Superbohater wypadł śpiewająco
Muzyka pociągnęła film czy odwrotnie? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo zarówno obraz kinowy, jak i pochodzące z niego nagrania przyciągają miliony odbiorców.
„Pamiętam czasy, kiedy największe studia nie wierzyły, że kobiety lub przedstawiciele mniejszości rasowej mogą podźwignąć filmy o superbohaterach – powiedział Jimmy Kimmel, otwierając tegoroczną ceremonię rozdania Oscarów. – A pamiętam te czasy, bo to było w marcu ubiegłego roku”. Tak gospodarz filmowej gali żartobliwie nawiązał do nieoczekiwanego sukcesu obrazu „Czarna pantera” (oryginalny tytuł – „Black Panther”), który miał światową premierę 29 stycznia, a u nas zadebiutował 14 lutego. Film jest ekranizacją komiksowych przygód tytułowego pogromcy zła, wymyślonego przez firmę Marvel Comics, która publikuje także historie z udziałem Iron Mana, Spider-Mana, Hulka, Fantastycznej Czwórki, Avengers, X-Men oraz innych komiksowych postaci.
„Czarna pantera” jest o tyle nietypowa dla filmów o superbohaterach, że ze złem tego świata walczy na ekranie Afroamerykanin. Zresztą nie tylko on, bo niemal wszyscy uczestnicy akcji są ciemnoskórzy.
Zanim powiem o bijącej rekordy popularności muzyce z tej superprodukcji, krótko o niebywałym sukcesie kasowym filmu. Przy łącznych światowych wpływach bliskich 1,3 miliarda dolarów (według magazynu „Forbes”) „Czarna pantera” jest trzecim najlepiej sprzedającym się w historii filmem o superbohaterach. Pod względem przychodów ustępuje tylko „Avengers: Czas Ultrona” (1,4 mld dol.) i „Avengers” (1,5 mld dol.). Równocześnie reżyser obrazu, którym także jest Afroamerykanin, 31-letni Ryan Coogler (autor „Creed: Narodziny legendy” z Sylvestrem Stallone), pokonał pod względem wpływów wszystkich innych ciemnoskórych twórców. „Czarna pantera” nie była tania. Koszty produkcji wyniosły około 200 milionów dolarów, co jednak przy tak astronomicznych przychodach wydaje się wydatkiem usprawiedliwionym.
Teraz o muzyce z „Czarnej pantery”, bo ta też sprzedaje się znakomicie. Zresztą trudno, żeby było inaczej. Utwory wydane na płycie „Black Panther: The Album” są kwintesencją najpopularniejszych obecnie muzycznych trendów, a w nagraniach wzięła udział światowa czołówka wykonawców. Na jej czele jest raper Kendrick Lamar. Muzyk zadebiutował tak samo, jak wielu innych współczesnych piosenkarzy, publikując mixtape’y z domowymi nagraniami. Te chwyciły, więc artysta trafił do profesjonalnego studia. Ma obecnie cztery albumy na koncie. Najnowszy nosi tytuł „Damn”. Magazyn „Rolling Stone” umieścił krążek na czele listy najlepszych płyt ubiegłego roku. „Najpotężniejszy głos rapu u szczytu formy” – napisali o longplayu redaktorzy tego czasopisma. Artystę i nagrania z płyty „Damn” docenili również członkowie amerykańskiej Narodowej Akademii Sztuki i Techniki Rejestracji, przyznając mu aż pięć nagród Grammy.
Lamara do współpracy nad filmem zaprosił jego reżyser, czyli Coogler, uważając, że muzyczna twórczość rapera ma cechy wspólne z jego artystyczną wizją filmowego projektu. Lamar przejął kierownictwo nad piosenkami. Zarówno tymi, które słyszymy z ekranu, jak i utworami zainspirowanymi filmem. Wszystkie są na płycie „Black Panther: The Album”.
Oprócz krążka z piosenkami jest w sprzedaży druga filmowa płyta („Black Panther: Original Motion Picture Score”), zawierająca instrumentalne kompozycje, które towarzyszą akcji. Ich autorem jest szwedzki kompozytor Ludwig Göransson, jeden z nielicznych białych współtwórców filmu. Żeby nadać utworom odpowiedni klimat, muzyk udał się do Senegalu i Republiki Południowej Afryki, gdzie nagrał część ścieżki z udziałem miejscowych muzyków.
Furorę wśród melomanów wzbudził jednak przede wszystkim album z piosenkami. Wszystkie skomponował – z pomocą innych autorów – Kendrick Lamar. Słyszymy go w piosence tytułowej, a także w nagraniach „All the Stars” ( w duecie z SZA), „King’s Dead” (towarzyszą mu Jay Rock, Future i James Blake), „Big Shot” (z Travisem Scottem) i „Pray For Me”. W tym ostatnim utworze gwiazdą jest jeszcze jeden topowy ostatnio muzyk, autor licznych przebojów i trzech udanych albumów, The Weeknd. Brak literki „e” w jego pseudonimie jest nieprzypadkowy, bo Abel Makkonen Tesfaye – tak naprawdę nazywa się ten 28-letni artysta – nie chciał, aby członkowie kanadyjskiego zespołu The Weekend posądzali go o skopiowanie nazwy. Jednak wymowa jego pseudonimu jest identyczna z angielskim „końcem tygodnia”.
To jeszcze nie wszyscy wykonawcy, którzy wzięli udział w sesjach. Obsada przedsięwzięcia jest zaiste imponująca. Kolejnym wielkim nazwiskiem, a właściwie pseudonimem, bo zgodnie z obecną modą, prawie nikt na hiphopowej scenie prawdziwym nazwiskiem się nie przedstawia – jest Khalid. Ten wykonawca rapuje – wspólnie z innym mistrzem hip-hopu, Swae Lee – w nagraniu „The Ways”.
Żeby nie było tak całkowicie hiphopowo i po amerykańsku, piosenkę „I Am” uroczo śpiewa brytyjska wokalistka – również ciemnoskóra, ale tylko nieznacznie – Jorja Smith.
Wreszcie należy wspomnieć o takich gwiazdach jak Vince Staples, Travis Scott, Schoolboy i jeszcze kilku innych, którzy uświetnili swoim udziałem przedsięwzięcie.
Jeśli ktoś chciałby za jednym odsłuchem poznać obecną czołówkę amerykańskiego hip-hopu, to wystarczy włączyć „Black Panther: The Album” i... gotowe. Dodam, że album zaraz po premierze dostał się na szczyt notowania „Billboard 200”. W pierwszym tygodniu sprzedano 154 tysiące egzemplarzy, z czego 52 tysiące to krążki fizyczne. Resztę stanowiły stosowane w branży przeliczniki zakupów i streamów z internetu. Jest to najlepszy wynik dla soundtracku od półtora roku, kiedy to w pierwszym tygodniu od premiery w liczbie 182 tys. egzemplarzy rozeszła się płyta z muzyką do filmu „Legion samobójców”.
„Pink Panther: The Album” jest od pięciu tygodni w czołówce zestawienia bestsellerów, więc jeszcze sporo może się zmienić. Tym bardziej, że nabywców przybywa. Podobnie jak widzów w kinach, gdzie hity z filmowej superprodukcji o ciemnoskórym pogromcy zła można też usłyszeć.