Rekonstrukcja większej całości
Ostateczny impuls zapowiadanej z narastającym napięciem – niczym koniec świata albo los abonamentu telewizyjnego – rekonstrukcji rządu niespodziewanie dał Ziobro. W mediach społecznościowych ogłosił oto, że ma dość pomijania i poniżania, czuje się źle, jest dyskryminowany i w ogóle. Uznał, że kontynuowanie jego zadania nie ma już żadnego sensu.
Tak radykalne dictum sprawnego przecież zawodnika – wsparte interwencją rzecznika rządu Beaty Mazurek – sprawiło, że premier Mateusz Morawiecki przestał się ze sobą pieścić i pojechał na Nowogrodzką z zapisaną kartką w ręku. Nieoczekiwanie dla siebie dowiedział się od prezesa, że ten do zmian w rządzie nic nie ma, jest przecież zwykłym posłem, i jak premier zechce, to ma ją wolną. Rękę, znaczy się. I Morawiecki w try miga pozbył się zakał, które miesiącami trzymały sondażowe partii wyniki w krótkich cuglach. Dziś, gdy nie ma w rządzie Antoniego Macierewicza, Jana Szyszki, Kostka Radziwiłła czy Witii Waszczykowskiego, notowania PiS mają szanse wreszcie wzbić się naprawdę wysoko. Gdyby więc zdecydowano o przedterminowych wyborach parlamentarnych, PiS bez trudu wziąłby wszystko, uzyskując większość konstytucyjną bez żadnego wysiłku. A raczej dzięki wytrwałemu i zjednoczonemu wysiłkowi opozycji, która ciągle mami elektorat, że jeszcze żyje, choć, co słychać i czuć, samodzielnie już tylko rwie publiczną kasę i bezwiednie wydala resztki organiczne. Więcej korzyści z tej ferajny nie ma. O czym piszę w tym miejscu od dawna.
Jeśli ktoś w to nie wierzy, to ostatnie wydarzenia – gdy byliśmy świadkami kompletnego splątania się opozycji w sprawie głosowania aborcyjnego projektu obywatelskiego – świadczą, że Prawo i Sprawiedliwość praktycznie panuje nad wszystkim. Jego siłą jest kompletna niemoc opozycji. Skadrowana partia władzy, napędzana nieokiełznanymi aspiracjami i złymi emocjami, jak rzymski legion miażdży odzianych w skóry barbarzyńców. Infantylne tłumaczenia pań i panów z opozycji, którzy stękają banialuki i tłumaczą swe niepojęte zachowanie, nie budzi nawet zawstydzenia. Niczego nie budzi – poza litością i żalem, że konających od lat ugrupowań antypisowskich nie można odłączyć od maszyn podtrzymujących życie. Tu nie obowiązuje klauzula sumienia.
Przegnanie z rządu ludzi budzących zażenowanie w kraju i na świecie dało ożywczy sygnał innym, że nadszedł czas także dla nich. Jako pierwszy odezwał się staruszek Janusz Korwin-Mikke, który oświadczył, że kończy z aberracją i rozważa swe odejście z Parlamentu Europejskiego. Instytucji, z której czerpie konkretne profity, będąc jej zajadłym wrogiem! Strata w tym przypadku byłaby tak poważna, jak odstrzelenie Macierewicza, bo obaj panowie po przejściach malowniczo różnią się od karnego szeregu partyjnych miernot. Obaj są też politycznymi zombie, mającymi zagorzałych nie tyle sympatyków, co wyznawców. Obaj wreszcie są politycznie nieskuteczni, gdyż pozbawieni łaski dogadywania się z kimkolwiek. Do tego dotknięci chorobliwą manią wielkości. W opinii ich środowisk stanowią realne zagrożenie dla Kremla i Białego Domu. Prawicowa dziennikarka o nieuleczalnie pląsającej osobowości Kania Dorota napisała nawet, że odwołanie ze stanowiska pana Antoniego to dowód, jak daleko sięgają ręce Moskwy...
