Powrót ze sklepu do domu w Melkstatt
Do wysokogórskiej doliny Wildschönau prowadzi tylko jedna asfaltowa droga. Od rzeki Inn należy piąć się przez 15 km do góry, aby dotrzeć do tych dzikich, pięknych połonin.
40 stromych serpentyn skutecznie broniło tego miejsca przed napływem obcych. Wykształcił się tu miejscowy dialekt, niezrozumiały nawet dla innych górali z Tyrolu. Po drugiej wojnie światowej te idealne latem dla mlekodajnych krów połoniny odkryli zimą narciarze. Rozkwit gospodarczy RFN spowodował, że rolnicy zaczęli brać kredyty na budowę pensjonatów. Niemcy i ich marki płynęły strumieniami do doliny, zmieniając nie tylko krajobraz, ale i mentalność miejscowych. Zaczęli uczyć się gościnności i języków obcych, bo Wildschönau zachwycili się turyści z całego świata.
Ostatni zalew uchodźców wystawił jednak mieszkańców doliny Wildschönauerów na poważniejszą próbę. Przed Wigilią 2015 roku do liczącej 4000 mieszkańców alpejskiej gminy dotarła z Wiednia wiadomość, że muszą przyjąć aż 60 osób. W tym celu stołeczne władze wynajęły w dolinie na kilka lat dwa prywatne domy.
19 stycznia br. wyruszyłem ze wsi Auffach (875 m n.p.m.). Szedłem po świeżym śniegu dwa kilometry pod górę, aby dotrzeć do Melkstatt. Stoi tam obok siebie zaledwie kilka domostw, a mieszka 15 osób. Wśród nich odnalazłem zaniedbany budynek byłego pensjonatu, na którego skrzynce pocztowej odczytałem nazwiska: Badri, Satar, Hasodei, Mosavi, Mushin i Jamie.
Gdy dwa lata temu miejscowi dowiedzieli się, że w tym trzypiętrowym budynku ma zamieszkać 30 uchodźców, napisali do władz prośbę o zmniejszenie udziału ich doliny w „kontyngencie”, bo w Melkstatt przez większość dnia są tylko kobiety, dzieci i emeryci, gdyż mężczyźni pracują w dużym mieście. Ponadto brakuje tam poczty, sklepu, a autobus pojawia się raz na parę godzin. W dolinie Wildschönau nie ma też posterunku policji. Mieszkańcy stwierdzili, że dadzą radę ugościć jedynie dziesięć osób dorosłych, no, chyba że będą to rodziny z małymi dziećmi. W styczniu 2016 r. w Melkstatt zamieszkało sześć rodzin, w sumie 24 osoby. i Turcję. Nad Morzem Egejskim opłacili przemytników, którzy wsadzili ich na ponton razem z 70 innymi uchodźcami. Po wielu godzinach strachu szczęśliwie dotarli do Grecji. Zarówno ten kraj, jak i Macedonię znów przeszli o własnych siłach. Dopiero w Serbii udało im się wsiąść do pociągu do Austrii.
Nie jest im łatwo w nowym miejscu, bo do tej pory żyli 17 metrów nad poziomem morza, a teraz mieszkają w Alpach i ciągle im zimno.
Sędziwy diakon katolickiego kościoła w Auffach – Klaus Niedermühbichler, który często odwiedza uchodźców, opowiedział mi, że bardzo pozytywnie zaskoczyła go zmiana w podejściu miejscowych do przybyszów z Bliskiego Wschodu. Przed ich przyjazdem wszyscy się ich obawiali, ale gdy uchodźcy dotarli do Melkstatt, miejscowi przynieśli na powitanie liczne prezenty, m.in. ubrania i buty zimowe zarówno dla mężczyzn, kobiet, jak i dzieci.
Następnego dnia przyjechali nauczyciele języka niemieckiego ze szkoły muzycznej Wildschönau i za darmo zaczęli udzielać lekcji. z Mosulu. W swoich ojczyznach cierpieli właśnie z tego powodu. Habib nie miał szans w Iranie na chrzest. Pół roku temu sędziwy diakon z Auffach ochrzcił jego i całą rodzinę. Ich alpejskie szczęście przerwało jednak smutne zdarzenie. Oficjalnie uchodźcami w Tyrolu opiekuje się organizacja kierowana przez władze kraju związkowego. „Tiroler Soziale Dienste” (TSD) wysłały do placówki w Melkstatt kontrolera znającego język arabski. Hassan Aouichaoui urodził się w Tunezji, ale od wielu lat mieszka w Austrii. Muzułmanin nie krył niechęci do chrześcijanina Habiba. W końcu doszło między Tunezyjczykiem, a Irańczykiem do przepychanek. Tak to ujął Niedermühbichler: – Dokumenty, które trzymał pracownik socjalny, aż rozsypały się po schodach budynku. Tunezyjczyk doniósł przełożonym o zdarzeniu i Habib z rodziną został przeniesiony do domu dla azylantów w pobliskim Kirchbichl. Uchodźcy zakwaterowani są tam pod jednym dachem byłego marketu „Billa” na piętrowych pryczach. Za Habibem wstawił się adwokat z Auffach. Po miesiącu rodzina Jamie wróciła do Melkstatt, a Hassan przestał być pracownikiem TSD.
Nie wszyscy, których pytałem w Wildschönau, są zadowoleni z pobytu uchodźców. Sąsiedzi domu w Melkstatt narzekali, że latem przeszkadza im hałas. Nie najmłodsi Tyrolczycy przyzwyczajeni do ciszy w górach chyba już zapomnieli, jak niegdyś na dworze dokazywały ich pociechy. Najbardziej doskwiera im sprawa finansowa. Taksówkarz z Niederau stwierdził, że z jego podatków każdy dorosły uchodźca dostaje 800 euro miesięcznie. Z kolei kierowca autobusu w Auffach powiedział mi, że małżeństwo ubiegających się o azyl z dwójką małych dzieci otrzymuje miesięcznie od Austrii aż 1500 euro i zakwaterowanie gratis. Jednak w lokalnej gazecie „Mein Bezirk” („Mój Powiat”) znalazłem informację, że każdy uchodźca w Kirchbichl dostaje od państwa 240 euro miesięcznie. Czyżby miejscowi nieco wyolbrzymiali?
Ubiegający się o azyl mogą oficjalnie zarabiać. Przez 20 godzin tygodniowo mężczyźni wykonują prace na rzecz gminy i biura informacji turystycznej, za które otrzymują symboliczne trzy euro za godzinę. Porządkują ulice, kościoły i cmentarze, dbają o zieleń publiczną. A członkom pogotowia górskiego pomagają w walce z obcymi chwastami. Niepozorne różowo-purpurowo-białe kwiatki pokrywają latem całe połoniny i wypierają alpejskie zioła, bez których mleko tutejszych krów nie jest już takie smaczne. Pochodzący z Indii i Pakistanu niecierpek oraz przybyły z Japonii rdest stały się prawdziwą plagą. Szef pogotowia górskiego w Wildschönau – Egon Oberhuber, który nadzorował pracę uchodźców stwierdził, że ich pomoc jest bardzo przydatna, a ręczne wyrywanie chwastów niezbędne. Tymczasem kasjerka ze sklepu „Spar” w Auffach stwierdziła, że to sztuka dla sztuki, bo tych roślin nie da się wyplenić, a władze wymyślają im zajęcia, żeby ludzie nie mówili, że obcy dostają kupę euro za nic.
Opowiedziałem o tych wypowiedziach diakonowi. Smutno stwierdził, że zawiść to powszechny grzech, nie tylko w Wildschönau. Cieszy go za to fakt, że azjatyckie rodziny, mimo iż wyznają różne religie, żyją w zgodzie od dwóch lat pod jednym alpejskim dachem. Są tam szczęśliwi, ale wszyscy tęsknią za ojczyznami, i jak zapewnili, wrócą do prawdziwych domów, jak tylko zmieni się sytuacja polityczna. Tymczasem z Melkstatt do Iraku na własne życzenie wróciła jedna rodzina. Fot. PKU