Rozsądnie panuję nad emocjami
– Drżał pan o sukces Kamila Stocha w Turnieju Czterech Skoczni?
– Byłem wyjątkowo spokojny, bo widziałem, że przyszła forma. Zaczął precyzyjnie trafiać w próg przy wybiciu. Wiadomo, że jak to robi poprawnie, to poleci daleko, bo on jest w stanie przeskakiwać przez strefę mało korzystnych warunków. Wygrać T4S to zadanie trudniejsze od zwycięstwa w mistrzostwach świata. W ciągu dziewięciu dni trzeba błyszczeć fizycznie i mentalnie na różnych obiektach. Od pierwszego konkursu w Oberstdorfie nabrałem przekonania, że to będzie turniej Stocha, choć przyznam, nie miałem pewności, że wygra wszystkie zawody, tak jak to przed laty uczynił Niemiec Sven Hannawald.
– Hannawald, gdy wygrywał turniej, miał nieco łatwiej. Opuszczał kwalifikacje. Dzisiaj to niemożliwe.
– Niewątpliwie miałby obecnie trudniejsze zadanie do wykonania. Gdy odnosił największe sukcesy, nie obowiązywał przecież wskaźnik BMI. Hannawald był bardzo wyszczuplony, dlatego musiał zachowywać jak najwięcej sił na moment odbicia, przy którym trzeba dużo dynamiki. Przy wzroście 184 cm ważył 57 kg. Jak BMI się pojawiło, musiał przytyć aż 8 kg. Wtedy przestał dobrze skakać. Wpadł w depresję, nie poradził sobie z problemami psychicznymi. – Można porównywać Małysza ze Stochem? – Bardzo wiele ich łączy. Osiągnięcia mają na najwyższym światowym poziomie, ale skoczkami są jednak innymi. Małysz bazował na wielkim talencie i cechach motorycznych. Potem doszła i odporność psychiczna. Miał unikalny charakter, w tej osobowości kryła się tajemnica jego sukcesów. Stoch kroczył bardziej systemową drogą, spokojnie podnosił swój poziom sportowy, nie miał spadków formy jak bywało u Adama. Powolutku wspinał się na szczyty i... – ... jest od kilku lat w sportowych Himalajach. – Kamil to profesjonalista. Perfekcyjnie podchodzi do swych obowiązków. Niczego nie zaniedbuje, nie chce, by cokolwiek przeszkodziło w doskonaleniu jego poziomu sportowego. Ma absolutne zaufanie do prowadzącego go trenera Stefana Horngahera. Niemal z aptekarską dokładnością realizuje wszystkie zadania. Urodzony do skakania. Od początku imponował znakomitą techniką, a jeśli czegoś mu brakowało, to dynamiki, mocy.
– Od dziecka przepowiadano karierę.
– Zacząłem go obserwować, jak miał 12 lat. Po zawodach Pucharu Świata wróciłem na Wielką Krokiew, bo zobaczyłem, jak pod okiem trenera Zbigniewa Klimowskiego skakało dziecko. Od razu było wiadomo, że to utalentowany chłopak, świetnie wyszkolony, fruwał w powietrzu leciutko jak piórko. Zapytałem, jak się nazywa, i wtedy usłyszałem pierwszy raz – Kamil Stoch. Wiedziałem, że będzie wybitnym skoczkiem.
– Potrafi wyjątkowo skutecznie panować nad emocjami.
–W wielkim sporcie, by osiągnąć najwyższy poziom i sięgać po sukcesy, trzeba dużego poziomu inteligencji. Umiejętność panowania nad swoimi emocjami częściowo można oczywiście wyszkolić, ale trzeba mieć bazę we własnej osobowości. Dopiero wtedy praca z psychologiem przyniesie właściwe mu wielką efekty. Zawodnik może bowiem całkiem świadomie panować nad emocjami, może ignorować różnego rodzaju zaburzenia, które pojawiają się w najważniejszych sportowych rozgrywkach.
– Pukał do gabinetu prezesa związku i mówił do pana: „Potrzebuję tego, to jest konieczne, tamtego brakuje”?
– Nie, bo takie sprawy załatwia główny trener, ale w lipcu Kamil poprosił o krótkie spotkanie. Zasygna- lizował, by rozmawiać z austriackim szkoleniowcem o przedłużeniu kontraktu. Jeszcze tego samego dnia wspólnie z Adamem Małyszem spotkaliśmy się z Horngaherem i zaproponowaliśmy przedłużenie umowy bez względu na to, jak skończy się olimpijski sezon. Widzimy, jak sobie zjednał zespół i dobrze by było, by kontynuował pracę w Polsce. Kosztuje sporo, a pewnie trzeba będzie wyłożyć więcej pieniędzy, ale przy takich sukcesach przyjmiemy każdą ofertę, która trzyma się ziemskich granic. – To szkoleniowiec z niezwykłym wyczuciem. – Latem poprawił sylwetkę Kamila przy lądowaniu. Podniesienie rąk ma sprawiać lepsze wrażenie na sędziach przyznających noty za styl. Podniesienie środka ciężkości, wyższe lądowanie jest też bezpieczniejsze dla zawodnika. Horngaher to robocop, trener kompletny. Pracuje nowocześnie, ale ma smykałkę, niesamowite wyczucie; trenerski nos raczej go nie zawodzi. Był przed laty bardzo dobrym skoczkiem, ale jeszcze większe sukcesy odnosi obecnie w roli szkoleniowca.
– W 2001 roku, gdy w Lahti Małysz został mistrzem świata na małej skoczni, Horngaher zajął 4. miejsce.
– Tego nie zarejestrowałem w pamięci. Skupiałem wtedy uwagę wyłącznie na rywalizacji Małysza z Niemcem Martinem Schmittem. Nawet nie wiem, kto w tym konkursie był trzeci. – Austriak Martin HÖllwarth. – Zupełnie tego nie pamiętam. – Bez małyszomanii nie byłoby Stocha? – Kamil trenował już skoki, gdy Adam osiągał największe sukcesy. Mielibyśmy więc Stocha, ale nie wiem, czy udałoby się go wyciągnąć na aż tak wysoki poziom. To wątpliwe, pod tym względem czas Małysza zrobił swoje. Pozwolił przełamywać bariery niemożności. Następcy Małysza mieli łatwiejszą drogę w pokonywaniu trudności, radzeniu sobie z mentalnymi problemami, kształtowaniu sportowej osobowości. Stoch w wieku 19 lat był już zawodnikiem, który chciał wygrywać ze wszystkimi, a nie patrzeć z trwogą na słynnego skoczka z Niemiec czy Skandynawii. – Stochomania jest możliwa? – Coś chyba się kształtuje, ale pamiętajmy, że dzisiaj świat wygląda inaczej. Małyszomania była zauważalnym zjawiskiem społecznym – wraz z sukcesami Adama stworzył się romantyzm. Był przecież czas przełomu ekonomiczno-społecznego. Ludzie potrzebowali bohatera, z którym mogli się identyfikować. Wszystkich podbudowywało to, że znalazł się wśród nas ktoś, kto wygrywa z zawodnikami z krajów, do których Polacy jechali pracować na czarno, gdzie się ukrywali. Sportowy bohater pozwalał na powrót poczucia narodowej dumy. – Za miesiąc igrzyska w Pjongczang... – Wierzę, że nie tylko Kamil będzie w najlepszej dyspozycji. Moc, siła, dynamika powinny być atutem naszych skoczków. Przypomnę, że Horngaher biorąc pod uwagę trudny olimpijski sezon, rozpoczął przygotowania z zawodnikami miesiąc wcześniej niż dotychczas. Nie można jednak przewidzieć, jak będzie przebiegał konkurs olimpijski. Nawet najlepsi nie mają szans, jeśli zderzą się z fatalnymi warunkami atmosferycznymi, albo gdy niespodziewanie pojawi się błąd. Na podstawie mojego doświadczenia jestem przekonany, że jeszcze przez dwa miesiące można utrzymać znakomitą dyspozycję. – W tym tygodniu mistrzostwa świata w lotach. – Kamil skacze techniką niskiego przelotu w pierwszej fazie, zachowując prędkość, zostaje odpowiednio wyniesiony nad spad i może polecieć bardzo daleko. Tym nie ustępuje znakomitym lotnikom, jakimi są zwłaszcza skoczkowie z Norwegii. – Nie zdobył dotąd medalu w tej imprezie. – Bardzo prawdopodobne, że za kilka dni w Oberstdorfie może go wywalczyć. Presja oczekiwań jest duża. Kamil ma własny wytrenowany sposób radzenia sobie ze stresem startowym. – Dla wielu to najtrudniejsze. – Wielu tego się nigdy nie nauczy. Są skoczkowie, którzy mają tak obniżony poziom własnej osobowości, że tylko częściowo będą potrafili radzić sobie z ogromnym stresem. Kamil jeśli jest w wysokiej formie, to ma poczucie, że wszystko przebiega właściwie. Ufa swojemu instynktowi i na skoczni wykonuje wtedy w pełni automatycznie wszystkie zadania. Głowa w tym pomaga. – A pan radzi sobie z emocjami? – Panuję nad nimi rozsądnie. Jestem dumny spokojnie. Wiem, że nic nie zostało zaniedbane.