Niebo nad Malaną
pierwszej tamie. Stamtąd do samotnej wioski Malana trzeba dojść pieszo. My udaliśmy się wyżej, stromym zboczem, do oddalonej o dzień drogi polany zwanej Magic Valley. Przy czym nie wiadomo, czy przymiotnik magiczna wiąże się z urodą miejsca, czy działaniem popularnego, uprawianego wokół zioła? To tu Vishal i jego kumple założyli obóz, w którym amatorom trekkingu oferują nocleg w namiocie i jedzenie. Turyści jeszcze nie dotarli, ale cennik jest gotowy. Kubeczek gorącego czaju, słodkiej herbaty z mlekiem, imbirem i kardamonem, kosztuje 30 rupii. Trzy razy więcej niż delhijskie ceny z CP (Connor Place – handlowe, turystyczne centrum stolicy Indii), uświadamia mnie przyjaciel i przewodnik w wędrówce. Chłopcy uwijają się wokół nas, bo jesteśmy ich jedynymi klientami. Na lunch Vishal zaproponował dziś daal (soczewica gotowana z pomidorami), ryż i pieczone na gorącej blasze placki, nazywane chapati albo roti.
Nowa tama ma powstać niedaleko stąd. Razem z nią jeszcze głębiej w dziką dolinę wbije się droga. Wtedy wszystko się zmieni. Patrzymy na nietknięty świat w jego, wydawałoby się, nienaruszalnym majestacie. Z tej perspektywy rzeka wydaje się wąska jak górski strumień, ale to złudzenie. Płynie kilkaset metrów poniżej urwiska, do którego opada polana, na której siedzimy. Zasilana wodą z lodowców ma w sobie siłę, która stanie się jej zgubą.
– Zaaresztują i będą bili – ciągnie swoje Czanderam. Ale nikt go nie słucha. nuje swoje.
Mafia, haszysz i „Little Israel” to trzy zaklęcia, które Vishal powtarza często, przy czym każde wymawia w inny sposób. Przy pierwszym robi minę pogardliwą, słowo „haszysz” wypowiada z wesołym błyskiem w oku, a „Little Israel” prawie z nabożeństwem, bo to miejsce daje nadzieję na wielki biznes. Handel haszyszem koncentruje się w Kasol, turystycznym miasteczku położonym w pobliskiej dolinie Parvati, zamieszkanym w większości przez Izraelczyków, stąd określenie Mały Izrael. Wielu z nich to eksżołnierze, którzy po odbyciu twardej, przymusowej służby wojskowej właśnie w Indiach znaleźli wymarzony raj wygodnego i taniego życia. Handel jest oczywiście nielegalny i surowo karany, a siatka łącząca ludzi uprawiających konopie na ukrytych w wysokich górach poletkach z zagranicznikami kupującymi towar w knajpkach Kasol gęsta i poplątana. I z całą pewnością najmniej zyskują biedni i ciężko pracujący wieśniacy. A ryzykują najwięcej, bo co jakiś czas policja niszczy uprawy i aresztuje podejrzanych.
Niebezpieczne konopie
– Można tu kupić trzy typy haszyszu: Ice, Cream i Bhang – tłumaczy z ognikami w oczach Vishal. – Pierwszy ochładza wnętrzności, dobrze jest go palić w gorące dni, jest wyjątkowy. I najdroższy – podkreśla, po czym dorzuca już beznamiętnie: – Cream jest delikatny i intensywny. Bhang rozgrzewa, jest zwyczajny. Haszysz, podobnie jak marihuana, jest przetworem konopi indyjskich. To sprasowana żywica zebrana z liści rośliny. Krąży wiele legend o tajemnym sposobie pozyskiwania cennej substancji. Jedna z bardziej kuriozalnych mówi o kobietach, które ocierając się o rośliny nagimi piersiami, zbierają w ten sposób cenny olej. Jeśli coś w niej jest prawdą, to fakt, że to kobiety wykonują najcięższe prace w polu.
Do obozu zbliża się Negi, poznany kilka dni temu ratownik górski, w otoczeniu niewielkiej grupki trekkingowców. Nasze drogi krzyżują się po raz kolejny, a ilekroć go widzę, kogoś ratuje, szuka albo komuś pomaga. I zawsze pojawia się nie tyle niespodziewanie, co efektownie. Pierwszy raz spotkałam go krótko po tym, kiedy przyjechałam do doliny. Na krętej kamienistej drodze nasz jeep odmó-