Znaleziono skarb z czasów potopu szwedzkiego
W bydgoskiej katedrze...
Pani Teresa prowadziła bufet w Urzędzie Dzielnicy Praga-Północ, wcześniej tę stołówkę prowadziła jej mama, a jeszcze wcześniej babcia. Urzędnicy jedli i chwalili, aż przyszedł moment rozpisania konkursu i z panią Teresą kontraktu nie przedłużono. Jednak w okresie wypowiedzenia umowy miasto st. Warszawa zażądało od pani Teresy zapłaty podatku od nieruchomości i to za sześć lat wstecz. Bagatela – 40 tys. zł. Interweniowałem w biurze skarbnika miasta, gdzie pouczono mnie, że organ podatkowy ma pięć lat na stwierdzenie istnienia obowiązku podatkowego. Urzędnik nie widział nic złego w tym, że w chwili, kiedy odcięto kobietę od dochodu, nie przedłużając umowy, zażądano od niej spłacenia tak gigantycznej kwoty. Gdyby ją uprzedzono wtedy, kiedy zarabiała, prowadząc bufet, to jakoś by płaciła. Teraz jest w kropce, a urzędnicy utrzymują, że powinna sama z siebie płacić podatek. To, na stwierdzenie czego „organ podatkowy ma pięć lat”, ona powinna była stwierdzić od razu. Widocznie od obywatela miasto wymaga więcej niż od opłacanych z naszych podatków urzędników skarbowych.
Pewien czterdziestolatek chory na schizofrenię przychodzi co tydzień do starszej pani, aby się umyć. Przez resztę tygodnia tuła się po mieście, bo jest bezdomny. O całej sprawie dowiedziałem się od tej właśnie dobrej samarytanki. Ten człowiek ma nienaganne maniery, wyższe wykształcenie i odmawia zamieszkania w którymś z warszawskich przytułków. Oględnie mówiąc, nie są to miejsca godne polecenia. Na tej podstawie miasto odmawia wpisania go do kolejki osób oczekujących na mieszkanie socjalne.
Krzysiek i Wiola bardzo się kochają. Mają dwuletniego synka. Ona po studiach psychologicznych, on – robotnik budowlany. W wyniku reprywatyzacji stracili dach nad głową. Wynajęli na wolnym rynku mieszkanie, na które ich nie stać, ale gdzieś przecież musieli się podziać z dwulatkiem. Ona nie pracuje, bo ma torbiel w mózgu, a wizytę u neurochirurga wyznaczono jej na 2020 rok. On też na przymusowym bezrobociu, bo złamał nogę w dwóch miejscach. Kiedy zdjęto mu gips, okazało się, że potrzebny jest następny. I wtedy lekarze powiedzieli mu, że za drugi gips się płaci, a on nie miał, więc chodzi bez gipsu, a noga boli i puchnie. Poszliśmy do burmistrza Ząbek. Mieszkania nie obiecał, ale przy nas zobowiązał urzędniczkę pomocy społecznej do udzielenia sensownego zasiłku, który pomoże im przetrwać.
Niemal 500 złotych monet z XVII wieku i innych kosztowności odnaleźli archeolodzy pod posadzką bydgoskiej katedry.
Archeolodzy pracujący w bydgoskiej katedrze pw. Świętych Marcina i Mikołaja zakończyli wydobywanie i zabezpieczanie skarbu pochodzącego z połowy XVII wieku. – Tuż pod posadzką prezbiterium, nad jedną z krypt, znaleźliśmy skarb – informuje Robert Grochowski, archeolog prowadzący badania w bydgoskiej świątyni.
W skład niezwykłego znaleziska wchodzi prawie 700 przedmiotów, w tym 480 złotych monet i 200 artefaktów ( biżuterii i innych kosztowności). Skarb schowany został najprawdopodobniej w drewnianej skrzyni z metalowymi okuciami – drewno się nie zachowało. Najstarsza moneta pochodzi z 1570 roku – jest to złoty dukat Zygmunta Augusta, a najmłodsza – z 1652 roku.
Robert Grochowski przypuszcza, że zbiór zdeponowano po 1652 roku,
Rozpoczęło się to, co najtrudniejsze, na co wszyscy z nadzieją czekaliśmy, ale co niesie z sobą także olbrzymie obawy o reakcję organizmu. Przy tak skomplikowanym leczeniu choroby nowotworowej może zdarzyć się wszystko – z reanimacją na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej włącznie. Chodzi o terapię interleukinami i przeciwciałami mającymi zmusić organizm dziecka do walki z chorobą.
Przypomnijmy, że od wielu tygodni kibicujemy ośmioletniej Gabrysi w jej walce z bardzo agresywnym nowotworem. Kiedy zawiodły standardowe metody, lekarze – idąc za przykładem onkologów amerykańskich – zasugerowali prawdopodobnie szwedzkiego.
– To najcenniejszy skarb odnaleziony w Bydgoszczy. Takiego znaleziska nie odnotowano w ostatnim czasie. Może okazać się też najbardziej wartościowe w kraju – podkreśla Robert Grochowski. – Oprócz skarbu odnaleźliśmy jeszcze bardzo ciekawe krypty.
Pod świątynną posadzką znaleziono jeszcze niezbadane do tej pory komory grobowe, w których są szczątki zmarłych. Niektórych pochowano w okresie potopu w trumnach drewnianych, jedną osobę w ołowianej. Trumny, na razie, nie zostały otwarte. Ich zbadanie wymagać będzie ogromnych nakładów, ponieważ szczątki od razu będą musiały zostać poddane procesowi konserwacji. Decyzje na ten temat zapadną w najbliższym czasie. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że rozważane są możliwości przebadania wszystkich odkrytych krypt.
Sławomir Marcysiak, miejski konserwator zabytków, bardzo wysoko ocenia wartość skarbu.
– Zarówno numizmatyczna, jak i kulturowa wartość tego skarbu jest nie terapię przeciwciałami. Na apel o finansowe wsparcie odpowiedziało tysiące ludzi. Zebraliśmy prawie dwa miliony, dzięki którym Fundacja „Krwinka” mogła zakupić nierefundowane w Polsce farmaceutyki. ANGORA bardzo wspierała tę akcję, a teraz mocno trzyma kciuki za powodzenie leczenia.
Jesteśmy w stałym kontakcie z mamą dziewczynki Weroniką Chojecką i to od niej otrzymujemy kolejne informacje. – Przeciwciała są tłoczone córce codziennie, niemal bez przerwy, bo Gabrysia jest połączona z pompą, która pracuje non stop – opowiada Weronika Chojecka. – To jest dawkowanie dożylne. Co drugi dzień, w formie zastrzyku, podają też interleukiny. Po nich córka czuje się gorzej. Pojawiają się dreszcze i gorączka, do przecenienia – mówi Sławomir Marcysiak. – Ale znalezisko ma też ogromną wartość historyczną.
Skarb był zakopany przy południowej ścianie prezbiterium, pod dawną posadzką świątyni.
– Moneta z 1652 roku pochodzi ze Zjednoczonych Prowincji Niderlandzkich – mówi Sławomir Marcysiak, miejski konserwator zabytków. – Większość znalezionych monet pochodzi właśnie stamtąd.
Wiele ze znalezionych monet wybitych zostało w latach 40. XVII w. Ale archeolodzy odnaleźli też inne, w tym np. dwudukaty bite w Gdańsku, dukat bity w Poznaniu i w Toruniu, monety z Austrii, ale także pojedynczą monetę turecką. Wśród znalezionych przedmiotów jest także biżuteria, w tym pierścienie, obrączki, wisiory, naszywki, w większości złote czy wysadzane kamieniami. Odnaleziono także paciorki i dewocjonalia. Skąd wzięły się pod świątynną posadzką tak cenne przedmioty?
– Tego nie wiadomo – przyznaje Sławomir Marcysiak. – Ustalą to historycy sztuki oraz inni eksperci. To wielkie szczęście, że skarb został znaleziony właśnie przez archeologów, a nie przypadkowe osoby, bo od początku prace prowadzone są w sposób należyty. Wiemy, że wszystko zostało wydobyte, nic nie umknęło. I wszystko zostało odpowiednio udokumentowane.
Wartość znaleziska jest ogromna. – Zarówno numizmatyczna, jak i kulturowa wartość tego skarbu jest nie do przecenienia – podkreśla miejski konserwator zabytków. – Ale znalezisko ma też ogromną wartość historyczną.
Skarb przeniesiono z katedry bydgoskiej w bezpieczne miejsce. Poddany zostanie badaniom. co pokazuje, jak bardzo organizm walczy. To spodziewana reakcja w pierwszym etapie dawkowania tak silnych leków. Jedno z dzieci np. musiało być przewiezione na OIOM – wszystko zależy od organizmu.
Przy łóżku Gabrysi pracują jeszcze inne pompy. Jedna z nich tłoczy tlen, by zwiększyć saturację, inna podaje morfinę... Dla dziecka zaczął się naprawdę trudny okres. Pytamy mamę o kondycję psychiczną córki: – Jest w pełni świadoma wszystkich możliwych konsekwencji i dzielnie znosi zmiany samopoczucia. Ale ostatnio popłakała się, kiedy rozmawiałyśmy, że niedługo będzie kolejna dawka interleukinów. Po pierwszych doświadczeniach dziecko się tego boi. Ale kiedy poprawia jej się humor, bierze swoje ulubione kredki i maluje.