Głośny zabójca
Dookoła świata
Światowa Organizacja Zdrowia określiła hałas mianem niedocenianego zagrożenia, które poza utratą słuchu powoduje choroby układu krwionośnego, zaburzenia funkcji poznawczych, depresję i stres. Ale niektórzy eksperci twierdzą, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Dr Daniel Fink, przewodniczący nieformalnego stowarzyszenia ekspertów w dziedzinie zdrowia i prawa, mówi wprost – hałas nas zabija. – Wywołuje nadciśnienie, cukrzycę, otyłość, ataki serca, udary mózgu i śmierć. Jest jednym z głównych czynników obniżających jakość życia w dużych miastach. W poradniku zatytułowanym „Make Listening Safe” (Spraw, by słuchanie było bezpieczne) specjaliści z WHO uznają 85 decybeli za maksymalny bezpieczny dla człowieka poziom dźwięku, pod warunkiem że narażeni jesteśmy na niego najwyżej przez osiem godzin, a przecież w największych miastach hałas trwa całą dobę. Przeciętny samochód wytwarza 70 decybeli, młot pneumatyczny – 100, startujący samolot – 120 decybeli. Według dr. Thomasa Münzela z Centrum Medycznego Uniwersytetu w Moguncji wszystkie dźwięki powyżej 60 decybeli zwiększają ryzyko chorób serca. Niedawny raport BBC mówi, że niektóre stacje londyńskiego metra są tak głośne, że gdyby były miejscem pracy, wymagałyby ochrony słuchu, bo natężenie dźwięku dochodzi tam do 105 decybeli. Niemiecka organizacja Mimi Hearing Technologies opracowała Światowy Indeks Słuchu. Przetestowała 200 tys. osób z 50 miast. Największy poziom zanieczyszczenia hałasem stwierdzono w chińskim Guangzhou, a następnie w Kairze, Paryżu, Pekinie i Delhi. Najcichszy okazał się Zurych. Badanie wykazało, że mieszkańcy najgłośniejszych ośrodków mają słuch osoby o 10 do 20 lat starszej. Co można zrobić, by ochronić ich zdrowie i życie? Najwięcej inicjatyw podejmuje Unia Europejska, wymyślając strategie zarządzania ruchem, wprowadzając ograniczenia prędkości, ekrany akustyczne oraz promując cichszą komunikację miejską. Intencje są dobre, lecz wyniki marne. – Problem polega na tym, że nie ma prawdziwego egzekwowania przepisów. Dopóki nie będzie więcej politycznej woli do podejmowania decyzji planistycznych, nie sądzę, by wiele się zmieniło – uważa dr Eoin King, adiunkt akustyki z University of Hartford, autor książki „Environmental Noise Pollution”. Według niego najprostszym, choć nie najtańszym, rozwiązaniem problemu byłoby tolerowanie w granicach miast wyłącznie pojazdów elektrycznych. (EW) rejonie Lublino wydawano talony na 10-procentowy upust na wyroby jubilerskie i żywność. Tego typu „jarmarki wyborcze” organizowano w wielu miejscach.
Na wrzut
W podmoskiewskich Lubercach bohaterkami skandalu zostały dwie kobiety – nauczycielka Gimnazjum nr 5 Swietłana Kołobajewa i wuefistka Wiktoria Bobrowska z tej samej szkoły. Jeżeli wierzyć kamerom nadzoru umieszczonym w sali gimnastycznej, która na jeden dzień została przekształcona w siedzibę komisji wyborczej, dokonały „wrzutu” w sposób cyniczny i bezwstydny. Oficjalne czynniki nie miały wyjścia i musiały zareagować: – Doszło do tego około godziny dziewiątej – oświadczyła przewodnicząca Moskiewskiej Obwodowej Komisji Wyborczej. – Szefowa komisji nr 1480 i jej członkini z prawem głosu, które brały udział w tym czynie, zostały odsunięte od pełnienia obowiązków. Wiktoria Bobrowska, która jest członkinią miejscowej komórki rządzącej partii Jedinaja Rossija, z trudem znajduje słowa, jakimi mogłaby opisać swój postępek: – To jakieś nieporozumienie. Byłam obecna od godziny ósmej w komisji jako obserwator i nie wiem, jak się to mogło stać... – mówi drżącym głosem. Swietłana Kołobajewa, przewodnicząca komisji, stwierdziła dla odmiany, że wszystkie te nagrania to podstęp, montaż wideo i komputerowe oszustwo. Jednak na filmie widać wyraźnie, jak dwie kobiece postaci miotają się między stołem a urną, wykazując entuzjazm przy wrzucaniu kart do urny. Twarzy Wiktorii Nikołajewny nie było widać, ale znajomi łatwo ją mogli rozpoznać po ubraniu i sylwetce. A Swietłana Wiaczesławowna była doskonale widoczna, zarówno z profilu, jak i en face. Ciekawe, że przy wejściu stał wicedyrektor szkoły. Można się domyślać, że na czatach.
O godzinie drugiej zaczęło się zamieszanie. Pojawili się członkowie miejscowej administracji i przedstawiciele innych komisji. Krzyczeli, że naruszono prawo, i grozili odpowiedzialnością karną. Opieczętowali urnę, do której wrzucono dodatkowe karty – wszystkie głosy zostały anulowane – i postawili nową. Ale o godzinie 20 całkowicie unieważniono wyniki głosowania w tej komisji.
To już kolejne wybory, gdzie cały proces można teoretycznie obserwować przez zamontowane w punktach kamery internetowe. Miało to zapobiec machinacjom z kartami i urnami. Jak się to zakończyło w Lubercach, już wiemy. Ale nie wszędzie członkowie komisji, którzy chcieli nielegalnie dołożyć karty, wykazali się taką naiwnością.
Niezależni obserwatorzy odnotowali najróżniejsze tricki, dzięki którym obiektywy kamer nie obejmowały najważniejszych zakątków lokali. Najprościej było powiesić zasłonkę, jak to zrobiono na Kamczatce. Również w Wołgogradzie pole widzenia kamery częściowo zasłonięto storami. Najbardziej twórczy okazali się członkowie jednej z komisji w Nalczyku. Skorzystali z tego, że był to dzień świąteczny, i dokładnie przed kamerą powiesili pęk białych balonów. Odnotowano też przypadki, że gdy w momencie otwarcia lokalu wkraczali do niego pierwsi wyborcy, zastawali urny już częściowo wypełnione kartami. Raczej nie dało się tego wytłumaczyć faktem głosowania przez samych członków komisji wyborczej.
Na bliźniaka
Sam proces wybierania w 2018 roku różnił się od tego z lat poprzednich. Przede wszystkim obywatele nie musieli już pobierać w swoich komisjach zaświadczeń o prawie do głosowania, gdyby w dniu wyborów znajdowali się poza swoim miejscem zamieszkania. Dzięki nim mogli głosować w dowolnej komisji. Teraz wyborca miał określony czas, w którym mógł złożyć w stosownym miejscu oświadczenie, że właśnie tutaj odda swój głos. Miało to zapobiec słynnym „karuzelom”, czyli wielokrotnemu głosowaniu w kilku komisjach.
Ciekawy przypadek odnotowali dziennikarze Agencji Reutersa śledzący przebieg głosowania w miejscowości Ust-Dżeguta. Udało im się sfotografować kilkanaście osób, które co najmniej dwa razy wrzuciły do urn karty wyborcze. Zauważyli między innymi, że w jednej z komisji głos oddała niejaka Ludmiła Sklarewska, zastępca ordynatora miejscowego szpitala. Potem ona – lub ktoś łudząco do niej podobny i identycznie ubrany – ponownie zagłosowała w innej komisji. Reporterzy sfotografowali lub sfilmowali co najmniej kilkanaście osób przy akcie podwójnego głosowania, które według rosyjskiego prawa stanowi akt przestępczy. Zapytana o to członkini miejscowej komisji wyborczej Leila Kojczujewa niezbita z tropu spokojnie odpowiedziała: „Może to są bliźniaki”. Sama Sklarewska na pytanie o podwójne głosowanie bez zmrużenia oka odpowiedziała: „To nie ja”.
Przewodnicząca innej komisji, również przyłapana na podobnych machinacjach, szczerze przyznała żurnalistom: „A skąd ja mogę wiedzieć, że to ten sam człowiek. Oni mogą wyglądać jednakowo”. Inna jej koleżanka, gdy pokazano jej fotografię kobiety w różowej sukience, która głosowała w dwóch komisjach, odpowiedziała: „My mamy jednakową mentalność. Jesteśmy do siebie podobni”.
Fizyk Siergiej Szpilkin, jeden z najaktywniejszych ekspertów badających statystyki anomalii systemu wyborczego w Rosji, stwierdził w Radiu Swoboda, że ostatnie głosowanie na prezydenta państwa było nawet troszkę bardziej „czyste” od tych, które przeprowadzano w ciągu ostatnich 15 lat. Jednak według niego do urn dorzucono „na głównego kandydata” co najmniej 10 milionów dodatkowych głosów.
W rezultacie tych zabiegów oraz entuzjazmu rzeszy Rosjan zaktywizowanych złością na Zachód za sankcje i oskarżenia o próbę morderstwa szpiega w Wielkiej Brytanii Władimir Putin już w pierwszej turze otrzymał ponad 76 procent głosów, przy frekwencji sięgającej 67 procent.
Międzynarodowi obserwatorzy, w tym delegowani przez OBWE, ocenili, że mimo wielu stwierdzonych nieprawidłowości wybory należy uznać za przeprowadzone prawidłowo. Żeby uczcić ten fakt, firma Caviar, która specjalizuje się w wypuszczaniu na rynek specjalnych wersji telefonów komórkowych, zaoferowała koneserom niezwykłą, limitowaną serię aparatów iPhone X o nazwie Putin Golden Age z wizerunkiem prezydenta Rosji. Ozdobione 24-karatowym złotem telefony będą dostępne za równowartość ok. 17 tysięcy złotych w bardzo ograniczonej liczbie zaledwie 76 sztuk. (AB)