Zoo jest wciąż w naszych sercach
Rozmowa z HANNĄ i ANTONIM GUCWIŃSKIMI
(Polska The Times) ...mówią Hanna i Antoni Gucwińscy.
Hanna i Antoni Gucwińscy. On – przez wiele lat dyrektor wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego. Ona – wielka miłośniczka i znawczyni zwyczajów zwierząt, a także posłanka na Sejm. Zdobyli popularność, nagrywając program telewizyjny „Z kamerą wśród zwierząt”.
*** – Państwo Gucwińscy bez zwierząt – wiedziałem, że to nie jest możliwe.
HANNA GUCWIŃSKA: – Właśnie sobie jeże kupiłam. Pigmejskie. Takie malutkie są. Jeden biały, a dwa szarawe.
– Ale te jeże to nie wszystkie zwierzęta pod państwa opieką, w waszym domu.
H.G.: – Papug dużo nie jest, ale są. Ostatnio przeżyliśmy okropności, bo nam żako zdechła. Taka darowana. Prezent nam ludzie zrobili. Innych papug jest trochę – i małe, i duże. Jedną kupiliśmy w sklepie zoologicznym – kakadu. Są jeszcze dwie żako. No i papuga Krysia – cały czas nas gryzie i mówi brzydkie słowa. Aż wstyd powtórzyć jakie. Gdzie się tego nauczyła? Nie wiem. Ale bywa kulturalna. Rano się wita: „Dzień dobry, Krysia”. Przynieśli ją do nas jako taką znajdę – zielona, trochę złotego ma, trochę szarego. – No i są psy. H.G.: – Ten na moich kolanach, mniejszy, to go ze schroniska wzięłam – kundlisko moje kochane. Bardzo mądry. Poszłam po niego, bo przeczytałam w gazecie jego opis, który mnie rozczulił. Nazywa się Musia – to jest suczka. Kochana jest.
– No a ten drugi przywitał mnie tak, że trzeba go było zamknąć w drugim pokoju.
H.G.: – Zobaczyliśmy go z mężem na wsi, jak się wyczołgał spod stodoły. Dziki był, z jakiejś watahy, co się po polach włóczy. Na dodatek chory był, chodzić nie umiał, nie jadł – musiałam go smoczkiem karmić, konia takiego wielkiego. Nazywa się Astor – groźny pies z niego. Gryzie nawet mnie, gdy chcę mu zabrać coś, co jest jego. Ma dzikie zwyczaje. – Psy tylko dwa. H.G.: – Na razie.
ANTONI GUCWIŃSKI: – Ale dwa koty mamy. Więcej było, ale śmiercią naturalną odeszły. Koty w domu to sama przyjemność – przytulą się, pomruczą. – Kto jeszcze u państwa gości? H.G.: – Szpak, który mieszka z nami ponad 25 lat. Wychowałam go jeszcze jako pisklę. Świetny jest, śpiewa pięknie. A.G.: – Żółwie jeszcze są. H.G.: – Oooo, żółwi mamy bardzo dużo. A.G.: – Lądowe... H.G.: – W Sejmie jednego dostałam, potem nam dzieci przyniosły do domu takiego koślawca, z krzywicą okropną... A.G.: – Jeden jest bez nogi. H.G.: –A tu, o, policja nam przywiozła te dwa żółwie. Tu siedzą. To są okropne żółwie, bo gryzą. – Czarne, dziwne. H.G.: –A koty wiedzą, że żółwie mięso dostają i do nich łapy wsadzają, żeby im jedzenie podebrać. A ja się denerwuję, że któryś te moje koty za łapę zębami złapie. Aaa, opowiem panu, jaka nam się historia z jeżem przydarzyła. Wyszłam do ogrodu i czuję, że mnie coś po nodze drapie. Myślałam, że to zaskroniec, bo tu są, a to jeż. Stał na dwóch łapach, a dwiema mnie po nodze drapał. Do domu wzięłam – takie to chude było, mizerne. Podkarmiliśmy go z mężem. I pewnego dnia mąż mówi do mnie: „Coś ty, do jeża fasoli nasypałaś?”. Bo źle trochę widział. Patrzymy bliżej, a tu małe jeżyki. Odchowały się u nas cztery maluchy i ich matka.
– Jak się państwu żyje bez zoo? Na emeryturze? To już ponad 10 lat.
H.G.: – Nie można powiedzieć, że dobrze, i nie można powiedzieć, że źle. Pierwsza sprawa: finansowa. My byśmy dobrze żyli, gdyby nie wydatki na zwierzęta, którymi się teraz opiekujemy. Już nie mówię, że gdy tylko coś wyczytam o jakimś zwierzęciu, to od razu o nim marzę (uśmiech). A to kosztowna pasja. Ale ja się z tym urodziłam.
A.G.: – Po drugie: wspominamy te 50 lat, które przeżyliśmy w ogrodzie. Nie da się powiedzieć tak z dnia na dzień: „Skończyłem. Zoo mnie nie interesuje”. To było całe nasze życie. I mamy ciągle niesmak, jak się ta nasza praca w ogrodzie zakończyła.
H.G.: – Można się było z nami elegancko rozstać.
A.G.: – To taka przestroga dla innych, żeby nie być za długo sługą zakładu. Myśmy powinni parę lat wcześniej odejść, spokojnie, a tak otrzymałem wypowiedzenie – po 55 latach pracy – z adnotacją, że się nie nadaję do XXI wieku. Z pracownikami się pożegnaliśmy. Klucze dałem następcy, kawę wypiliśmy i do widzenia. A żony nie zauważyli w ogóle. Że pracowała tyle lat. To było przykre i odbiło się na mnie bardzo. Stąd mamy taki dystans do ogrodu. Myśmy od odejścia z pracy nie byli w ogrodzie. Ale nie ma co tu narzekać, nie będziemy rozżalonymi staruszkami...
– Mieszkają państwo od zoo. Po sąsiedzku.
A.G.: – Czytamy w gazetach, oglądamy w telewizji, co się dzieje w zoo. Ogród wydał książkę na 150-lecie ogrodu. Nie przysłali mi jej. Sam sobie kupiłem. Z innych ogrodów z całego świata przysyłają mi nowe publikacje, przewodniki, z Wrocławia – niestety, nie. Kupuję więc sobie sam. Poza tym próbuje się nas wymazać, pominąć w historii wrocławskiego Ogrodu Zoologicznego. Pojawiły się notatki, że będą w zoo goryle, a nie wspomina się ani słowem, że za naszych czasów były już goryle – sam pan pamięta, bo pan przychodził do nas często.
H.G.: – Pisze się w taki sposób, jakby to były pierwsze goryle we Wrocławiu. A przecież my, jako wrocławski ogród, mieliśmy współpracę z Czechosłowacją; u nas w domu było 13 goryli – maleńkich. Zajmowałam się nimi jak dziećmi, bo one nie znosiły klatek. Chodziły luzem po mieszkaniu i czasami zdarzało się, że goryl szedł pierwszy do drzwi, przed nami, i rękę gościom podawał na przywitanie. Nie wspomina się, że zrobiliśmy film „Goryle”. Więc jak się pisze o gorylach w zoo, to warto by chociaż wspomnieć, że już wcześniej były. Z przyzwoitości. A przecież nawet przez te goryle mieliśmy problemy, bo nas oskarżali, że leczyliśmy je w klinice ludzkiej, a nie na weterynarii. A weterynaria nawet w tym czasie rentgena nie miała dla goryli, tylko dla koni.
A.G.: –A przecież goryl bliższy jest człowiekowi. Iw ich leczeniu na całym świecie pomagają ogrodom lekarze medycyny. Ale, wie pan, nie ma co narzekać, nie chcemy tej złej energii sprzed lat ciągle przyciągać. Powiem panu, że cieszymy się z tego, co dobrego się w zoo dzieje. Że się ogród cały czas rozwija, że się nowe zwierzęta rodzą, że zoo dostaje dużo pieniędzy, że ma ogromną reklamę dzięki Afrykarium. Najbardziej jednak mnie cieszy, że są nowe zwierzęta parę ulic – okapi, krowy morskie, trochę ciekawych antylop, że jest w dalszym ciągu hodowla żyraf.
– Odchodząc z ogrodu, rozstaliście się ze zwierzętami, które wychowywaliście od małego, niekiedy smoczkiem karmiliście.
H.G.: – Serce boli na samo wspomnienie. I to nie chodzi tylko o dzikie zwierzęta. Też o koty, które zostawiliśmy. One były nieocenione, jeśli chodzi o zwalczanie szczurów w zoo. Koty potworzyły grupy przy każdym pawilonie ze zwierzętami i pilnowały. Szczurów nie było. Był słynny kot Józek, który „pracował” w słoniarni. On zawsze w nocy szczury wyłapywał i kiedy rano przychodzili pracownicy, to siedem gryzoni nawet leżało, jeden przy drugim, zabitych przez Józka, który siedział przy nich i dumny czekał na pochwałę.
A.G.: – A szczury to było przekleństwo, bo jak taki wszedł do koryta słonicy, to słonica nie tknęła jedzenia, bo się już bała o trąbę. – A zwierzęta egzotyczne? A.G.: – W Czechach w zoo jest gorylek, którego żona nosiła, gdy był mały i ważył pięć kilogramów. Teraz ma około 300 kilogramów. I on cały czas był bardzo wstydliwy. Jak był u nas w domu, to cały czas się chował za szafę. I jak nie tak dawno byliśmy w Czechach, to gdy nas zobaczył, to poznał i od razu schował się za drzewo. Nadal nieśmiały... Niestety, zwierzęta, które odchowaliśmy, wychowaliśmy, powoli umierają. Wiele jest porozsyłanych po innych ogrodach zoologicznych.
– Wrocławskie zoo to całe państwa życie.
A.G.: – Harowaliśmy tam nieprawdopodobnie. Służba 24 godziny na dobę. Siedem dni w tygodniu. H.G.: – 55 lat tam pracowaliśmy. A.G.: – I że tej harówki teraz nie mamy, to jest wielka ulga. Możemy więcej odpocząć. Ale powiem panu, że jeżeli mam sny, to ogród zoologiczny mi się śni i to, co się w ogrodzie dzieje. Zwierzęta mi się śnią. Nie mogę, nie umiem się od tego psychicznie oderwać, choć jesteśmy 10 lat poza ogrodem. Zoo siedzi cały czas w mojej głowie. I w sercu. Dlatego cieszy mnie, że ogród się rozwija. Nie zależałoby mi nigdy na jego upadku, że gdy nas nie ma, to zoo niszczeje. Na szczęście tak nie jest. Łatwiej by nam było jednak żyć, gdybyśmy nie mieszkali koło ogrodu. Blisko. Bardzo blisko. Ciągle w drodze z domu i do domu koło niego przejeżdżamy i kierownica w samochodzie nieraz mimowolnie skręca. Muszę się pilnować (śmiech). Myśleliśmy nawet o tym, żeby się wyprowadzić z Wrocławia, ale trzymają nas tu ludzie. Wspaniali wrocławianie – wiele dowodów sympatii dostajemy na każdym kroku. Czy to od policji, czy od zakonników, czy nawet od dziadków stojących z piwem: „Jak tam u pana, panie Antoni?”.
H.G.: – Gdy ostatnio zachorowałam poważnie na zapalenie płuc i długo z domu nie wychodziłam, to od razu ludzie przychodzili, dopytywali się, co ze mną, jak się czuję. To bardzo miłe jest.
– Całymi latami pracowali państwo na tę sympatię ludzi. Nie tylko jako „państwo dyrektorostwo”, ale przede wszystkim jako gospodarze szalenie popularnego programu telewizyjnego „Z kamerą wśród zwierząt”.
A.G.: – Mamy tę świadomość, że swoją pracą, tym, co robiliśmy w telewizji, wytworzyliśmy dobry klimat dla zwierząt. Szacunek do nich. Uczyliśmy Polaków kochać zwierzęta, kochać mądrze. Bo zwierząt nie można traktować jak maskotki.
– Ile powstało programów „Z kamerą wśród zwierząt”?
A.G.: – 1016.
Szeroki asortyment sztucznej trawy oferowany przez producentów krajowych i zagranicznych oraz jej wygląd upodobniający do trawy naturalnej powodują, że poważnie bierzemy pod uwagę jej położenie na balkonach i tarasach. Szczególnie trawy o wysokim runie, choć drogie, są godne uwagi. Są odporne na wodę, temperaturę i promieniowanie UV. W handlu spotykamy trawę w rolkach oraz w panelach 30x30 cm z podkładem z tworzywa sztucznego. Podkład panela posiada wypustki po bokach umożliwiające ich łączenie. Podobne rozwiązania występują przy panelach z drewna oraz kompozytów. Decyzja o wyborze rozwiązania technicznego (z rolki czy panele) ułożenia trawy na balkonie lub tarasie musi uwzględniać pewne warunki:
zapewnienie odprowadzenia wody. Warunek ten możemy spełnić najlepiej układając panele. Grubość około 1 cm podkładu z tworzywa pozwala na ułożenie nawierzchni nawet na niezbyt dobrze wypoziomowanym podłożu. W przypadku trawy z rolki musimy pamiętać przy kupnie, żeby podkład posiadał tzw. nopki, które umożliwiają prawidłowy drenaż. W innym przypadku trawa po deszczu będzie przez długi czas mokra. Dobrym rozwiązaniem jest ułożenie trawy z rolki na panelach z tworzywa sztucznego, które mogą również stanowić nawierzchnię docelową (zdjęcie);
intensywność użytkowania nawierzchni z trawy sztucznej przez małe dzieci. Trawa powoduje bardziej agresywną zabawę, która na twardym podłożu, przeważnie betonowym, może skutkować uszkodzeniem ciała. W takim przypadku lepsze są panele, a najlepiej jest ułożyć pod trawą elastyczny podkład amortyzujący o grubości chociaż 25 mm, który układa się jak puzzle. janik@angora.com.pl