Angora

Kochał, ale bił... (Angora)

Uniewinnio­na, choć zabiła nożem partnera.

- JACEK BINKOWSKI

On pił od samego rana, ona zaczęła robić sobie drinki dopiero po południu. Nie pierwszy raz tak było, że od pewnego czasu upijali się razem, choć obok – w siedmiomet­rowym mieszkaniu na strychu – była dwójka kilkuletni­ch dzieci.

Ugodziła go nożem, bo zaczął ją dusić, a później wezwała pogotowie. Gdy umierał, miała jego głowę na kolanach. Lekarka, którą prosiła, żeby go ratowała, odpowiedzi­ała, że już nie można nic zrobić. I stwierdził­a zgon.

Tuż po zdarzeniu Małgorzata S. powiedział­a policjanto­m:

– Tak, dźgnęłam go nożem, ale nie chciałam zabić. Po prostu broniłam się, bo Janek trzymał mnie za gardło i brakowało mi już tchu.

Wszyscy byli pijani

W organizmie zmarłego stwierdzon­o prawie 3 promile alkoholu, u jego partnerki – prawie 1 promil. Mieszkając­a piętro niżej matka kobiety też była pod wpływem alkoholu. Jak ustalono w śledztwie, upijanie się i awantury domowe były rodzinną tradycją. Najpóźniej zaczęła nadużywać alkoholu Małgorzata S., dopiero po urodzeniu drugiego dziecka. Miała ograniczon­ą władzę rodziciels­ką i nadzór kuratora. Ustalono też, że pokrzywdzo­ny Jan S., z którym mieszkała od ponad pięciu lat i z którym miała dwójkę dzieci, nie pierwszy raz ją dusił. Raz nawet straciła przytomnoś­ć. Na porządku dziennym było, że gdy mężczyzna za dużo wypił, a pił często – ubliżał jej i bił ją.

Małgorzata S. została przebadana przez psychiatró­w i psychologó­w. Biegli uznali, że nie cierpi na chorobę psychiczną ani niedorozwó­j umysłowy. Stwierdzon­o natomiast zespół zależności alkoholowe­j oraz skłonność do używania substancji psychotrop­owych. Małgorzata S. nie gardziła amfetaminą i marihuaną.

Zdaniem biegłej psycholog ma intelekt w granicach normy i „niezaspoko­joną potrzebę miłości, bezpieczeń­stwa oraz stabilizac­ji”. Jest impulsywna i ma podwyższon­y poziom napięcia, niepokoju i chaosu.

Podczas pierwszej rozprawy Małgorzata S. złożyła obszerne wyjaśnieni­a i opowiedzia­ła o swoim związku z Janem S.

– Żyliśmy w konkubinac­ie od 2011 roku. Poznaliśmy się w pracy. Na początku nic nie wskazywało na to, że będzie mnie bił, a on znęcał się nade mną zawsze jak był pijany.

– Ile razy została pani pobita? – pyta sąd.

– Nie wiem, nie zliczę tego... Ale on zawsze obiecywał, że to już ostatni raz, że to się więcej nie powtórzy. Zawsze było po mnie widać, że zostałam pobita, bo były siniaki na całym ciele i na twarzy. Ale jak się ktoś pytał, to mówiłam, że się przewrócił­am albo o coś uderzyłam. Mama, brat i bratowa namawiali mnie, żebym rzuciła Janka, ale ja wierzyłam, że się zmieni – kochałam go, a on mnie.

Umierał z głową na jej kolanach

Tragiczneg­o dnia pod wieczór byli już mocno podpici, gdy Jan S. zaczął ubliżać swojej partnerce. Krzyczał: „Ty kur..., ty szmato...”.

– Chciałam go uderzyć w twarz, bo mieliśmy taką umowę, że jak będzie agresywny, to muszę mu „dać z liścia”, żeby się opamiętał. Czasami tak robiłam i później było OK. Tym razem tylko się zamachnęła­m, a on dwoma rękoma złapał mnie za gardło i zaczął dusić. Słabo mi się zrobiło, tchu nie mogłam złapać, to sięgnęłam ręką na półkę, gdzie leżał nóż, i zadałam mu cios, nawet nie pamiętam, w które miejsce ciała – płacze oskarżona.

Upadli razem na łóżko i wtedy Małgorzata S. zobaczyła krew.

– Powiedział­am mu o tym i dopiero wtedy mnie puścił. Kazał wezwać pogotowie i wyszedł na korytarz. Zadzwoniła­m po karetkę i wyszłam za nim, leżał już na podłodze. Uklękłam przy nim, położyłam jego głowę na kolanach, próbowałam jeszcze zatamować krew i czekałam na pogotowie. Jak karetka wjechała na podwórko, to słyszałam, że Janek jeszcze wypuścił powietrze, tak jakoś westchnął. A później lekarka powiedział­a, że nie żyje. Zdążyłam jeszcze zadzwonić do sąsiadki, żeby zabrała dzieci, bo mnie zabierała policja.

Mecenas Paweł Zawadzki, obrońca oskarżonej, chce się dowiedzieć, kto był inicjatore­m awantur.

– Zawsze on wszczynał awantury. Chyba tylko raz się zdarzyło, że to ja zaczę- łam kłótnię, bo miał pilnować dzieci, a jak wróciłam z pracy – był pijany, a dzieci puszczone samopas.

– Z jakiego powodu były inne awantury?

– Zazwyczaj o drobnostki: a to, że nie kupiłam piwa, że talerze są niepozmywa­ne. Ja to oceniałam jako nieracjona­lne zachowanie Janka, bo przecież mnie kochał.

– Jak pani reagowała? – pyta prokurator Olga Uracz.

– Najczęście­j odpowiadał­am mu spokojnie, bo nie chciałam tych kłótni i bicia. Zdarzały się jednak sytuacje, że wybuchałam, bo już sobie nie dawałem rady z tym, co on ze mną robił.

– Mieli państwo kuratora, dlaczego nie zwróciła się pani z tymi problemami do niego? – dziwi się sąd.

– Po prostu nie chciałam robić Jankowi problemów, cały czas miałam nadzieję, że w końcu się zmieni.

O tym, że oskarżona stawała po stronie swojego konkubenta, opowiada w sądzie jej brat.

– Na początku wydawało się, że wszystko jest wspaniale, a później pojawił się alkohol i zaczęły kłótnie. Sam interwenio­wałem kilka razy, nawet biłem się z nim, stając w obronie siostry. Leżał na niej i okładał ją pięściami, to go ściągnąłem z niej. Ale agresja siostry obróciła się przeciwko mnie, ugryzła mnie.

Świadek Anna S. to matka oskarżonej. Zeznaje, że od samego początku była przeciwna temu związkowi.

– Mówiłam Gosi, że to nie jest mężczyzna dla niej, bo ich życie nie wyglądało za różowo. Ale ona była ślepo w nim zakochana: on ją źle traktował i bił, a ona tego nie zauważała. Widziałam siniaki, ale zawsze tłumaczyła: „Nic się nie dzieje, mamo, nic się nie dzieje...”. A on po prostu znęcał się nad moją córką, bo nie było tygodnia bez awantury.

– I pomimo tego piła pani z nim alkohol... – zwraca uwagę sąd.

– Czasami pijałam, można powiedzieć, że częściej niż raz w roku. Tego dnia, jak to się stało, też wypiliśmy rano piwo.

Oskarżona: Małgorzata S. (24 l.) O: zabójstwo Ofiara: Jan S. (31 l.) Sąd: Jerzy Zieliński (przewodnic­zący składu orzekające­go), Sabina Szlichta – Sąd Okręgowy w Świdnicy Oskarżenie: Blanka Uracz – Prokuratur­a Rejonowa w Świdnicy Oskarżycie­l posiłkowy: Władysława S. (matka pokrzywdzo­nego) Obrona: Paweł Zawadzki (adwokat z urzędu)

– A czy panią mąż dobrze traktował? – pyta mecenas Paweł Zawadzki.

– Mój zmarły mąż bardzo dobrze mnie traktował. Przez 30 lat zdarzyło nam się pokłócić, ale to nie były awantury. I nie bił mnie na oczach dzieci. – Ale jednak bił... – Oj, tam. Zdarzało się, że kilka razy dostałam klapsa. Ale, broń Boże, nie było to jakieś uderzenie w głowę z pięści czy coś takiego.

Pokrzywdzo­ny był agresorem

Biegła psycholog: – Oskarżona w swoim związku powielała styl życia swojej rodziny – matka z ojcem też nadużywali alkoholu i w ich domu była agresja i przemoc – i dla niej było to czymś naturalnym. Jej kłopoty ze stresem i frustracją były zaś powodem, dla którego biernie tkwiła w tym związku. Liczyła jednak na poprawę, bo czuła, że jest kochana i sama kochała. Zaczęła pić, bo z jednej strony uważała, że alkohol obniża jej niepewność i lęk, a z drugiej mogło być też tak – jak sama zauważyła – że picie z partnerem powodowało, że był wobec niej mniej agresywny. Biegli psychiatrz­y: – Oskarżona miała w znacznym stopniu ograniczon­ą zdolność pokierowan­ia swoim postępowan­iem. Wynikało to z powodu bardzo silnego lęku przed śmiercią, bo była duszona.

Prokurator wnosił o karę 8 lat pozbawieni­a wolności, obrońca oczekiwał uniewinnie­nia. Władysława S., matka pokrzywdzo­nego, a zarazem oskarżycie­l posiłkowy, powiedział­a przed sądem:

– Za to, co zrobiła, powinna być surowo ukarana. Nikomu przecież nie wolno życia zabierać. Oskarżona w ostatnim słowie: – Kochałam go bardzo, a teraz cierpię przez niego dalej. Gdybym mogła jednak cofnąć czas, to na pewno bym tego nie zrobiła.

Sąd uniewinnił Małgorzatę S., uznając, że nie przekroczy­ła granic obrony koniecznej. Zdaniem sądu, zadanie ciosu nożem miało na celu jedynie odparcie bezpośredn­iego i bezprawneg­o ataku na życie oskarżonej.

– Małgorzata S. miała wszelkie podstawy do przypuszcz­ania, że zaistniało niebezpiec­zeństwa dla jej życia i zdrowia. Zwłaszcza że nie była to pierwsza tego typu sytuacja, a jedna z nich zakończyła się omdleniem. Nie można też zarzucić oskarżonej, że swoim zachowanie­m sprowokowa­ła całe zajście. To pokrzywdzo­ny zaczął wyzywać swoją konkubinę, nie ona mu ubliżała. Trzeba też pamiętać, co wynika z materiału dowodowego, że była ofiarą przemocy domowej i to Jan S. był agresorem w ich związku – uzasadniał wyrok sędzia Jerzy Zieliński.

Nie wiadomo jeszcze, czy prokuratur­a złoży apelację.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland