TELEWIZOR POD GRUSZĄ
W niszowej Telewizji Republika będącej wolną i niezależną od braci Karnowskich kaczystowską tubą propagandową, obejrzałem uroczystą galę z okazji 25-lecia „Gazety Polskiej”. Podkreślam, rdzennie polskiej, a nie jakiejś tam polskojęzycznej czy koszernej. Owo świętowanie miało miejsce w gmachu Teatru Wielkiego, w obecności najwyższych dostojników państwa. Konkretnie mówiąc: Jarosława Wszechmogącego, jego dworzan i reszty czytelników „Gazety Polskiej”. Z okazji tego wspaniałego jubileuszu pisma, lidera środowiska mediów Strefy Wolnego (bo ułomnego) Słowa, uhonorowano nagrodami Lecha i Jarosława Kaczyńskich, Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Gwiazdę. Przemowom, gratulacjom, życzeniom i oklaskom nie było końca. Cysterny z wazeliną podjeżdżały pod Teatr Wielki bez przerwy, jedna za drugą. Takiej klaki może pozazdrościć nawet ukochany przywódca Korei Północnej – Kim Dzong Un. Mnie najbardziej wzruszyło, na tej akademii rodem z socjalizmu, pełne wigoru porywające wystąpienie premiera Morawieckiego, w którym stwierdził, że „Przez lata postkomunizmu, przez lata III Rzeczypospolitej, takiej wolnej, ale jakby bezwolnej Rzeczypospolitej, staraliśmy się przechowywać prawdę o naszej historii, pragnienia wielkiej Polski w przyszłości, wiarę w odbudowę tej wielkiej Polski”. Dzielny ten nasz Mateuszek. Nie bał się przechowywać prawdy, pragnienia i wiary, chociaż był prezesem banku i doradcą premiera bezwolnej Rzeczypospolitej, Donalda Tuska! Ma Mateusz heroizm we krwi: „Prostowaliśmy kręgosłupy, prostowaliśmy karki i to się udało. Dziś jesteśmy w takim momencie, w którym możemy powiedzieć, że razem budujemy Polskę naszych marzeń. Rzeczpospolitą, do której tęskniliśmy! Premierowi wtórował Tomasz Sakiewicz: „Polska się zmieniła i zazdrości nam jej wiele narodów”. Szkoda, że Tomuś w szale radości nie wymienił tych zazdrośników. A ostrzegali starzy mądrzy rodacy, żeby gwałtownie nie wstawać z kolan, bo można walnąć łbem w sufit. No i walnęliśmy, aż zadudniło w całej Europie!
Wielcy malarze w anegdocie
Kiedyś do pracowni Norwida zaszedł znajomy ziemianin. Gospodarz przyjął go w brudnym fartuchu i z paletą w ręce. Ziemianin popatrzył na gospodarza i na obrazy wiszące na ścianach, po czym ze współczuciem zapytał:
– A więc pan musi wszystko namalować samemu?
– Niestety, nie mam lokaja – odpowiedział Norwid.