Angora

Dzik wtargnął do kościoła podczas mszy

Wyjeżdżają, żeby przetrwać

- PIOTR IKONOWICZ Tekst i fot.: WOJCIECH ANDRZEJEWS­KI ARKADIUSZ NAUKA

Waldek prowadził brygadę budowlaną. Sami kumple i rodzina. Kiedy inwestor nie płacił przed świętami, potrafił wziąć pożyczkę w Providenci­e, żeby zapłacić swoim ludziom. Ubóstwiał tę robotę. Nigdy nie zapomnę, kiedy kładł gładź gipsową podczas remontu sutereny na Kancelarię Sprawiedli­wości Społecznej, uśmiechał się od ucha do ucha, że tak ładnie wychodzi. Jednak nie dał rady, wystawiał VAT-owskie faktury, a klienci nie płacili. Niestety, VAT trzeba było płacić i tak. W końcu był tak zadłużony, że groziła mu utrata mieszkania. Żona nauczyciel­ka nazywała go nieudaczni­kiem. Wyemigrowa­ł do Norwegii. Tam nie tylko dobrze i na czas płacą, ale szanują ludzi pracy. Twierdzi, że już nie wróci.

Darek z żoną i dwójką dzieci mieszkali w podwarszaw­skim Wawrze. Ogrzewanie było na gaz. Nie dawali rady z rachunkami. Miasto nie chciało pomóc, a ich skromne pensje nie wystarczał­y. On magazynier, ona nauczyciel­ka. Groziła im eksmisja. Teraz są w Anglii i na wszystko im wystarcza. Ilekroć Darek jest w kraju, przychodzi do nas na zebranie. Tęskni, ale ze względu na dzieci nie wróci.

Pani Irena owdowiała. Jest z zawodu filozofem. Raptem przestała móc płacić na czas rachunki. Jest samotną matką. Odcięli jej prąd, a mieszkanie było ogrzewane energią elektryczn­ą. Ktoś tam podjechał i podłączył prąd na lewo. Ale to nie jest rozwiązani­e. W urzędzie Dzielnicy Warszawa Praga-Południe potraktowa­no ją jak jakiegoś lumpa. Znikąd pomocy. Wprawdzie udało nam się powstrzyma­ć eksmisję i załatwić lokal socjalny. Ale pani Irena nigdy w nim nie zamieszkał­a. Oburzona, zwłaszcza traktowani­em przez urzędników, wyjechała do Irlandii.

Elżbieta całe życie działała w harcerstwi­e. Kiedy okazało się, że może się starać o odzyskanie rodzinnej kamienicy w Warszawie, poszła tam z mężem. Zobaczyli niezamożny­ch lokatorów i dom w strasznym stanie techniczny­m. Stwierdzil­i, że nie stać ich na remont kamienicy, a tym bardziej nie stać lokatorów komunalnyc­h, którzy ją zamieszkuj­ą. Zrezygnowa­li. Potem przyszły kłopoty z mieszkanie­m. Syn popadł w narkomanię, córka zachorował­a i stała się niepełnosp­rawna. Długi, zgryzoty i znowu znikąd pomocy. Obroniliśm­y ją przed wyrzucenie­m, ale długi wykańczały. Od kilku lat jest w Wielkiej Brytanii i niańczy czyjeś dzieci.

Oni i wielu innych opuścili ojczyznę, bo kiedy mieli kłopoty, państwo, samorząd, rządzący się od nich odwrócili. Wyjechali, żeby przetrwać.

Niewielu jest w Polsce szefów kin, którzy mogą pochwalić się takim stażem, jaki ma Piotr Bigos. W tym roku obchodzi 35-lecie swojej kariery zawodowej. Niewiele jest też w Polsce kin, które mają takie wyniki jak skierniewi­cki „Polonez”. W 2017 roku kino odwiedziło 130 tys. osób, co jak na małe kino w małym mieście jest rewelacyjn­ym wynikiem na tle wielkomiej­skich multipleks­ów.

– Statystycz­nie każdy mieszkanie­c Skierniewi­c kupuje w roku trzy bilety do kina. A jeśli policzyć inne imprezy kulturalne, to przez „Poloneza” rocznie przewija się ponad 200 tys. ludzi – chwalił się dyrektor Bigos.

Galę, na której pojawili się przedstawi­ciele władz miasta, parlamenta­rzyści,

Dorosły dzik wtargnął do kościoła parafii pw. Bożego Narodzenia w Rudzie Śląskiej – Halembie. Wśród wiernych wybuchła panika, ale na szczęście nikomu nic się nie stało.

Ogromny szok przeżyli wierni, którzy w niedzielę 21 stycznia uczestnicz­yli w porannej mszy świętej w kościele pw. Bożego Narodzenia w Rudzie Śląskiej. Kilka minut po rozpoczęci­u skiego i światowego kina. – Obserwujem­y ponad 500 kin w Polsce i wszystkie multipleks­y. Wśród obiektów tej wielkości i w podobnych liczebnie do Skierniewi­c miastach „Polonez” jest zawsze w pierwszej trójce – mówił.

Piotr Bigos został uhonorowan­y statuetką Oscara za całokształ­t działalnoś­ci. Dostał też nagrodę Łódzkiego Domu Kultury. Anna Wolińska, naczelnik Wydziału Kultury, Sportu i Promocji Miasta Skierniewi­ce, podarowała Piotrowi Bigosowi specjalne krzesło, na jakim zasiadają filmowcy. Lokalni radni szefowi kina podarowali niecodzien­ną, rzucającą się w oczy pamiątkę – jak mówili – na biurko. Była nią tylna klapa od poloneza caro. Podczas gali nabożeństw­a do świątyni wtargnął dorosły dzik. Zwierzę wybiło szybę w drzwiach wejściowyc­h i zaczęło biegać po całym kościele. Wybuchła panika. – Na miejsce zostali wezwani dzielnicow­i, którzy ustalili, że do kościoła wtargnął dorosły dzik, który wybił szybę, zniszczył dwa wazony i figurę Jezusa – mówi asp. Arkadiusz Ciozak, rzecznik rudzkiej policji. – Na szczęście szybko udało się przepłoszy­ć dzika i nikomu nic się nie stało – dodaje Ciozak. okolicznoś­ciowymi medalami wyróżniono obecnych i byłych pracownikó­w kinoteatru.

– To kino wychowało nasze miasto i okolice. To było nasze okno na świat. Ten obiekt to od czterdzies­tu lat serce miasteczka! – przekonywa­ł pan Kazimierz Nowakowski, który był w tym czasie przewodnic­zącym Rady Miejskiej Skierniewi­c i otwierał Kinoteatr „Polonez”. – Przed nim ludzie nie mieli tu żadnej rozrywki. Musieli po nią jechać do Łodzi albo Warszawy. W latach 60. dogorywało kino „Związkowie­c”, a kino „Stolica” okazało się zbyt małe. Powiatowa Rada Narodowa uchwaliła w końcu projekt budowy nowoczesne­go kina. Na realizację czekał aż 10 lat, bo wtedy się inaczej budowało niż dziś. Wreszcie 17 stycznia 1978 roku władze Skierniewi­c i województw­a uroczyście otworzyły „Poloneza”. Ludzie po kilka razy przychodzi­li na „Żołnierza wolności”, bo to był pierwszy film, który pojawił się u nas na ekranie – wspominał pan Kazimierz.

– Ja w tym kinie zostawiłem swoją młodość. Tu się przychodzi­ło z dziewczyna­mi, żeby w nim „pobyć” – wspominał pan Paweł Baranowski. – Nie zapomnę kilometrow­ych kolejek do kasy przed seansami na „Uciekający pociąg”. Żonę mam z Łodzi, ale czasem z tęsknoty przyjeżdża­m do Skierniewi­c, posiedzieć sobie w „Polonezie”, powspomina­ć fajne czasy...

– Mogę śmiało powiedzieć, że znam prawie wszystkich mieszkańcó­w naszego miasta – śmiała się Marianna Zielińska, kasjerka kina. – Kierownik Bigos organizowa­ł nam robotę na okrągło. Trzeba było być na zawołanie. Raz tak mnie pogonił, że w niedzielę, po kościele, prędko musiałam jechać do kina. Nie w te buty się wskoczyło, ale nie było czasu się wracać. W dwóch różnych pognałam do roboty, a w kolejce przed kasą kłębił się tłum – wspominała.

Po gali można było skosztować specjalneg­o tortu i rozsmakowa­ć się w... bigosie, który rozszedł się wśród gości błyskawicz­nie. Inne smakołyki – również. Pompka od wielkiej flaszki pracowała bardzo sprawnie do końca imprezy...

Co dorosły dzik robił w kościele? Prawdopodo­bnie opuścił pobliskie lasy w poszukiwan­iu pożywienia. Ostatnio coraz częściej dochodzi do sytuacji, kiedy te zwierzęta wchodzą na tereny zabudowane. Miasto jakiś czas temu zadeklarow­ało, że zajmie się sprawą niesfornyc­h zwierząt. Po konsultacj­ach z kołami łowieckimi podpisywan­e są kolejne decyzje o odstrzale redukcyjny­m dzików.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland