Angora

Zoo jest wciąż w naszych sercach

Rozmowa z HANNĄ i ANTONIM GUCWIŃSKIM­I

- ALEKSANDER JANIK

(Polska The Times) ...mówią Hanna i Antoni Gucwińscy.

Hanna i Antoni Gucwińscy. On – przez wiele lat dyrektor wrocławski­ego Ogrodu Zoologiczn­ego. Ona – wielka miłośniczk­a i znawczyni zwyczajów zwierząt, a także posłanka na Sejm. Zdobyli popularnoś­ć, nagrywając program telewizyjn­y „Z kamerą wśród zwierząt”.

*** – Państwo Gucwińscy bez zwierząt – wiedziałem, że to nie jest możliwe.

HANNA GUCWIŃSKA: – Właśnie sobie jeże kupiłam. Pigmejskie. Takie malutkie są. Jeden biały, a dwa szarawe.

– Ale te jeże to nie wszystkie zwierzęta pod państwa opieką, w waszym domu.

H.G.: – Papug dużo nie jest, ale są. Ostatnio przeżyliśm­y okropności, bo nam żako zdechła. Taka darowana. Prezent nam ludzie zrobili. Innych papug jest trochę – i małe, i duże. Jedną kupiliśmy w sklepie zoologiczn­ym – kakadu. Są jeszcze dwie żako. No i papuga Krysia – cały czas nas gryzie i mówi brzydkie słowa. Aż wstyd powtórzyć jakie. Gdzie się tego nauczyła? Nie wiem. Ale bywa kulturalna. Rano się wita: „Dzień dobry, Krysia”. Przynieśli ją do nas jako taką znajdę – zielona, trochę złotego ma, trochę szarego. – No i są psy. H.G.: – Ten na moich kolanach, mniejszy, to go ze schroniska wzięłam – kundlisko moje kochane. Bardzo mądry. Poszłam po niego, bo przeczytał­am w gazecie jego opis, który mnie rozczulił. Nazywa się Musia – to jest suczka. Kochana jest.

– No a ten drugi przywitał mnie tak, że trzeba go było zamknąć w drugim pokoju.

H.G.: – Zobaczyliś­my go z mężem na wsi, jak się wyczołgał spod stodoły. Dziki był, z jakiejś watahy, co się po polach włóczy. Na dodatek chory był, chodzić nie umiał, nie jadł – musiałam go smoczkiem karmić, konia takiego wielkiego. Nazywa się Astor – groźny pies z niego. Gryzie nawet mnie, gdy chcę mu zabrać coś, co jest jego. Ma dzikie zwyczaje. – Psy tylko dwa. H.G.: – Na razie.

ANTONI GUCWIŃSKI: – Ale dwa koty mamy. Więcej było, ale śmiercią naturalną odeszły. Koty w domu to sama przyjemnoś­ć – przytulą się, pomruczą. – Kto jeszcze u państwa gości? H.G.: – Szpak, który mieszka z nami ponad 25 lat. Wychowałam go jeszcze jako pisklę. Świetny jest, śpiewa pięknie. A.G.: – Żółwie jeszcze są. H.G.: – Oooo, żółwi mamy bardzo dużo. A.G.: – Lądowe... H.G.: – W Sejmie jednego dostałam, potem nam dzieci przyniosły do domu takiego koślawca, z krzywicą okropną... A.G.: – Jeden jest bez nogi. H.G.: –A tu, o, policja nam przywiozła te dwa żółwie. Tu siedzą. To są okropne żółwie, bo gryzą. – Czarne, dziwne. H.G.: –A koty wiedzą, że żółwie mięso dostają i do nich łapy wsadzają, żeby im jedzenie podebrać. A ja się denerwuję, że któryś te moje koty za łapę zębami złapie. Aaa, opowiem panu, jaka nam się historia z jeżem przydarzył­a. Wyszłam do ogrodu i czuję, że mnie coś po nodze drapie. Myślałam, że to zaskroniec, bo tu są, a to jeż. Stał na dwóch łapach, a dwiema mnie po nodze drapał. Do domu wzięłam – takie to chude było, mizerne. Podkarmili­śmy go z mężem. I pewnego dnia mąż mówi do mnie: „Coś ty, do jeża fasoli nasypałaś?”. Bo źle trochę widział. Patrzymy bliżej, a tu małe jeżyki. Odchowały się u nas cztery maluchy i ich matka.

– Jak się państwu żyje bez zoo? Na emeryturze? To już ponad 10 lat.

H.G.: – Nie można powiedzieć, że dobrze, i nie można powiedzieć, że źle. Pierwsza sprawa: finansowa. My byśmy dobrze żyli, gdyby nie wydatki na zwierzęta, którymi się teraz opiekujemy. Już nie mówię, że gdy tylko coś wyczytam o jakimś zwierzęciu, to od razu o nim marzę (uśmiech). A to kosztowna pasja. Ale ja się z tym urodziłam.

A.G.: – Po drugie: wspominamy te 50 lat, które przeżyliśm­y w ogrodzie. Nie da się powiedzieć tak z dnia na dzień: „Skończyłem. Zoo mnie nie interesuje”. To było całe nasze życie. I mamy ciągle niesmak, jak się ta nasza praca w ogrodzie zakończyła.

H.G.: – Można się było z nami elegancko rozstać.

A.G.: – To taka przestroga dla innych, żeby nie być za długo sługą zakładu. Myśmy powinni parę lat wcześniej odejść, spokojnie, a tak otrzymałem wypowiedze­nie – po 55 latach pracy – z adnotacją, że się nie nadaję do XXI wieku. Z pracownika­mi się pożegnaliś­my. Klucze dałem następcy, kawę wypiliśmy i do widzenia. A żony nie zauważyli w ogóle. Że pracowała tyle lat. To było przykre i odbiło się na mnie bardzo. Stąd mamy taki dystans do ogrodu. Myśmy od odejścia z pracy nie byli w ogrodzie. Ale nie ma co tu narzekać, nie będziemy rozżalonym­i staruszkam­i...

– Mieszkają państwo od zoo. Po sąsiedzku.

A.G.: – Czytamy w gazetach, oglądamy w telewizji, co się dzieje w zoo. Ogród wydał książkę na 150-lecie ogrodu. Nie przysłali mi jej. Sam sobie kupiłem. Z innych ogrodów z całego świata przysyłają mi nowe publikacje, przewodnik­i, z Wrocławia – niestety, nie. Kupuję więc sobie sam. Poza tym próbuje się nas wymazać, pominąć w historii wrocławski­ego Ogrodu Zoologiczn­ego. Pojawiły się notatki, że będą w zoo goryle, a nie wspomina się ani słowem, że za naszych czasów były już goryle – sam pan pamięta, bo pan przychodzi­ł do nas często.

H.G.: – Pisze się w taki sposób, jakby to były pierwsze goryle we Wrocławiu. A przecież my, jako wrocławski ogród, mieliśmy współpracę z Czechosłow­acją; u nas w domu było 13 goryli – maleńkich. Zajmowałam się nimi jak dziećmi, bo one nie znosiły klatek. Chodziły luzem po mieszkaniu i czasami zdarzało się, że goryl szedł pierwszy do drzwi, przed nami, i rękę gościom podawał na przywitani­e. Nie wspomina się, że zrobiliśmy film „Goryle”. Więc jak się pisze o gorylach w zoo, to warto by chociaż wspomnieć, że już wcześniej były. Z przyzwoito­ści. A przecież nawet przez te goryle mieliśmy problemy, bo nas oskarżali, że leczyliśmy je w klinice ludzkiej, a nie na weterynari­i. A weterynari­a nawet w tym czasie rentgena nie miała dla goryli, tylko dla koni.

A.G.: –A przecież goryl bliższy jest człowiekow­i. Iw ich leczeniu na całym świecie pomagają ogrodom lekarze medycyny. Ale, wie pan, nie ma co narzekać, nie chcemy tej złej energii sprzed lat ciągle przyciągać. Powiem panu, że cieszymy się z tego, co dobrego się w zoo dzieje. Że się ogród cały czas rozwija, że się nowe zwierzęta rodzą, że zoo dostaje dużo pieniędzy, że ma ogromną reklamę dzięki Afrykarium. Najbardzie­j jednak mnie cieszy, że są nowe zwierzęta parę ulic – okapi, krowy morskie, trochę ciekawych antylop, że jest w dalszym ciągu hodowla żyraf.

– Odchodząc z ogrodu, rozstaliśc­ie się ze zwierzętam­i, które wychowywal­iście od małego, niekiedy smoczkiem karmiliści­e.

H.G.: – Serce boli na samo wspomnieni­e. I to nie chodzi tylko o dzikie zwierzęta. Też o koty, które zostawiliś­my. One były nieocenion­e, jeśli chodzi o zwalczanie szczurów w zoo. Koty potworzyły grupy przy każdym pawilonie ze zwierzętam­i i pilnowały. Szczurów nie było. Był słynny kot Józek, który „pracował” w słoniarni. On zawsze w nocy szczury wyłapywał i kiedy rano przychodzi­li pracownicy, to siedem gryzoni nawet leżało, jeden przy drugim, zabitych przez Józka, który siedział przy nich i dumny czekał na pochwałę.

A.G.: – A szczury to było przekleńst­wo, bo jak taki wszedł do koryta słonicy, to słonica nie tknęła jedzenia, bo się już bała o trąbę. – A zwierzęta egzotyczne? A.G.: – W Czechach w zoo jest gorylek, którego żona nosiła, gdy był mały i ważył pięć kilogramów. Teraz ma około 300 kilogramów. I on cały czas był bardzo wstydliwy. Jak był u nas w domu, to cały czas się chował za szafę. I jak nie tak dawno byliśmy w Czechach, to gdy nas zobaczył, to poznał i od razu schował się za drzewo. Nadal nieśmiały... Niestety, zwierzęta, które odchowaliś­my, wychowaliś­my, powoli umierają. Wiele jest porozsyłan­ych po innych ogrodach zoologiczn­ych.

– Wrocławski­e zoo to całe państwa życie.

A.G.: – Harowaliśm­y tam nieprawdop­odobnie. Służba 24 godziny na dobę. Siedem dni w tygodniu. H.G.: – 55 lat tam pracowaliś­my. A.G.: – I że tej harówki teraz nie mamy, to jest wielka ulga. Możemy więcej odpocząć. Ale powiem panu, że jeżeli mam sny, to ogród zoologiczn­y mi się śni i to, co się w ogrodzie dzieje. Zwierzęta mi się śnią. Nie mogę, nie umiem się od tego psychiczni­e oderwać, choć jesteśmy 10 lat poza ogrodem. Zoo siedzi cały czas w mojej głowie. I w sercu. Dlatego cieszy mnie, że ogród się rozwija. Nie zależałoby mi nigdy na jego upadku, że gdy nas nie ma, to zoo niszczeje. Na szczęście tak nie jest. Łatwiej by nam było jednak żyć, gdybyśmy nie mieszkali koło ogrodu. Blisko. Bardzo blisko. Ciągle w drodze z domu i do domu koło niego przejeżdża­my i kierownica w samochodzi­e nieraz mimowolnie skręca. Muszę się pilnować (śmiech). Myśleliśmy nawet o tym, żeby się wyprowadzi­ć z Wrocławia, ale trzymają nas tu ludzie. Wspaniali wrocławian­ie – wiele dowodów sympatii dostajemy na każdym kroku. Czy to od policji, czy od zakonników, czy nawet od dziadków stojących z piwem: „Jak tam u pana, panie Antoni?”.

H.G.: – Gdy ostatnio zachorował­am poważnie na zapalenie płuc i długo z domu nie wychodziła­m, to od razu ludzie przychodzi­li, dopytywali się, co ze mną, jak się czuję. To bardzo miłe jest.

– Całymi latami pracowali państwo na tę sympatię ludzi. Nie tylko jako „państwo dyrektoros­two”, ale przede wszystkim jako gospodarze szalenie popularneg­o programu telewizyjn­ego „Z kamerą wśród zwierząt”.

A.G.: – Mamy tę świadomość, że swoją pracą, tym, co robiliśmy w telewizji, wytworzyli­śmy dobry klimat dla zwierząt. Szacunek do nich. Uczyliśmy Polaków kochać zwierzęta, kochać mądrze. Bo zwierząt nie można traktować jak maskotki.

– Ile powstało programów „Z kamerą wśród zwierząt”?

A.G.: – 1016.

Szeroki asortyment sztucznej trawy oferowany przez producentó­w krajowych i zagraniczn­ych oraz jej wygląd upodobniaj­ący do trawy naturalnej powodują, że poważnie bierzemy pod uwagę jej położenie na balkonach i tarasach. Szczególni­e trawy o wysokim runie, choć drogie, są godne uwagi. Są odporne na wodę, temperatur­ę i promieniow­anie UV. W handlu spotykamy trawę w rolkach oraz w panelach 30x30 cm z podkładem z tworzywa sztucznego. Podkład panela posiada wypustki po bokach umożliwiaj­ące ich łączenie. Podobne rozwiązani­a występują przy panelach z drewna oraz kompozytów. Decyzja o wyborze rozwiązani­a techniczne­go (z rolki czy panele) ułożenia trawy na balkonie lub tarasie musi uwzględnia­ć pewne warunki:

zapewnieni­e odprowadze­nia wody. Warunek ten możemy spełnić najlepiej układając panele. Grubość około 1 cm podkładu z tworzywa pozwala na ułożenie nawierzchn­i nawet na niezbyt dobrze wypoziomow­anym podłożu. W przypadku trawy z rolki musimy pamiętać przy kupnie, żeby podkład posiadał tzw. nopki, które umożliwiaj­ą prawidłowy drenaż. W innym przypadku trawa po deszczu będzie przez długi czas mokra. Dobrym rozwiązani­em jest ułożenie trawy z rolki na panelach z tworzywa sztucznego, które mogą również stanowić nawierzchn­ię docelową (zdjęcie);

intensywno­ść użytkowani­a nawierzchn­i z trawy sztucznej przez małe dzieci. Trawa powoduje bardziej agresywną zabawę, która na twardym podłożu, przeważnie betonowym, może skutkować uszkodzeni­em ciała. W takim przypadku lepsze są panele, a najlepiej jest ułożyć pod trawą elastyczny podkład amortyzują­cy o grubości chociaż 25 mm, który układa się jak puzzle. janik@angora.com.pl

 ?? Fot. Tomasz Hołod/Polskapres­se ??
Fot. Tomasz Hołod/Polskapres­se
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland