Populacja: 1
Dookoła świata
Na północnych krańcach stanu Nebraska leży Monowi, najrzadziej zaludniona miejscowość w USA. Powierzchnię 54 hektarów zajmują pola, a w centrum osady stoją rozpadające się ze starości domki, szkielet windy zbożowej, opuszczony kościół i biały budynek z napisem: Witamy w słynnej na całym świecie „Monowi Tawern”. Podajemy najzimniejsze piwo. Najzimniejsze, bo innego nie ma, a jedyna mieszkanka, 83-letnia Elsie Eiler, jest jednocześnie restauratorką i burmistrzem. Na samotność jednak nie narzeka. Odkąd 14 lat temu zmarł jej mąż, przedostatni rezydent Monowi, Elsie stała się amerykańską legendą i czymś w rodzaju narodowego skarbu. Tłumnie odwiedzają ją dziennikarze i turyści. Telefony z prośbą o wywiady są nieco męczące, choć reklama w mediach pomaga w prowadzeniu biznesu. „Monowi Tawern” przyjmowała już gości z 47 stanów i ponad 40 krajów. Bez przyjezdnych też dałaby radę, zdobyła bowiem grono stałych klientów wśród sąsiadów. Jakich sąsiadów? – Kiedy żyjesz w takim miejscu, ludzie mieszkający 20 – 40 mil dalej są uważani za sąsiadów. Jesteśmy jak wielka rodzina – jeśli coś się stanie, oni są po to, żeby mi współczuć. A gdy spadnie naprawdę wielki śnieg przyjadą traktorem oczyścić podjazd i główną ulicę. Czasem Elsie potrzebuje też pomocy w barze, kiedy przybywa większa grupa gości, takich jak pewien klub motocyklowy, który wybrał Monowi na miejsce zlotów. O sprawy administracyjne miejscowości staruszka troszczy się osobiście. Każdego roku na ścianie tawerny wiesza ogłoszenie o wyborach na burmistrza, sama na siebie głosuje i, oczywiście, wygrywa. Sporządza też plany utrzymania dróg, by zapewnić im państwowe finansowanie oraz z własnej kieszeni płaci 500 dolarów podatków na trzy uliczne latarnie i wodociąg. W barze pracuje cztery dni w tygodniu. Przyrządza hamburgery i hot dogi, lecz jej tawerna to bardziej miejsce spotkań niż jadłodajnia. Z okolicznych wsi przyjeżdżają przyjaciele, by pogadać, zawiesić na tablicy ogłoszeń zaproszenie na chrzest albo ślub. W niedzielne wieczory grają w karty. Elsie Eilen zna ich wszystkich, bo urodziła się i wychowała w Monowi. – Pojawiają się klienci czwartej i piątej generacji. To całkiem miłe, gdy ludzie, których pamiętasz jako dzieci, teraz przywożą swoje dzieci, żeby mi je pokazać (...). Widzę ludzi przez cały dzień. Kiedy wracam do domu w nocy, jestem szczęśliwa, że wreszcie mam czas dla siebie. (EW)