Łódzki sentyment i poznański smutek
Przyjazdy do Łodzi, od lat niezbyt częste, to dla mnie chwile wspomnień, refleksji i spotkań z ludźmi ładującymi – jak powiedział kiedyś klasyk – akumulatory. Tak było w „Anatewce”, żydowskiej knajpie nieopodal hotelu Grand, w której panuje klimat judajskiej przeszłości. Wnętrza pełne przedmiotów, malunków i zapachów rozchodzących się w podobnych przybytkach tylko w Tel Awiwie lub Jaffie. Z głośników płyną dźwięki przebojów w jidysz, piosenek chasydzkich i dawnych melodii hebrajskich. Dyskretnie, aby nie przeszkadzać w toczących się rozmowach.
Nie docierają tutaj konflikty, kontrowersje i odpryski z przywoływanej ostatnio bolesnej przeszłości. Siedząc w gronie przyjaciół, których osobista działalność nadaje ton życiu publicznemu i wizerunkowi łódzkiej kultury, rozmawiamy o fenomenie Manufaktury, unikalnej urodzie ulicy Piotrkowskiej i atrakcji poruszania się po mieście rikszami.
Zrobiło się późne popołudnie, a tu ciągle spora liczba tematów do omówienia. Długoterminowy plan operowych podróży Grand Touru; zorganizowanie jesiennego wyjazdu do australijskiego Perth, gdzie tamtejszy zespół baletowy rozpoczął właśnie przygotowania światowej premiery baletu Drakula w choreografii Krzysztofa Pastora z librettem Pawła Chynowskiego; perspektywa powstania w pobliżu Rewala łódzkiej wioski artystycznej na letnie prezentacje grupy teatralnej „Improatak” oraz dalszego rozwoju corocznego młodzieżowego obozu dziennikarskiego pod bojową nazwą „Potęga prasy”.
Prosto z „Anatewki” udałem się na ul. Gdańską, gdzie w nowym i pięknym obiekcie Akademii Muzycznej na tyłach jej głównej siedziby w Pałacu Poznańskiego zapowiedziano kolejny program Salonu Absolwentów w ramach Święta Uczelni 2018, którego gościem był Zbigniew Macias. Następnego dnia w tych samych ramach anonsowano koncert laureatów konkursów muzycznych, których łódzka uczelnia artystyczna dorobiła się w liczbie zaiste imponującej. Prezentując konkursowy poziom, grają oni na akordeonach, skrzypcach, altówkach, wiolonczelach, fletach, gitarach, klarnetach, saksofonach i fortepianach, pogrupowani w kwintety, tercety, duety i wykonania solistyczne.
Ale ja o Zbigniewie Maciasie. Był wspaniałym towarzyszem pracy niemal od początku moich łódzkich poczynań. Po kilku pierwszych udanych sezonach zaprosiłem go do stałej współpracy we Wrocławiu, a po kilku latach do Opery Narodowej, jak się okazało – na ponad dwadzieścia sezonów.
W międzyczasie przyjeżdżał na częste spektakle do Poznania, mając w repertuarze kilkadziesiąt czołowych ról barytonowych (Figaro, Don Giovanni, Scarpia, Sharpless, Nabucco, di Luna, Germont, Jochanaan, Janusz, Miecznik i wiele innych), w tym Tewje i Don Kichote z lżejszego repertuaru.
Wystąpił w kilkudziesięciu krajach, aż wreszcie w rodzinnym mieście dostrzeżony został jako interesujący kandydat na dyrektora artystycznego Teatru Muzycznego. Po wystarczająco długim okresie próbnym kieruje łódzką sceną musicalową bez ogłupiających konkursów, drogą kompetentnej, solidnej i wzbudzającej respekt pracy, w której poza kreacjami scenicznymi wykazał się sporym zmysłem reżyserskim.
Na wieczorze opowiadał ciekawie i barwnie o swej bogatej drodze teatralnej, w rozmowie z inteligentną interlokutorką Małgorzatą Nowak. W pełni formy wokalnej zaśpiewał fragmenty różnorodnego repertuaru z towarzyszeniem od lat cenionej przeze mnie pianistki Danuty Antoszewskiej. Natomiast podczas zwierzeń osobistych obłudnie twierdził, że ma dwie miłości: żeglowanie i motocykl, chociaż licznie zgromadzeni przyjaciele zapamiętali z przeszłości, że były to po prostu... kobiety!
Czym prędzej wróciłem do Poznania, aby obejrzeć debiut Jolanty Wagner w verdiowskim Makbecie. Mamy do czynienia ze śpiewaczką, której wróżę międzynarodową karierę. Pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego zaśpiewała brawurowo. Po spektaklu rozglądałem się, czy w pobliżu Gmachu pod Pegazem nie ma jakiegoś śmietnika, gdzie można by wyrzucić tę bezrozumną inscenizację, w której wystąpiła, uwłaczającą godności operowego gatunku. Na szczęście wieczór ratował mistrz Kozłowski, a poza nim fascynująca wokalnie i aktorsko debiutantka, większość dobrze śpiewającej obsady, przede wszystkim Mikołaj Zalasiński (Makbet) i Rafał Korpik (Banco) oraz cierpliwie znosząca to wszystko wierna poznańska publiczność. Powiało smutkiem!