Dzik wtargnął do kościoła podczas mszy
Wyjeżdżają, żeby przetrwać
Waldek prowadził brygadę budowlaną. Sami kumple i rodzina. Kiedy inwestor nie płacił przed świętami, potrafił wziąć pożyczkę w Providencie, żeby zapłacić swoim ludziom. Ubóstwiał tę robotę. Nigdy nie zapomnę, kiedy kładł gładź gipsową podczas remontu sutereny na Kancelarię Sprawiedliwości Społecznej, uśmiechał się od ucha do ucha, że tak ładnie wychodzi. Jednak nie dał rady, wystawiał VAT-owskie faktury, a klienci nie płacili. Niestety, VAT trzeba było płacić i tak. W końcu był tak zadłużony, że groziła mu utrata mieszkania. Żona nauczycielka nazywała go nieudacznikiem. Wyemigrował do Norwegii. Tam nie tylko dobrze i na czas płacą, ale szanują ludzi pracy. Twierdzi, że już nie wróci.
Darek z żoną i dwójką dzieci mieszkali w podwarszawskim Wawrze. Ogrzewanie było na gaz. Nie dawali rady z rachunkami. Miasto nie chciało pomóc, a ich skromne pensje nie wystarczały. On magazynier, ona nauczycielka. Groziła im eksmisja. Teraz są w Anglii i na wszystko im wystarcza. Ilekroć Darek jest w kraju, przychodzi do nas na zebranie. Tęskni, ale ze względu na dzieci nie wróci.
Pani Irena owdowiała. Jest z zawodu filozofem. Raptem przestała móc płacić na czas rachunki. Jest samotną matką. Odcięli jej prąd, a mieszkanie było ogrzewane energią elektryczną. Ktoś tam podjechał i podłączył prąd na lewo. Ale to nie jest rozwiązanie. W urzędzie Dzielnicy Warszawa Praga-Południe potraktowano ją jak jakiegoś lumpa. Znikąd pomocy. Wprawdzie udało nam się powstrzymać eksmisję i załatwić lokal socjalny. Ale pani Irena nigdy w nim nie zamieszkała. Oburzona, zwłaszcza traktowaniem przez urzędników, wyjechała do Irlandii.
Elżbieta całe życie działała w harcerstwie. Kiedy okazało się, że może się starać o odzyskanie rodzinnej kamienicy w Warszawie, poszła tam z mężem. Zobaczyli niezamożnych lokatorów i dom w strasznym stanie technicznym. Stwierdzili, że nie stać ich na remont kamienicy, a tym bardziej nie stać lokatorów komunalnych, którzy ją zamieszkują. Zrezygnowali. Potem przyszły kłopoty z mieszkaniem. Syn popadł w narkomanię, córka zachorowała i stała się niepełnosprawna. Długi, zgryzoty i znowu znikąd pomocy. Obroniliśmy ją przed wyrzuceniem, ale długi wykańczały. Od kilku lat jest w Wielkiej Brytanii i niańczy czyjeś dzieci.
Oni i wielu innych opuścili ojczyznę, bo kiedy mieli kłopoty, państwo, samorząd, rządzący się od nich odwrócili. Wyjechali, żeby przetrwać.
Niewielu jest w Polsce szefów kin, którzy mogą pochwalić się takim stażem, jaki ma Piotr Bigos. W tym roku obchodzi 35-lecie swojej kariery zawodowej. Niewiele jest też w Polsce kin, które mają takie wyniki jak skierniewicki „Polonez”. W 2017 roku kino odwiedziło 130 tys. osób, co jak na małe kino w małym mieście jest rewelacyjnym wynikiem na tle wielkomiejskich multipleksów.
– Statystycznie każdy mieszkaniec Skierniewic kupuje w roku trzy bilety do kina. A jeśli policzyć inne imprezy kulturalne, to przez „Poloneza” rocznie przewija się ponad 200 tys. ludzi – chwalił się dyrektor Bigos.
Galę, na której pojawili się przedstawiciele władz miasta, parlamentarzyści,
Dorosły dzik wtargnął do kościoła parafii pw. Bożego Narodzenia w Rudzie Śląskiej – Halembie. Wśród wiernych wybuchła panika, ale na szczęście nikomu nic się nie stało.
Ogromny szok przeżyli wierni, którzy w niedzielę 21 stycznia uczestniczyli w porannej mszy świętej w kościele pw. Bożego Narodzenia w Rudzie Śląskiej. Kilka minut po rozpoczęciu skiego i światowego kina. – Obserwujemy ponad 500 kin w Polsce i wszystkie multipleksy. Wśród obiektów tej wielkości i w podobnych liczebnie do Skierniewic miastach „Polonez” jest zawsze w pierwszej trójce – mówił.
Piotr Bigos został uhonorowany statuetką Oscara za całokształt działalności. Dostał też nagrodę Łódzkiego Domu Kultury. Anna Wolińska, naczelnik Wydziału Kultury, Sportu i Promocji Miasta Skierniewice, podarowała Piotrowi Bigosowi specjalne krzesło, na jakim zasiadają filmowcy. Lokalni radni szefowi kina podarowali niecodzienną, rzucającą się w oczy pamiątkę – jak mówili – na biurko. Była nią tylna klapa od poloneza caro. Podczas gali nabożeństwa do świątyni wtargnął dorosły dzik. Zwierzę wybiło szybę w drzwiach wejściowych i zaczęło biegać po całym kościele. Wybuchła panika. – Na miejsce zostali wezwani dzielnicowi, którzy ustalili, że do kościoła wtargnął dorosły dzik, który wybił szybę, zniszczył dwa wazony i figurę Jezusa – mówi asp. Arkadiusz Ciozak, rzecznik rudzkiej policji. – Na szczęście szybko udało się przepłoszyć dzika i nikomu nic się nie stało – dodaje Ciozak. okolicznościowymi medalami wyróżniono obecnych i byłych pracowników kinoteatru.
– To kino wychowało nasze miasto i okolice. To było nasze okno na świat. Ten obiekt to od czterdziestu lat serce miasteczka! – przekonywał pan Kazimierz Nowakowski, który był w tym czasie przewodniczącym Rady Miejskiej Skierniewic i otwierał Kinoteatr „Polonez”. – Przed nim ludzie nie mieli tu żadnej rozrywki. Musieli po nią jechać do Łodzi albo Warszawy. W latach 60. dogorywało kino „Związkowiec”, a kino „Stolica” okazało się zbyt małe. Powiatowa Rada Narodowa uchwaliła w końcu projekt budowy nowoczesnego kina. Na realizację czekał aż 10 lat, bo wtedy się inaczej budowało niż dziś. Wreszcie 17 stycznia 1978 roku władze Skierniewic i województwa uroczyście otworzyły „Poloneza”. Ludzie po kilka razy przychodzili na „Żołnierza wolności”, bo to był pierwszy film, który pojawił się u nas na ekranie – wspominał pan Kazimierz.
– Ja w tym kinie zostawiłem swoją młodość. Tu się przychodziło z dziewczynami, żeby w nim „pobyć” – wspominał pan Paweł Baranowski. – Nie zapomnę kilometrowych kolejek do kasy przed seansami na „Uciekający pociąg”. Żonę mam z Łodzi, ale czasem z tęsknoty przyjeżdżam do Skierniewic, posiedzieć sobie w „Polonezie”, powspominać fajne czasy...
– Mogę śmiało powiedzieć, że znam prawie wszystkich mieszkańców naszego miasta – śmiała się Marianna Zielińska, kasjerka kina. – Kierownik Bigos organizował nam robotę na okrągło. Trzeba było być na zawołanie. Raz tak mnie pogonił, że w niedzielę, po kościele, prędko musiałam jechać do kina. Nie w te buty się wskoczyło, ale nie było czasu się wracać. W dwóch różnych pognałam do roboty, a w kolejce przed kasą kłębił się tłum – wspominała.
Po gali można było skosztować specjalnego tortu i rozsmakować się w... bigosie, który rozszedł się wśród gości błyskawicznie. Inne smakołyki – również. Pompka od wielkiej flaszki pracowała bardzo sprawnie do końca imprezy...
Co dorosły dzik robił w kościele? Prawdopodobnie opuścił pobliskie lasy w poszukiwaniu pożywienia. Ostatnio coraz częściej dochodzi do sytuacji, kiedy te zwierzęta wchodzą na tereny zabudowane. Miasto jakiś czas temu zadeklarowało, że zajmie się sprawą niesfornych zwierząt. Po konsultacjach z kołami łowieckimi podpisywane są kolejne decyzje o odstrzale redukcyjnym dzików.