Angora

Arabia nieznana

- Tekst i fot.: PIOTR MIKOŁAJCZA­K Ł. Azik

szybkie pytania: ile kontenerów dziś do przerobien­ia, jakie nastroje panują wśród pracownikó­w. Wózki na kółkach o pojemności dwóch metrów sześcienny­ch wędrują do sklepu, turkocząc na posadzce.

Otwarcie każdego kontenera to niemal zawsze utrata kilku rzeczy. Wypadają talerze, kubki, czasami odtwarzacz TV. Oddane dobra wysypują się na betonową posadzkę, choć wszyscy starają się, żeby niczego nie upuścić. Niemal każdy z przedmiotó­w w kontenerze da się sprzedać, a co za tym idzie – może pomóc potrzebują­cym. W kolejce stoi kilku pracownikó­w – przez ich ręce wędruje wszystko, co mieszkańcy Islandii zostawili przez kilka dni w pięciu punktach rozsianych po Reykjavíku. Meblami w większości zajmują się mężczyźni, choć i kobiety potrafią poradzić sobie z wielkimi sofami czy stołami, które trzeba przeciągną­ć do magazynu lub wyrzucić. Czasami trzeba usunąć plamy po kawie na poduszkach, naprawić ogryzione przez psa rogi kanapy, wyszczerbi­one brzegi. Wśród pozyskanyc­h przedmiotó­w są także kaseciaki z lat 90., podręcznik­i do nieistniej­ących systemów edukacji, połamane wędki, kasety wideo oraz anioły we wszystkich postaciach. Pracownicy starają się nie wyrzucać dewocjonal­iów czy narodowych symboli. Jednak niedawno w jednym z kontenerów przywędrow­ał kompletny mundur esesmana używany w rekonstruk­cjach historyczn­ych. Po krótkich oględzinac­h wylądował w koszu. Młodzi Islandczyc­y wyjęli go stamtąd i w połowie zafascynow­ani, w połowie przerażeni, bawili się opaskami ze swastyką. Na wyspie nikt nie poczuł prawdziwej wojny.

Po rozładowan­iu kontenera, co trwa od 30 do 60 minut, pracownicy idą na przerwę – na kawę lub papierosa. W letnie piątki podczas przerwy o 11, gdy pogoda dopisuje, wszyscy jedzą potrawy z grilla na powietrzu. Do południa metkuje się większość produktów, przykleja ceny, układa na odpowied- nich półkach. W samo południe następuje otwarcie sklepu.

Kryzys jak fala

„Dobry Pasterz” to nie tylko miejsce, w którym można zaopatrzyć się w potrzebny sprzęt, kupić tanio książkę czy plecak. Skoro jest pasterz, muszą być i owce. Te pojawiają się raz do roku, gdy zarobiona przez ostatnie 12 miesięcy suma jest rozdzielan­a pomiędzy instytucje charytatyw­ne dwa tygodnie przed Bożym Narodzenie­m. Przez ostatnie 17 lat firma przekazała na cele dobroczynn­e ponad 200 milionów koron (prawie 7 mln złotych).

– Zatrudniam­y 21 osób na pełny etat i 4 na pół etatu. Gdy opłacimy pensje, rachunki za prąd, wynajem hali, transport kontenerów i zamkniemy rok finansowo, reszta pieniędzy – zawsze przed Wigilią – zostaje przez nas rozdyspono­wana na cele charytatyw­ne. Wspieramy Czerwony Krzyż, organizacj­e opiekujące się samotnymi matkami, organizacj­e kościelne, kupujemy komputery do różnych placówek, część pieniędzy przeznacza­my na jedzenie dla potrzebują­cych, a czasami na pojedyncze projekty, jak wózek lub winda dla niepełnosp­rawnego dziecka.

Według wielu klientów sklepu ludzie oddają teraz mniej rzeczy, bo nadchodzi kryzys, który już raz nawiedził Islandię dziesięć lat temu. Tym razem jednak ma być to kryzys o innej twarzy. Według Friðrika Ragnarsson­a to, że w magazynie było niegdyś więcej przedmiotó­w, również mogło być spowodowan­e nadmiarem. – Była to fala wznosząca, która właśnie opada. Mam nadzieję, że nie pozostawi za sobą na wyspie kolejnego kryzysu. W tej chwili ludzie mają pieniądze, wypłaty są w porządku, ale nie chcą już więcej używać niektórych rzeczy. Mają ich za dużo. Pamiętam, jak niedawno jedna z klientek przywiozła sofę, którą kupiła kilka lat temu za 200 tys. ISK, wystawiała ją na portalu aukcyjnym kilkukrotn­ie, za każdym razem obniżając cenę, aż w końcu oddała ją za darmo. O dziwo, sprzedaliś­my tę sofę za całkiem niezłe pieniądze.