Nie umilkły pożegnalne werble w MON, gdy podał się do dymisji szef Kontrwywiadu Wojskowego Piotr Bączek, totumfacki Macierewicza, gość, którego kiedyś śmiertelnie przeraziła martwa wiewiórka zatknięta na płocie jego domostwa. Bączek, człowiek mający dostęp do tajemnic wojskowych i cywilnych, przez dwa lata ani na milimetr nie wsparł swego mentora w dochodzeniu do pisowskiej prawdy smoleńskiej. Aliści Bączek nie odszedł z posady w akcie lojalności. Raczej uniknął nieuchronnej kaźni i prysnął ze strachu, choć i tak przyjdzie mu zapłacić za intrygę z prezydenckim generałem Kraszewskim. To ony Bączek wykonał polecenie szefa MON-u, by zablokować najważniejszego żołnierza w Pałacu i odebrać mu certyfikaty dostępu do tajemnic. Tych samych tajemnic, jak powiedział w telewizji Radek Sikorski, do których dostęp Macierewiczowi cofnięto już wcześniej...
Spektakularnie postanowił zniknąć ze sceny publicznej szef Krajowej Rady Sądownictwa Dariusz Zawistowski, ogłaszając, że w poniedziałek odchodzi z posady, w proteście przeciw demontażowi polskiej demokracji. We wtorek wchodzi nowa ustawa zaprowadzająca dobrą zmianę, a w tej nie ma miejsca na wartości, które do tej pory stanowiły o porządku prawnym w Polsce. Dziś porządek prawny w Polsce, kontestowany od Brukseli po Waszyngton, wyznacza minister sprawiedliwości, prokurator generalny i mściciel w jednym. Zbigniew Ziobro.
Decyzja o wycofaniu się Ziobry wywołała liczne komentarze. Młody zawodnik kadry skoczków narciarskich – zamiast w powietrze nad skocznią – uniósł się ambicją, złością i Bóg wie czym jeszcze. Najtrafniej skomentował to Adam Małysz: „Wiem, że przesunięto go do kadry B, bo miał więcej kilogramów. Uzgodniono, że jak schudnie, to pojedzie na Puchar Kontynentalny. I Ziobro się na to zgodził” – powiedział Małysz. Przypadek narciarskiego skoczka jest więc ilustracją obecnego politycznego stanu rzeczy. Można wiele stracić, gdy się zbyt upasło i ciężka dupa ciągnie w dół.
henryk.martenka@angora.com.pl mi się Karolina Filus (Basia), Łukasz Rosiak (Stach), Michał Janicki (Bardos) i Maciej Krzysztyniak (Bartłomiej), choć zaprezentowali postacie niemające nic wspólnego z tym, co w partyturze, dyrygowanej notabene zdecydowanie zbyt szybko.
Panna Wiśniewska w telewizyjnej rozmowie z Barbarą Schabowską wyznała szczerze, że sztuką operową zainteresowała się zaledwie przed kilku laty, a największe wrażenia wyniosła z asystowania Mariuszowi Trelińskiemu przy Holendrze tułaczu, Manon Lescaut i Jolancie. No cóż, wiemy, co to za spektakle. Po zetknięciu z nimi tak ukształtowany reżyser nie mógł zrobić z perły opery narodowej nic innego jak to, co stało się we Wrocławiu i co bezrozumna telewizja publiczna pokazała narodowi w święto Trzech Króli.
Jest rada dla tych, którzy zafascynowani Trelińskim starają się rozwinąć własne skrzydła. Powinni, ciągle studiując, oglądać pracę wybitnych, światowej klasy reżyserów. Zabierając się do dzieł z kręgu dziedzictwa narodowego, poznawać polski dorobek interpretacyjny i analizować sposoby docierania z ich treściami do współczesnego widza. Ale nie tak, jak zrobiła to nieszczęsna Barbara Wiśniewska, która jest przykładem, że artystyczny tupet Trelińskiego rodzi reżyserskie potworki.