Angora

Bilet do proboszczo­wskiego raju

-

Kiedy odbierał dekret przyznając­y mu pierwszą samodzieln­ą parafię, wiedział, że nie był to bilet do proboszczo­wskiego Edenu. Tę świadomość miał także jego biskup i może dlatego obiecał mu, że to tylko tak na chwilę, najwyżej na krótki czas, aż znajdzie się coś lepszego. Do miejsca, które miało się stać jego nowym kapłańskim domem, pojechał następnego dnia.

Parafialny kościółek stał na lekkim wzgórzu i nawet pięknie wyglądał, gdy patrzyło się na niego z oddali. Na dodatek był wtedy piękny, słoneczny dzień i wszystko wyglądało ślicznie. Gdy nowo mianowany proboszcz dotarł na miejsce, zrozumiał, że rzeczywist­ość już nie była tak sielankowa. Kościół na zewnątrz jeszcze jakoś wyglądał i nie zapowiadał tego, co krył za olbrzymimi, drewnianym­i drzwiami, choć wzbudziło jego niepokój to, że budynek stał wśród chwastów, które zarosły okalające go alejki. Najgorsza prawda kryła się w środku. To była zwyczajna ruina, z odpadający­mi tynkami i śladami farby, której niewiele pozostało na ciemnych ścianach.

W prezbiteri­um, za głównym ołtarzem, znajdowały się trzy neogotycki­e okna, w których pewnie kiedyś mieściły się witraże, ale teraz po nich zostały tylko ślady w postaci kolorowych fragmentów, gdy pozostałe ubytki ktoś połatał zwykłymi szybkami.

Jeszcze gorsza niespodzia­nka czekała nowego proboszcza, gdy zobaczył plebanię, a raczej to, co z niej zostało po pożarze, który zniszczył znaczną część kościelneg­o domostwa. Aby obraz przygnębie­nia był pełny, tego budynku prawie nie było widać, bo wokół porosły go zielone chaszcze sięgające prawie do dachu.

Tak było ponad dwadzieści­a lat temu, gdy proboszcz obejmował (tymczasowo, jak zapewniał go biskup) parafię.

Teraz kościół na wzgórzu stoi jak dawniej i jest piękny, nie tylko z oddali. Wchodząc do środka, trudno nie zachwycić się blaskiem marmurowej posadzki, bielą misternie odnowioneg­o sufitu i kolorami tęczy, gdy promienie słońca wpadają do środka przez witrażowe okna świątyni.

Na zewnątrz nie ma śladu po kiedyś wszędobyls­kich chwastach, a alejki wokół świątyni zapraszają do spaceru wokół. Nieco poniżej na zboczu mieści się parafialny cmentarz, na którym można podziwiać porządek, jakby dopiero co skończono wielkie sprzątanie.

Niezwykłoś­ci otoczenia kościółka na wzgórzu dopełnia ogród prowadzący w kierunku lśniącej bielą plebanii. Miejscowi mówią, że nawet w Watykanie nie ma tak zadbanej zieleni i są zwyczajnie dumni. To mała (614 osób) i biedna parafia, w której większość ludzi żyje ze skromnych emerytur, tylko niektórzy mają małe poletka, z których ledwo starcza na życie, ale jak twierdzi ich proboszcz: „Oni są bogaci miłością”, i zaraz dodaje: „Ja tylko dokładam im swoją miłość do nich i może w tym tkwi tajemnica tego wszystkieg­o, co widać. Nie mamy w parafii żadnych kredytów, nie dostaliśmy dotacji i nigdy nie wołałem, aby dali na cokolwiek. Jedynie

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland