Znajomi pytają, czy świecę
Odwiedziłem jedyny reaktor jądrowy w Polsce. Pracuję tutaj 9 lat
Kilka razy w roku do Świerku pod Warszawą przybywają międzynarodowe kontrole, które sprawdzają, czy materiały promieniotwórcze nie trafiają w nieodpowiednie ręce. Wszystko jest w porządku. Ośrodek ma o wiele szlachetniejsze cele niż badania nad bronią – produkuje się tutaj między innymi leki na raka. od przewodników. – Więc co robią dokładnie? – pytam jako laik. Ci żartują: – „Bawimy się” w alchemię. Niegdyś alchemicy marzyli o tym, by nowe substancje zrobić ze starych – już znanych, a my potrafimy to robić – śmieje się dr Pawłowski.
Reaktor Maria znajduje się w dość niepozornym budynku, który przypomina typową polską szkołę tysiąclatkę. Tyle że taką z kominem, kopułą zamiast sali gimnastycznej i kratami w oknach. Wchodzimy. Przechodzę przez sieć obostrzeń – wykrywacz metali, gruby kołowrotek, dwie pary stalowych drzwi i groźny pan ochroniarz. Tak wyobrażam sobie wejście na salę widzeń w najcięższym zakładzie karnym.
Czy te zabezpieczenia nie są aby przesadą?
Może i tak, ale – podobnie jak przy procedurach w ruchu lotniczym – w przypadku badań jądrowych margines bezpieczeństwa musi być dużo większy. To wszystko na wypadek sytuacji jednej na milion, kiedy może zadziać się coś złego.
W środku ładnie i bardzo czysto. Wnętrze wygląda jak inteligenckie mieszkanie w modernistycznym budynku – estetyczne białe ściany i wysokie rośliny.
Za szybą w sterowni reaktora siedzi dwóch młodych pracowników, którzy non stop wgapieni są w kontrolki i ekrany. Dosłownie nie odrywają od nich wzroku i wcale nie zwracają uwagi na to, że do pomieszczenia weszła wycieczka dziennikarska. Co dwie godziny notują szczegółowe parametry reaktora i na tej podstawie wyciągają wnioski. Starają się przewidzieć ewentualne zdarzenia. To oni podniosą alarm. – Większość urządzeń jest analogowa. Według mnie to bezpieczne, bo nie są one możliwe do zhakowania. Ale oczywiście wymieniamy je na cyfrowe – mówi mi jeden z ośmiu operatorów reaktora atomowego. Jego imię i nazwisko nie może zostać podane ze względów bezpieczeństwa.
Wchodząc do właściwego pomieszczenia reaktora atomowego, najpierw przechodzimy przez grube drzwi z odkręcaną klamką zaworem. Te drzwi służą jako śluza utrzymująca niższe ciśnienie wewnątrz pomieszczenia z reaktorem. Następnie przechodzimy przez metalową bramkę, która sprawdza moje promieniowanie. Dłonie i stopy umieszczam na metalowych płytkach z czujnikami. Pozostałe detektory znajdują się w bramce wzdłuż całej powierzchni mojego ciała. Pik, pik – syntezator mowy informuje mnie, że mogę iść dalej.
– Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by gość wyszedł stąd napromieniowany. Za to jeśli chodzi o pracowników to pamiętam sytuację, w której jeden z członków ekipy przypadkowo wszedł nie w to miejsce, co trzeba. O coś się tam otarł. Choć napromieniowanie nie stanowiło zagrożenia dla jego życia, to ze względów bezpieczeństwa musiał zostawić spodnie i buty – śmieje się operator reaktora. Personel, który narażony jest na działanie promieniowania, w godzinach pracy nosi ze sobą małe kapsułki, które co kwartał wysyła się na badanie. Z ich analizy wynika, czy poziom emisji groźnych substancji nie przekroczył normy. – Nie dzieje się tutaj nic złego. Czasami na placu Konstytucji w Warszawie jest większe promieniowanie niż w większości miejsc w naszym ośrodku – słyszę. Panowie otwierają niewielkie okienko do basenu reaktora. Przysięgam, to jeden z tych momentów w życiu, które zapamiętam na lata. Podchodzę do krystalicznie czystej wody i nie wierzę własnym oczom. Na dnie unosi się cudowna, szmaragdowa łuna. To nie diody LED, a cząstki, które poruszają się szybciej niż prędkość światła w wodzie. To promieniowanie Czernkowa, czyli znak, że reaktor pracuje. Choć moja twarz znajduje się tylko metr przy tafli basenu jądrowego, nic mi nie grozi. Osiem metrów wody skutecznie zatrzymuje śmiercionośne fale gamma.
Przypadkowa kąpiel w basenie jądrowym Maria brzmi jak najgorszy koszmar, dlatego koło ratunkowe przymocowane do poręczy reaktora początkowo odbieram w kategoriach ponurego żartu. – To dowód na to, że fizycy mają poczucie humoru – śmieje się dr Pawłowski. – Słup wody chroni przed szkodliwym promieniowaniem, więc o ile nie zdecydowałby się pan na nurkowanie, to prawdopodobnie nic by się tutaj nie stało. Kłopotem mogłaby okazać się zdemineralizowana woda, która źle wpływa na skórę. Koło ratunkowe byłoby tu bardzo przydatne – dodaje rzecznik prasowy NCBJ.
Jak działa reaktor?
Najpierw należy sprowadzić paliwo z Rosji lub Francji. W Polsce złoża zostały wyczerpane przez Sowietów – twierdzą moi przewodnicy. – Jeszcze niedawno jako paliwa reaktora używaliśmy uranu o wzbogaceniu 80 proc. w izotop rozszczepialny o masie atomowej 235. Teraz – ze względu na procedury bezpieczeństwa – mamy wersję „light” o wzbogaceniu 20-procentowym – mówi dr Pawłowski. Chodziło