie zatrudnia ponad tysiąc osób.
Właściciele nie chcieli rozmawiać z ANGORĄ na temat swojej firmy, która według OSPŚiZ jest bez wątpienia największym producentem w Europie i jednym z największych na świecie.
Jednak o obliczu branży nie decydują firmy krzaki ani wielcy potentaci, tylko średniacy, którzy najlepiej znają potrzeby klientów, a ich wyroby charakteryzują się nie tylko dobrą jakością, ale i niską ceną.
Jedną z najlepszych firm jest Ledpol, należąca do Lucjana Kułeczki spółka z Zawichostu.
Z zawodu i wykształcenia pan Lucjan jest budowlańcem. Produkcją zniczy, jak to często bywa, zajął się z przypadku.
– W 1976 roku zdecydowałem się na produkcję zniczy, gdyż w tamtym czasie te szklane, może tylko poza największymi miastami, właściwie były ie osiągalne – wspomina Kułeczko. – Na prowincji dominowały tzw. gliniaki i w obudowie gipsowej. Żeby załatwić szklane obudowy, trzeba było mieć znajomości. Wymagało to wielu zabiegów. Trzeba było pisać podanie do zjednoczenia (w PRL-u organ zrzeszający i zarządzający przedsiębiorstwami z tej samej branży – przyp. autora) o tzw. przydział i cierpliwie czekać.
Jeszcze na początku transformacji produkcja zniczy wyglądała tak samo jak przed 50 czy nawet 100 laty. Dziś w większości firm cały proces jest w pełni zautomatyzowany. Wszystko odbywa się w tzw. zamkniętych cyklach, gdzie praca człowieka w zasadzie ogranicza się do nadzoru i kontroli jakości. Żeby otworzyć firmę, której roczna sprzedaż wynosiłaby 20 – 30 mln złotych, trzeba zainwestować około 5 milionów. Tak więc przy rentowności wynoszącej 5 – 6 proc. taka inwestycja zwróciłaby się dopiero po około pięciu latach, i to pod warunkiem że przedsiębiorca dobrze znałby specyfikę branży i miał zapewnionych odbiorców.
Liczy się knot
O jakości znicza decydują szklana obudowa, parafina i przede wszystkim knot.
Szkło Ledpol kupuje w polskich hutach, knoty w Pabianicach, a parafinę sprowadza z Rosji.
Znalezienie odpowiedniej proporcji między średnicą knota i wielkością parafiny decyduje o czasie świecenia. Wiele zniczy pana Lucjana (wcale nie te największe) może palić się niewielkim płomieniem nawet przez dwa tygodnie.
W ofercie spółki jest blisko 400 modeli (w tym także ręcznie malowane), a sprzedaż dochodzi do blisko 5 milionów sztuk rocznie. Najtańszy znicz kosztuje poniżej złotówki, najdroższy powyżej 50 złotych.
– Często odwiedzam cmentarze w różnych miastach i zawsze szukam, czy ktoś nie wypuścił jakichś nowości – mówi pan Lucjan. – A gdy znajdę, to od razu się zastanawiam, kto mógł to wyprodukować. Jak coś mnie szczególnie zafrapuje, to próbuję iść tym tropem i zrobić coś jeszcze efektowniejszego i ładniejszego. W naszej branży także zmieniają się trendy. Od niedawna wraca moda na tzw. kopciuchy, nieosłonięte znicze, które nie tylko palą się silnym płomieniem, ale także zdrowo kopcą. W dużych miastach, tam gdzie ludzie się nie znają, na grobach widuje się gorsze i brzydsze znicze. Na cmentarzach w małych miejscowościach nikt nie pozwoli sobie na postawienie byle czego, gdyż sąsiedzi zaraz go obgadają.
Przed kilku laty Kułeczko jako pierwszy w kraju opatentował zasilany promieniami słonecznymi tzw. znicz solarny, gdzie zamiast żywego płomienia, w nocy świeci niewielka żarówka. „Solary” z Ledpolu kosztują od 5 do 15 złotych i są w stanie świecić nawet przez dwa lata. Wydawało się, że właściciel zrobi na tym majątek. Okazało się jednak, że zdecydowana większość Polaków woli tradycyjne znicze, a na rynku pojawiło się wielu naśladowców.
– Zaraz po zgłoszeniu konkurenci starali się „obejść” mój patent. W większości przypadków mógłbym dochodzić swoich praw na drodze sądowej, ale musiałbym zatrudnić kilka prawniczych kancelarii i wydać na nie wszystkie zarobione pieniądze – skarży się Kułeczko.
Blisko 80 proc. produkcji Ledpolu trafia do wielkich sieci handlowych, a za ich pośrednictwem do wielu krajów Unii, przede wszystkim Niemiec, Litwy, Łotwy, Estonii oraz państw południowej Europy.
Sieci wykupują na pniu większość produkcji niemal wszystkich polskich firm, co sprawia, że są w stanie dyktować ceny całej branży.
– Za czasów mojej młodości znicze nagrobne były znane przede wszystkim w naszym chrześcijańskim kręgu kulturowym. Teraz widzimy je na cmentarzach niemal na całym świecie – zapewnia Lucjan Kułeczko. – Tak więc perspektywy naszej branży malują się w różowych barwach.