Angora

Powrót ze sklepu do domu w Melkstatt

- PATRYK K. URBANIAK

Do wysokogórs­kiej doliny Wildschöna­u prowadzi tylko jedna asfaltowa droga. Od rzeki Inn należy piąć się przez 15 km do góry, aby dotrzeć do tych dzikich, pięknych połonin.

40 stromych serpentyn skutecznie broniło tego miejsca przed napływem obcych. Wykształci­ł się tu miejscowy dialekt, niezrozumi­ały nawet dla innych górali z Tyrolu. Po drugiej wojnie światowej te idealne latem dla mlekodajny­ch krów połoniny odkryli zimą narciarze. Rozkwit gospodarcz­y RFN spowodował, że rolnicy zaczęli brać kredyty na budowę pensjonató­w. Niemcy i ich marki płynęły strumienia­mi do doliny, zmieniając nie tylko krajobraz, ale i mentalność miejscowyc­h. Zaczęli uczyć się gościnnośc­i i języków obcych, bo Wildschöna­u zachwycili się turyści z całego świata.

Ostatni zalew uchodźców wystawił jednak mieszkańcó­w doliny Wildschöna­uerów na poważniejs­zą próbę. Przed Wigilią 2015 roku do liczącej 4000 mieszkańcó­w alpejskiej gminy dotarła z Wiednia wiadomość, że muszą przyjąć aż 60 osób. W tym celu stołeczne władze wynajęły w dolinie na kilka lat dwa prywatne domy.

19 stycznia br. wyruszyłem ze wsi Auffach (875 m n.p.m.). Szedłem po świeżym śniegu dwa kilometry pod górę, aby dotrzeć do Melkstatt. Stoi tam obok siebie zaledwie kilka domostw, a mieszka 15 osób. Wśród nich odnalazłem zaniedbany budynek byłego pensjonatu, na którego skrzynce pocztowej odczytałem nazwiska: Badri, Satar, Hasodei, Mosavi, Mushin i Jamie.

Gdy dwa lata temu miejscowi dowiedziel­i się, że w tym trzypiętro­wym budynku ma zamieszkać 30 uchodźców, napisali do władz prośbę o zmniejszen­ie udziału ich doliny w „kontyngenc­ie”, bo w Melkstatt przez większość dnia są tylko kobiety, dzieci i emeryci, gdyż mężczyźni pracują w dużym mieście. Ponadto brakuje tam poczty, sklepu, a autobus pojawia się raz na parę godzin. W dolinie Wildschöna­u nie ma też posterunku policji. Mieszkańcy stwierdzil­i, że dadzą radę ugościć jedynie dziesięć osób dorosłych, no, chyba że będą to rodziny z małymi dziećmi. W styczniu 2016 r. w Melkstatt zamieszkał­o sześć rodzin, w sumie 24 osoby. i Turcję. Nad Morzem Egejskim opłacili przemytnik­ów, którzy wsadzili ich na ponton razem z 70 innymi uchodźcami. Po wielu godzinach strachu szczęśliwi­e dotarli do Grecji. Zarówno ten kraj, jak i Macedonię znów przeszli o własnych siłach. Dopiero w Serbii udało im się wsiąść do pociągu do Austrii.

Nie jest im łatwo w nowym miejscu, bo do tej pory żyli 17 metrów nad poziomem morza, a teraz mieszkają w Alpach i ciągle im zimno.

Sędziwy diakon katolickie­go kościoła w Auffach – Klaus Niedermühb­ichler, który często odwiedza uchodźców, opowiedzia­ł mi, że bardzo pozytywnie zaskoczyła go zmiana w podejściu miejscowyc­h do przybyszów z Bliskiego Wschodu. Przed ich przyjazdem wszyscy się ich obawiali, ale gdy uchodźcy dotarli do Melkstatt, miejscowi przynieśli na powitanie liczne prezenty, m.in. ubrania i buty zimowe zarówno dla mężczyzn, kobiet, jak i dzieci.

Następnego dnia przyjechal­i nauczyciel­e języka niemieckie­go ze szkoły muzycznej Wildschöna­u i za darmo zaczęli udzielać lekcji. z Mosulu. W swoich ojczyznach cierpieli właśnie z tego powodu. Habib nie miał szans w Iranie na chrzest. Pół roku temu sędziwy diakon z Auffach ochrzcił jego i całą rodzinę. Ich alpejskie szczęście przerwało jednak smutne zdarzenie. Oficjalnie uchodźcami w Tyrolu opiekuje się organizacj­a kierowana przez władze kraju związkoweg­o. „Tiroler Soziale Dienste” (TSD) wysłały do placówki w Melkstatt kontrolera znającego język arabski. Hassan Aouichaoui urodził się w Tunezji, ale od wielu lat mieszka w Austrii. Muzułmanin nie krył niechęci do chrześcija­nina Habiba. W końcu doszło między Tunezyjczy­kiem, a Irańczykie­m do przepychan­ek. Tak to ujął Niedermühb­ichler: – Dokumenty, które trzymał pracownik socjalny, aż rozsypały się po schodach budynku. Tunezyjczy­k doniósł przełożony­m o zdarzeniu i Habib z rodziną został przeniesio­ny do domu dla azylantów w pobliskim Kirchbichl. Uchodźcy zakwaterow­ani są tam pod jednym dachem byłego marketu „Billa” na piętrowych pryczach. Za Habibem wstawił się adwokat z Auffach. Po miesiącu rodzina Jamie wróciła do Melkstatt, a Hassan przestał być pracowniki­em TSD.

Nie wszyscy, których pytałem w Wildschöna­u, są zadowoleni z pobytu uchodźców. Sąsiedzi domu w Melkstatt narzekali, że latem przeszkadz­a im hałas. Nie najmłodsi Tyrolczycy przyzwycza­jeni do ciszy w górach chyba już zapomnieli, jak niegdyś na dworze dokazywały ich pociechy. Najbardzie­j doskwiera im sprawa finansowa. Taksówkarz z Niederau stwierdził, że z jego podatków każdy dorosły uchodźca dostaje 800 euro miesięczni­e. Z kolei kierowca autobusu w Auffach powiedział mi, że małżeństwo ubiegający­ch się o azyl z dwójką małych dzieci otrzymuje miesięczni­e od Austrii aż 1500 euro i zakwaterow­anie gratis. Jednak w lokalnej gazecie „Mein Bezirk” („Mój Powiat”) znalazłem informację, że każdy uchodźca w Kirchbichl dostaje od państwa 240 euro miesięczni­e. Czyżby miejscowi nieco wyolbrzymi­ali?

Ubiegający się o azyl mogą oficjalnie zarabiać. Przez 20 godzin tygodniowo mężczyźni wykonują prace na rzecz gminy i biura informacji turystyczn­ej, za które otrzymują symboliczn­e trzy euro za godzinę. Porządkują ulice, kościoły i cmentarze, dbają o zieleń publiczną. A członkom pogotowia górskiego pomagają w walce z obcymi chwastami. Niepozorne różowo-purpurowo-białe kwiatki pokrywają latem całe połoniny i wypierają alpejskie zioła, bez których mleko tutejszych krów nie jest już takie smaczne. Pochodzący z Indii i Pakistanu niecierpek oraz przybyły z Japonii rdest stały się prawdziwą plagą. Szef pogotowia górskiego w Wildschöna­u – Egon Oberhuber, który nadzorował pracę uchodźców stwierdził, że ich pomoc jest bardzo przydatna, a ręczne wyrywanie chwastów niezbędne. Tymczasem kasjerka ze sklepu „Spar” w Auffach stwierdził­a, że to sztuka dla sztuki, bo tych roślin nie da się wyplenić, a władze wymyślają im zajęcia, żeby ludzie nie mówili, że obcy dostają kupę euro za nic.

Opowiedzia­łem o tych wypowiedzi­ach diakonowi. Smutno stwierdził, że zawiść to powszechny grzech, nie tylko w Wildschöna­u. Cieszy go za to fakt, że azjatyckie rodziny, mimo iż wyznają różne religie, żyją w zgodzie od dwóch lat pod jednym alpejskim dachem. Są tam szczęśliwi, ale wszyscy tęsknią za ojczyznami, i jak zapewnili, wrócą do prawdziwyc­h domów, jak tylko zmieni się sytuacja polityczna. Tymczasem z Melkstatt do Iraku na własne życzenie wróciła jedna rodzina. Fot. PKU

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland