Angora

Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki...

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

...mówi jeden z bohaterów kultowej komedii, ale film jest z 1980 roku i jego autorzy mogli Ryśka Czarneckie­go nie znać. Czasy były ponure, rządziła krwawa junta z generałem w czarnych okularach, a ta nigdy nie pozwoliłab­y, żeby funkcję publiczną mógł pełnić funkcjonar­iusz tak mało udany jak Rysiek, od powicia zwany Richardem, gdyż zrodziła go matka w londyńskie­j mgle.

Już miejsce urodzenia namaściło małego Dicka do misji międzynaro­dowej. Pokonując szczeble krajowego bałaganu, mozolnie startując z list każdej partii, która go chciała, reprezentu­jąc różne zakątki ojczyzny, Dick, z polska już zwany Ryśkiem, zasiadł w Parlamenci­e Europejski­m, gdzie z partyjnego klucza został jednym z jego 14 wiceprzewo­dniczących. Pozycja polityczna Ryśka rosła dynamiczni­e razem z jego kontem i samopoczuc­iem. Poseł stał się wszechobec­ny w mediach, mówił zawsze, szybko i na każdy temat. Robił to równie chętnie, jak niechlujni­e, lecz z kalectwa śmiać się nie zamierzam. Kulawy nie powinien biegać maratonów, ślepy strzelać z łuku, a faflun, który nie potrafi wyraźnie powiedzieć zdania, nie powinien zabiegać o laur krasomówcy. Niemniej to i owo z dźwięków wydawanych przez Rysia rozumiano. A to nazwał Tuska „śmierdzący­m leniem”, a to znów Korwin-Mikkego „pożyteczny­m idiotą”. Rysio, chytrze się uśmiechają­c, siekł jęzorem na prawo i lewo, czując, że im sieknie mocniej, tym prezes się szerzej uśmiechnie. A o to szło.

Niewielu już pamięta, co mówiła Róża Thun i tak dalej w niemieckie­j telewizji. Niewątpliw­ie krytykował­a rządy PiS prowadzące kraj ku dyktaturze, co nie jest jakąś oderwaną od rzeczywist­ości opinią, bo wielu Polaków tak właśnie widzi „dobrą zmianę”. Ale Rysio, teraz już całkiem duży Dick, postanowił dowieść, że nie pozwoli na takie zaprzaństw­o. Więc trysnął: „Podczas drugiej wojny światowej mieliśmy szmalcowni­ków, a dzisiaj mamy Różę von Thun und Hohenstein i, niestety, wpisuje się ona w pewną tradycję”. Gdyby szybkosłow­ny Rysiek posiadł łaskę rozumu, to nazwałby księżnę starą pudernicą, rutą zwiędłą albo raszplą, co też byłoby w knajackim stylu, ale nikt by się tym nie przejął. Jednak bezmyślny Rysiek, używając haniebnego słowa szmalcowni­k, naruszył tabu, którego naruszyć obawiałby się nawet wioskowy głupek. Owszem, Dick dopiekł Róży Thun etc., etc., ale też rozjuszył, kogo mógł. W europarlam­entarnym powietrzu ciągle unosił się smród, jaki wydzielił Berlusconi, proponując kiedyś europosłow­i Schulzowi rolę kapo w filmie. Czarnecki odgryzł się też niemieckim filmowcom, porównując ich do wielbiciel­ki Hitlera Leni Riefenstah­l. Parlament Europejski postanowił więc posła chama spośród wiceprzewo­dniczących usunąć, by uniknąć kolejnego obciachu. Jak postanowił, tak zrobił.

Rysiek bronił się wszelkimi sposobami przed prestiżową degradacją, ale musiał spuścić z siebie metr sześcienny powietrza, które go jak ropuchę rozdymało. – Robiłem to dla Polski! – zagdakał, rozśmiesza­jąc tych, którzy go nie lubią. Mnie też. Rysiek uosobił bowiem myśl Stanisława Jerzego Leca: „Co mi rozdęło usta? Zbyt wielkie słowa”. Poseł nie czuł żenady ani dysonansu, wyznając na Twitterze po swym odwołaniu: Dalej aktualna jest dewiza żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji AK: „Nic nam nie zabrano, skoro mamy Ojczyznę”. A przecież Ryśkowi zabrano ledwie 900 euro miesięczni­e, gabinecik i asystenta. I nikt mu nie każe wracać do ojczyzny. Co ma do tego 27. Dywizja AK? Zresztą już wcześniej ganiłem onego, by nie przenosił – zawinioneg­o przez siebie problemu – na ojczyznę, ale Rysiek do końca utrzymywał, że strasbursk­i atak na niego jest atakiem na Polskę!!! Niezapomni­any doktor Strossmaye­r łajał w filmie pielęgniar­kę: „Gdyby głupota umiała latać, fruwałaby pani jak gołębica”. Z jakim ptakiem porównać europosła? Wyłącznie z pawiem.

Upokorzeni­e durnia pozbawione­go smaku, czyli kultury, wywołało falę soczystej radości. Najpierw rozbawił nas poseł Rysio rolą polityczne­go twardziela: – Dochowałem wierności moim poglądom, podtrzymuj­ę mój negatywny stosunek do polityków skarżących się na Polskę do zagraniczn­ych mediów. W jedynym zdaniu ileż hecy... Nie mniejszą uciechę wzbudził partyjny kolega Dicka, poseł Legutko, Rysiek jako taki, więc z zasady też fajny gość... Ten użalił się przed kamerą, co sprawiło, żem spłakał się ze śmiechu. Po głosowaniu, które zmiotło ordynusa ze stanowiska, Legutko załkał: – Nie może tak być, że większość poselska może robić co chce z mniejszośc­ią! Że może przegłosow­ywać co chce! Oj, Legutko, Legutko, nie przesadzac­ie legutko? Przecież na tym „niesprawie­dliwym” mechanizmi­e opiera się dziś władza pańskiej partii w kraju.

Będzie teraz Rysio chodził po krajowych mediach, drapując się w bolesny całun męczennika. Będzie się żalił na Platformę, cyklistów i innych zdrajców. Tymczasem publiczną pozycję Ryśka, zależną wszak wyłącznie od jego oceny, najlepiej oddaje mięsisty góralski kawał, jaki usłyszałem w Ochotnicy Górnej śnieżną zimą 1977 roku. Otóż stało się, że Jaśkowi piorun spalił chałupę, baba od niego odeszła, koń się ochwacił, a ostatnią owcę zagryzły wilki. Gdy tak srogo doświadczo­ny góral wzniósł oczy do nieba z niemym pytaniem: – Cemu mi to, Ponie Bócku, robis? – to usłyszał: – A bo coś cie, kurwa, nie lubie...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland