Wyrabianie muskułów
OGÓREK PRZECZYTA WSZYSTKO
Polacy nie przestają szukać sobie alternatywnych świątyń. Po zamknięciu im galerii handlowych w niedziele przenoszą się do siłowni. Kluby fitness mają już 3 miliony członków w całym kraju i coraz bardziej przypominają kościół, gdzie czci się wygląd, a rządzi bóg muskuł. Świętym obrazem jest lustro. No i tak jak do kościoła: „ 40 procent chodzi na siłownię, aby się pokazać”.
Tygodnik Wprost poświęca tej naszej nowej żarliwej wierze w swoje ciało okładkę. Ćwiczenie, a nawet katowanie swojego ciała nie jest współczesnemu człowiekowi do niczego potrzebne: kiedyś musiał być silny, jak chciał być żołnierzem, tragarzem, zapaśnikiem itd., a dziś wyrabia sobie muskuły po nic, do niczego się one nie przydają. Siedzący przy komputerze człowiek z bochnami zamiast ramion wygląda trochę jak King Kong w Nowym Jorku. Paluchami na sterydach nie trafia się w klawisze.
Rozsyłanie zdjęć swojego ciała z siłowni jest jak chwalenie się samochodem, który ciągle stoi w warsztacie i trzeba w nim coś naprawiać.
„ Wcale nie trzeba biec na siłownię [ a tak naprawdę jechać – przyp. MO], wystarczy chodzić na piechotę, sprzątać mieszkanie (odkurzyć, myć podłogę) albo pracować w ogrodzie” – podsuwa Newsweek. To nie są jednak zajęcia odpowiednio godne. Tu kolejny paradoks: ćwicząc fizyczność, siłownia zaspokaja raczej potrzeby duchowe. Podnosi samoocenę. Nie zyskuje się w swoich oczach, myjąc podłogę szmatą na kolanach, ale wznosząc się na wyższy poziom wyciskania sztangi.
Cały nasz kraj właściwie też zapisał się na siłownię, a może raczej to jego zapisano. Nikt już nie myje podłóg, bo od tego jest Ukrainka, a wszyscy tylko prężą muskuły.
Nie bardzo wiadomo po co je tak sobie wyrabiamy, bo nie wybieramy się na żadną wojnę ( mam nadzieję, że nie; po odwołaniu Macierewicza nawet trochę większą), niby nie dążymy do jakichś konfrontacji, a ciągle pokazujemy tylko, jak jesteśmy silni i niezależni i że nikt nam nie podskoczy. Nikt na świecie tego zresztą nie dostrzega, bo siedzimy przed własnym lustrem i też tylko my na siebie patrzymy, jak muskuł nam rośnie.
Kraj wykonuje wszystkie ćwiczenia z siłowni z katalogu tygodnika Wprost. Oto wyrabia sobie „ motyle”, czyli mięśnie pleców: każdy wie, że w państwie najważniejsze jest mieć mocne plecy. Następnie „ kaptury”, czyli mięśnie ramion: kaptury, czyli księży i mnichów, dobrze jest mieć za sobą w naszym państwie. No i wreszcie „ klata”. Klata musi być rozbudowa, bo budzi respekt; było kiedyś takie hasło „piersi w pracy, piersi w nauce”. Klatę warto też mieć przygotowaną, jak się chce kogoś zamknąć, co się przydaje na opozycję.
Natomiast brzuch należy chronicznie zmniejszać. Liposukcja, czyli odsysanie tłuszczu, który wiecznie odrasta, to jest to, co robi się z państwem ciągle. Np. premier Morawiecki zaczął „ redukować liczbę wiceministrów”, jak pisze tygodnik Sieci, „ zaledwie po ośmiu tygodniach od rekonstrukcji rządu”, który od razu po zakończeniu tej operacji okazał się jeszcze o wiele za gruby i za tłusty.
Co się odessie takiego wiceministra, to on zaraz odrasta jako pełnomocnik rządu. Prasa donosi o ledwie mianowanym, ekstrawagancko wyglądającym wiceministrze Woźnym od smogu, który tak się w tej mgle zagubił, że ani się nie zorientował, kiedy wylądował poza rządem i został samym Woźnym.
Takie buńczuczne hasło z naszej historii, jak „nie oddamy ani guzika”, sprowadza się obecnie do tego, że rząd się nie może zapiąć.
Do tego nieustające liftingi, opisywane przez tygodnik Do Rzeczy. Twarz naszego państwa jest systematycznie poprawiana i wygładzana, ale wiadomo, że ciągle pojawiają się nowe zmarszczki. Wymiana premiera to jak wymiana nosa na mniej kartoflany, a bardziej europejski. Policzki wypełnia się jakimś silikonem propagandy, usta rzeczników władzy puchną do monstrualnych rozmiarów. Potem to wszystko wycieka.
Po kilku miesiącach trzeba całą operację powtarzać.
No i ciągły motyw: jak się chce dobrze wyglądać, nie można się tak opychać. To wie niby każdy, łącznie z rządem, ale ciągle okazuje się, że łakomstwo bierze górę. Jak nie ośmiorniczki, którymi – o czym się już nie pamięta – częstował się też premier Morawiecki, to dokarmianie ministra Gowina.
W Sieciach zastanawiająca rozmowa o tym, że sieci i marki handlowe perfidnie wpychają w nas jedzenie, sprzedając coraz większe porcje: „ paczki chipsów wielkości dwuletniego dziecka, słodkie napoje rozmiarów gaśnicy” itp. bardziej opłacalne pakiety. Ale też z drugiej strony przecież wiadomo, że powiększają się głównie opakowania, a zawartości w nich coraz mniej: kostka masła jest już wielkości grzechotki.
Najgorsze jest to, że aby dobrze wyglądać – a choćby tylko jako tako – trzeba się tak nastarać. Zarówno w skali państwa, jak i w prywatnej; to, abyśmy się sobie bardziej podobali, okupione jest straszliwym wysiłkiem. Pot zalewa nam oczy, że już tego efektu nie widzimy.
Newsweek ma dla wszystkich, którym na tym zależy, dobrą wiadomość: opracowuje się już pigułkę, która ma zastąpić ćwiczenia fizyczne. Lek, który da taki sam efekt jak ćwiczenia. Będzie spalać w nas nadmiar tłuszczu, wyzwalać energię, podczas gdy my – zbudowani jak grecki bóg – będziemy sobie w tym czasie siedzieć na kanapie, pogryzając z dzieckiem paczki chipsów jego wielkości.
Niedobre jest to, że tę pastylkę będą mieli najpierw Amerykanie, a my znów będziemy musieli ich gonić, prężąc muskuły, które dopiero będziemy mieć. uczestniczył w wielkopostnych rekolekcjach. Nie musisz ich przeżywać, byleś był, a my (to znaczy opiekunowie katecheci) odnotujemy to w dzienniku lekcyjnych zajęć.
Swoją drogą zastanawiam się, do jakich jeszcze „radosnych” pomysłów są zdolni nasi kochani duszpasterze?
Aż boję się, że w przyszłym roku nasz parlament (oczywiście tak sam z siebie) przegłosuje uchwałę o dodatkowych wolnych dniach (np. trzech, i to poza urlopem) dla wszystkich pracowników, aby ułatwić im udział w wielkopostnych ćwiczeniach.
A co z niewierzącymi? To też dałoby się załatwić. W czasach obowiązkowej służby wojskowej już znaleziono na to rozwiązanie – palący mieli przerwę, a pozostali pracowali.
No i tak wielu dla kilku minut wytchnienia popadło w szpony nałogu.
Przeżywania potrzeby religijnego doznania nie można nikomu nakazać, ani tym bardziej kupić za chwilę oddechu od codzienności.
Chyba że w tym wszystkim wcale nie o to chodzi? (kryspinkrystek@onet.eu)