Czarne złoto
Biżuterię z polskiego węgla mają arabscy szejkowie i księżna Cambridge
Biżuterię z polskiego węgla cenią na świecie.
Nikiszowiec to najbardziej śląskie ze śląskich osiedli. Tu podczas powstań toczyły się ciężkie walki, kręcono sceny do „Soli ziemi czarnej”, „Perły w koronie”. Tu od 99 lat rodzina Niesporków prowadzi znany w całym województwie zakład fotograficzny, o którym pisaliśmy w ANGORZE w 2011 r.
W samym sercu zabytkowego osiedla od pięciu lat istnieje „I COAL YOU”, pracownia Katarzyny Depy-Tomczak, która specjalizuje się w produkcji biżuterii z węgla.
– To, że dziś robię taką nietypową biżuterię, to przypadek – twierdzi pani Katarzyna. – Przed kilku laty spodobało mi się etui do telefonu ozdobione bursztynem i chciałam kupić podobne, tyle że z jakimś czarnym kamieniem. Nie znalazłam i pomyślałam, że jestem w stanie zrobić je sama. Najlepiej do tego nadawał się obrobiony węgiel. Chociaż nie pochodzę ze Śląska, tylko z Podkarpacia, to węgiel zawsze mnie fascynował, tak jak fascynowała mnie praca górników setki metrów pod powierzchnią ziemi. Obserwowałam ich codziennie z okna, jak idą na kopalnię i potem wracają z szychty. Zaczęłam od poznawania struktury węgla i sposobów jego obróbki. To była nauka metodą prób i błędów. Pomysł nie był nowy, gdyż już na początku XIX wieku górnicy robili swoim żonom i narzeczonym biżuterię z wyszlifowanych bryłek. Choć zrobiłam węglowe oczko do mojego wymarzonego etui, to zobaczyłam, że jest to o wiele trudniejsze, niż mogłam się spodziewać.
Swoje hobby pani Depa łączyła ze studiami na Wydziale Nauk o Zdrowiu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach.
– Na początku chodziłam po składach węgla, oglądałam bryłki, te najbardziej interesujące wkładałam do wiaderka i zabierałam do domu. Pracownicy składów dziwili się, dlaczego je zbieram, ale byli dla mnie bardzo życzliwi.
Dziś, gdy pracownia się rozrosła, właścicielka zatrudnia dwie osoby, ale na początku musiała korzystać z pomocy męża.
Pan Jacek był górnikiem, pracował na dole. W wieku 20 lat miał wypadek, w którym stracił nogę. Jednak zamiast iść na rentę, nadal pracuje w kopalni, tyle że na powierzchni, a jest dokumentalistą.
– Na Śląsku poszanowanie pracy i związek z kopalnią są bardzo silne – zapewnia pani Katarzyna. – Po 192 latach zamykana jest kopalnia „Wieczorek”, w której pracuje większość osób z naszego osiedla. Dla dla tych ludzi likwidacja kopalni to coś więcej niż tylko konieczność szukania sobie nowego zajęcia.
W jubilerstwie zwykle wszystko zaczyna się od zrobienia projektu.
– Węgla trzeba się nauczyć – wyjaśnia właścicielka. – Trzeba go wziąć w rękę, poczuć, obejrzeć i dopiero wtedy postanowić, co z tego można zrobić. Tak jak nie ma dwóch takich samych bryłek, tak nawet biżuteria zrobiona z tego samego kawałka może się różnić. Na przykład jeden kolczyk będzie się błyszczał bardziej niż drugi.
Rzemieślniczka wybiera tylko niewielkie bryłki, gdyż takie łatwiej jest obrobić. Te największe mają 40 cm długości i 20 szerokości.
Dla księżnej i studentki
Pierwszy etap produkcji polega na pocięciu węgla na mniejsze części za pomocą tzw. gumówki, piły tarczowej do metalu.
– Czasem po rozcięciu okazuje się, że bryłka skrywa w sobie jakąś niespodziankę, na przykład cienką warstwę pirytu, która wygląda jak złoto – dodaje pani Katarzyna.
Potem wyselekcjonowanym kawałkom za pomocą kamienia szlifierskiego nadawany jest konkretny kształt: wielokąta, serduszka, owalu, nieregularnej bryłki.
Po szlifowaniu przychodzi kolej na mycie i polerowanie.
W dziesięciostopniowej skali twardości minerałów (Mohsa) palmę pierwszeństwa dzierży diament (10 punktów). Jego kuzyn węgiel znajduje się na drugim biegunie skali (ma od 1 do 2 punktów) i praktycznie można go zarysować nawet palcem. To sprawia, że jego obróbka wymaga nie tylko cierpliwości, ale jest obarczona dużym ryzykiem.
– Niekiedy zdarza się, że gdy kamień jest już praktycznie gotowy nagle pęka i godzina pracy, albo więcej idą na marne – wyjaśnia szefowa.
Gdy węgielek ma być przewieszką lub naszyjnikiem, przewierca się w nim otwór. Pierścionki i spinki osadzane są w srebrnej oprawce.
Jednym z najważniejszych etapów produkcji jest utwardzanie. To kąpiel w roztworze, którego skład jest najpilniej strzeżoną tajemnicą pracowni.
Utwardzenie nie tylko wzmacnia kamień, ale także sprawia, że przestaje on brudzić, co ma szczególne znaczenie w przypadku spinek zakładanych do białej koszuli.
Podczas obróbki pracuje się w masce, okularach, ochraniaczach na uszy i czapce na włosach. Niestety, dla lepszego wyczucia materiału nie można założyć rękawiczek.
– Nieobrobiony węgiel, niestety, zostawia ślady – śmieje się pani Katarzyna. – Gdy pracuje się z nim od lat przez kilka godzin dziennie, to trudno domyć dłonie, które wyglądają tak jak po górniczej szychcie. Żebym nie wiem ile je szorowała, w porach skóry zawsze zostanie jakiś niewielki ślad. Czasem żartuję, że z takimi rękami nie mogłabym wrócić do zawodu. Położna z niedomytymi dłońmi! Domyć je mogę dopiero podczas ręcznego prania swetrów, gdy przez wiele minut mam zamoczone ręce w gorącej wodzie z proszkiem.
Właścicielka już dawno straciła rachubę, jak duża jest jej produkcja. Wiadomo tylko tyle, że rocznie kupuje około 6 ton węgla, którego cena dochodzi do tysiąca złotych za tonę. Z tej masy, po dokładnym przejrzeniu, do obróbki trafia około 100 kilogramów, z których powstaje kilka tysięcy różnych ozdób. Kolczyki, bransoletki, naszyjniki, breloczki, spinki do mankietów. Pracownia przyjmuje też indywidualne zamówienia, głównie na pierścionki i spinki do krawatów, ale zdarzają się też krzyżyki i różańce.
Najtańszy wyrób to kosztujące 65 zł, oprawione w srebro kolczyki z bryłkami węglowymi o średnicy 4 mm. Najdroższy był oprawiony w złoto, a zrobiony na indywidualne zamówienie, pierścionek zaręczynowy, który kosztował 2 tys. zł.
Biżuterię pani Katarzyny można dostać w ośmiu sklepach – w Katowicach, Zabrzu, Jastrzębiu i Podzamczu koło Ogrodzieńca. Jednak większość produkcji sprzedawana jest w internecie. Najwięcej zamówień pochodzi z Warszawy, coraz więcej z zagranicy, przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych. Wyroby „I COAL YOU” kupują przeważnie kobiety, często studentki, w wieku 20 – 35 lat.
Biżuteria z Nikiszowca zwróciła już uwagę możnych tego świata. Swego czasu zamówienie na 1000 sztuk oprawionych w 18-karatowe złoto spinek do mankietów złożył jeden z arabskich szejków. Niestety, właścicielka nie była w stanie zrealizować tak wielkiego zlecenia w miesiąc. Podczas niedawnego pobytu w Polsce książę i księżna Cambridge dostali w prezencie od województwa śląskiego biżuterię kupioną w nikiszowskiej pracowni – naszyjnik, kolczyki oraz spinki do mankietów. Pani Katarzyna liczy, że kiedyś w mediach zobaczy księżną w swoich kolczykach lub naszyjniku, a wówczas, mogą posypać się zamówienia z całego świata.
Właścicielka niechętnie mówi o pieniądzach.
– Pracownia jest dziś jedynym moim źródłem utrzymania. W każdej chwili mogłabym wrócić do zawodu, jestem przecież magistrem położnictwa. Najważniejsze jest jednak to, że tu jestem u siebie i mogę organizować pracę tak jak chcę.
W produkcji biżuterii z węgla na całym świecie specjalizuje się zaledwie siedem osób. Po jednej w Australii, Brazylii, Holandii i Słowenii oraz trzy w Polsce.
– To ciężki kawałek chleba – zapewnia Katarzyna Depa-Tomczak. – Wymaga czasu i skupienia. Nie da się z tego zrobić masowej produkcji ani elementów powtarzalnych. Ale ma to też i dobrą stronę, bo nie muszę się obawiać, że w mojej branży pojawi się liczna konkurencja lub że zaleje nas masowa produkcja z Chin. Moje wyroby są coraz bardziej rozpoznawalne, praca sprawia mi przyjemność, na życie wystarcza. Czego chcieć więcej?