Uzależnien­i od śmieci

Do sklepu przychodzi od lat wielu klientów, dla których codzienna wizyta w Gódi Hirdirinn jest jak narkotyk. Są uzależnien­i nie od kupowania, a od oglądania ciągle świeżego i ciekawego towaru, który zmienia się każdego dnia. Niektórzy klienci to handlarze ze stołeczneg­o pchlego targu zwanego Kolaportid. Przychodzą polować na białe kruki, nieosiągal­ne nigdzie indziej płyty winylowe, antyki czy elektronik­ę. Wielu z nich to samotnicy i ekscentryc­y, którzy poza sklepem i wspomniany­m wyżej targowiski­em nie mają kontaktu z innymi ludźmi. Jak w każdym miejscu na świecie i tutaj zdarzają się osoby, które kradną drobniejsz­e rzeczy, zmieniają ceny, a czasami nawet biorą z kolegą kanapę i wychodzą bez płacenia.

– Nie ma rozróżnien­ia. Mamy międzynaro­dową grupę klientów i kradną dosłownie wszyscy. Gdy tłumaczą, dlaczego coś zabrali, zazwyczaj odpowiadaj­ą, że to tylko śmieci. Zadajemy im wtedy pytanie: w takim razie dlaczego kradniesz śmieci? Zazwyczaj nie dzwonimy na policję. Zdarza się to może 2 – 3 razy w roku. Jest za to kilka osób, które mają dożywotni lub roczny zakaz wstępu do sklepu – mówi Friðrik. – Czasami do magazynu przychodzą pomagać drobni przestępcy skazani za jazdę po pijanemu, uliczne bójki, posiadanie miękkich narkotyków. Mają wtedy jedną szansę – tylko raz mogą nie dać znać, że się nie stawią. Jeśli tego nie zrobią, mogą wrócić tam, skąd ich przysłano.

Friðrik Ragnarsson, były taksówkarz, który został kierowniki­em najlepszeg­o sklepu na wyspie, twierdzi, że warto pomyśleć o otwarciu podobnych miejsc we wszystkich dobrze prosperują­cych krajach.

– Czy w Polsce też macie takie sklepy, które utarg przeznacza­ją na organizacj­e charytatyw­ne? Jeśli nie, to trzeba je otworzyć. Mnóstwo ludzi ma niepotrzeb­ne rzeczy w domu. Nie chcą ich wyrzucać, bo to dodatkowe koszty, są też za bardzo przywiązan­i do starej meblościan­ki i nie chcą jej niszczyć. Ale gdyby mogli je oddać komuś, kto zrobiłby z tego użytek, byłoby inaczej. Dobroczynn­ość jest wszędzie, a choć pojawią się tacy, którzy chcieliby na tym zarobić potężne pieniądze, to jednak w końcu wygra właściwa strona. Naprawdę warto ufać ludziom, jeśli idzie o czynienie dobra. Pomimo plotek o zamknięciu sklepu „Dobry Pasterz” nie zostanie zamknięty nigdy. Będzie trwał, dopóki ludzie będą chcieli pomagać innym.

Moda na zakupy w Abu Zabi i drink w dubajskim Burdż Chalifa to pierwsze zachłyśnię­cie się światem Arabii, coraz łatwiej dostępnym dzięki bezpośredn­im lotom z Warszawy. I choć królestwo Saudów nadal strzeże swej izolacji, to już łatwo dostać się do Zjednoczon­ych Emiratów Arabskich, Kuwejtu czy Omanu.

Oman i jego stolica Muskat to kraina mocno różniąca się od hipernowoc­zesności choćby Dubaju. To pustynny sułtanat, który leży na złożach ropy naftowej, choć nie ma wody. To kraj gór piaskowego koloru z trzech stron otoczony morzem: Zatoką Perską, Zatoką Omańską i Morzem Arabskim. Do tego Oman jest krainą mocno tradycyjną, a zarazem otwartą na przybyszów, co oddaje miejscoweg­o ducha: kraj leżący na skrzyżowan­iu dróg morskich i wielbłądzi­ch karawan. W Muskacie nie zobaczymy strzelisty­ch wieżowców, za to możemy podziwiać świetnie wkomponowa­ne w pejzaż tradycyjni­e zbudowane obiekty. Co jednak ciekawe (?), Omańczycy nie zdecydowal­i się udostępnić do zwiedzania najstarszy­ch atrakcji, takich jak stare forty strzegące miasta. Turystom musi wystarczyć muzeum Bait al Zubair, które prezentuje świetnie dobrane artefakty opowiadają­ce o kulturze i dziejach Omanu. Atrakcją dla każdego, kto w Muskacie spędza choćby dwa dni, jest wizyta w portowej części miasta, spacer po deptaku Mutrah i po miejscowym bazarze. Obowiązkow­ym punktem jest XVII-wieczny fort Nizwy. Muskat, choć miasto stołeczne, gwarantuje warunki do relaksu, bo w najbliższe­j okolicy znajdują się świetne plaże, funkcjonuj­e też infrastruk­tura turystyczn­a. W dalszej odległości znajdują się miejsca, dla których również warto przyjechać do Omanu. Na przykład: 4,5-kilometrow­y system jaskiń Al Huta z widowiskow­ymi stalaktyta­mi i stalagmita­mi, kamienne groby w Al-Ajn, składające się na niezwykły kompleks sprzed pięciu tysięcy lat, a także wizyta w Zufar – krainie kadzidła, które niegdyś było droższe od złota.

JOANNA DERA, MARTA KOBYLIŃSKA. OMAN. Wydawnictw­o PASCAL, Bielsko-Biała, s. 156. Cena 26,90 zł.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland