Cała kasa jest załatwiona...
Pożyczył 240 tysięcy euro, a później oświadczył dłużnikowi, że... wszystko przegrał. Właściciel białostockiego kantoru stanął przed sądem i został skazany na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata
Byli przyjaciółmi od wielu lat, bywali u siebie na imieninach, spotykali się na różnych uroczystościach. Leszek T., z zawodu kucharz, prowadził dobrze prosperujący kantor oraz skup runa leśnego, Piotr K. był właścicielem międzynarodowej firmy transportowej. Oskarżony: Leszek T. (48 l.) O: przywłaszczenie mienia, groźby karalne Sąd: Wiesław Żywolewski – Sąd Okręgowy w Białymstoku Oskarżenie: Jolanta Kropiewicka – Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe Oskarżyciel posiłkowy: Piotr K., pełnomocnik – Zbigniew Popławski Obrona: Piotr Iwaniuk i stosował groźby karalne. Złożyłem w tej sprawie zawiadomienie do organów ścigania – oświadczył i odmówił składania dalszych wyjaśnień.
Prokurator nie dał jednak wiary tym zapewnieniom i skierował do sądu akt oskarżenia. Zarzuty były dwa: przywłaszczenie cudzych pieniędzy oraz stalking.
Podczas pierwszej rozprawy Leszek T. również przyznał się do pierwszego zarzutu i powiedział tylko tyle:
– Żałuję tego, co się stało, i chciałbym przeprosić pokrzywdzonego i to wszystko spłacić.
Pytany, ile już zdołał oddać z pożyczonej sumy, odpowiedział:
– Na razie oddałem 70 tysięcy złotych i chciałem jeszcze w rozliczeniu oddać ziemię rolną. Deklarowałem też spłacanie 100 tysięcy złotych rocznie, ale pokrzywdzony na to się nie zgodził.
Oskarżony nie chciał natomiast odpowiadać na pytania dotyczące okoliczności utraty pożyczonych 240 tysięcy euro.
Bardzo obszerne zeznania złożył zaś pokrzywdzony Piotr K., a zarazem oskarżyciel posiłkowy.
– Planowaliśmy w naszej firmie dużą inwestycję – zakup 8 ciągników siodłowych, dlatego na koncie było 240 tysięcy euro. I właśnie o te pieniądze poprosił mnie Leszek T., bo chciał je wprowadzić do obrotu w swoim kantorze. Powiedziałem mu, że ta kwota jest do zamiany na złotówki, ale dopiero jak kurs euro osiągnie wartość powyżej 4,5 zł. Leszek oświadczył, żeby mu tę walutę jak najszybciej dostarczyć, żeby do tego czasu mógł nią dysponować. Zrobiłem tak, bo od lat się przyjaźniliśmy. Sądziłem, że jest dla mnie człowiekiem życzliwym i można mu zaufać.
– Czy pieniądze zostały przelane na konto oskarżonego? – pyta sąd.
– Nie, Leszek T. mówił, że boi się urzędu skarbowego i będzie musiał odpowiadać na wiele niepotrzebnych pytań. Poprosił o gotówkę, ale było to dość karkołomne, bo taką kwotę należało dużo wcześniej zamówić w banku. W rezultacie wpłaciłem pieniądze na konto jego syna, wziąłem dowód wpłaty i niezwłocznie pojechałem do Leszka, żeby potwierdził, że to są pieniądze dla niego. Tak zrobił i do czerwca była cisza. A później na scenie politycznej było widać, że Wielka Brytania wyjdzie z Unii Europejskiej i kurs euro drgnie. I rzeczywiście, pod koniec czerwca usłyszałem w telewizji, że euro kosztuje już 4,52 zł. Usiłowałem dodzwonić się do Leszka, ale nie odbierał telefonów. Po godzinie przysłał mi tego strasznego esemesa.
Żyli na cudzy rachunek?
Piotr K. przypomina sobie, że natychmiast po tej wiadomości o przegraniu pieniędzy i planowanym samobójstwie odnalazł syna przyjaciela i wspólnie zaczęli go szukać.
– To było straszne. Nie dość, że czułem się okradziony, to jeszcze on chciał mnie obciążyć własną śmiercią. Pojechałem porozmawiać z jego żoną, bo byłem przekonany, że też jest ofiarą takiego niefrasobliwego zachowania męża. Później okazało się jednak, że ona doskonale wiedziała o paru różnych rzeczach, na przykład o skłonnościach do hazardu Leszka i różnych kombinacjach finansowych. Oni, proszę wysokiego sądu, od wielu lat żyli na cudzy rachunek.
Pokrzywdzony opowiada o perypetiach związanych z odzyskaniem długu.
– Skontaktowałem się z mecenasem, z którym od lat się przyjaźniliśmy, i zaproponowaliśmy ugodę. Z tego co pamiętam, powstały odpowiednie dokumenty, które Leszek T. zaakceptował, ale nigdy się z tego nie wywiązał. Chciałem na przykład, żeby co miesiąc płacił mi jakąś kwotę, ale nic z tego nie wyszło. Zauważyliśmy z mecenasem, że raczej robi wszystko, żeby grać na czas, choć dawałem szansę małżeństwu T., żeby ten problem jakoś sensownie rozwiązać. Efekt był taki, że Leszek T. przepisał kantor na teściową, a dobrze prosperujący skup runa leśnego – na córkę.
A później, jak zeznaje Piotr K., zaczęła się seria esemesów.
– Najbardziej bolały te wysyłane do mojej żony, którą brał na litość. Można powiedzieć, że moja żona do dzisiaj jest niejako nastawiona przeciwko mnie i wychodzi na to, że to ja jestem prześladowcą rodziny T. Z jego słów wynikało, że popełnił błąd i robi wszystko, żeby mnie spłacić, a ja tego nie rozumiem.