Kobieta została nieomal wyssana z samolotu
Na wysokości prawie dziesięciu tysięcy metrów eksplodował lewy silnik boeinga 737-700 mającego 148 osób na pokładzie. Fragmenty silnika roztrzaskały okno, przez które 43-letnia pasażerka Jennifer Riordan została prawie wyssana na zewnątrz. Kobiety nie udało się uratować.
17 kwietnia boeing w barwach Southwest Airlines odbywał lot 1380 z Nowego Jorku do Dallas. Tragedia nastąpiła 20 minut po starcie. Stewardesy właśnie zbierały zamówienia na napoje. Nagle rozległ się huk, maszyną mocno zatrzęsło. To wybuchł silnik, którego fragmenty pomknęły we wszystkie strony. Kadłub i skrzydło zostały uszkodzone. Jeden z odłamków uderzył w akrylowe okno w rzędzie czternastym z taką siłą, że dosłownie zniknęło. W boeingu nie znaleziono później żadnych fragmentów akrylu. Siedząca przy tym oknie Jennifer Riordan z Albuquerque, pracownica banku, żona i matka dwojga dzieci, nie miała żadnych szans. Na skutek wielkiej różnicy ciśnienia została wyssana z samolotu głową naprzód. Miała zapięty pas bezpieczeństwa i tylko dlatego nie wypadła z maszyny. Na pomoc rzuciły się stewardesy, krzepki farmer Tim McGinty oraz inny pasażer, strażak Andrew Needum z Teksasu wyszkolony do działań w sytuacjach niebezpiecznych. Z najwyższym trudem wciągnęli nieprzytomną Jennifer do samolotu. „Wszędzie była krew”, opowiadali potem pasażerowie. Pomocy ciężko rannej udzielała emerytowana pielęgniarka Peggy Phillips, ale wszelkie jej wysiłki okazały się daremne. – Można sobie wyobrazić, jakie są obrażenia, gdy ktoś wypada z okna samolotu przy prędkości 600 mil na godzinę i uderza twarzą w kadłub lub skrzydło – relacjonowała potem Phillips.
Na pokładzie maszyny działy się sceny jak z filmu „Oszukać przeznaczenie”. Wypadły maski tlenowe, które ludzie usiłowali nakładać przeważnie nie tak, jak należy. Zrozpaczeni pasażerowie wysyłali esemesy z pożegnaniami do rodzin. 55-letni Alfred Tumlinson napisał do swych dzieci, że samolot spada i że bardzo je kocha. Życie ludzi na pokładzie uratowali siedzący za sterami 56-letnia pilotka Tammie Jo Shults, która wcześniej była asem i instruktorem lotnictwa marynarki wojennej USA, oraz drugi pilot Darren Ellisor. Tammie Jo Shults szybko sprowadzała maszynę na mniejszą wysokość, aby zmniejszyć różnicę ciśnień. Uspokajała też pasażerów, nadając komunikat: „Schodzimy niżej, my nie spadamy”. Zdecydowała się na awaryjne lądowanie w Filadelfii i z zimną krwią informowała kontrolerów lotu w tym mieście: „Straciliśmy część samolotu i musimy nieco zwolnić”. Poprosiła o przysłanie na lotnisko personelu medycznego. Parze pilotów udało się bezpiecznie wylądować. Tammie Jo Shults weszła do kabiny i rozmawiała z każdym pasażerem. – Ona ma nerwy ze stali – chwalił dzielną pilotkę Alfred Tumlinson. Nieszczęsną Jennifer Riordan przewieziono do szpitala, ale lekarze mogli tylko stwierdzić zgon. Federalna Administracja Lotnictwa Stanów Zjednoczonych wezwała linie lotnicze Southwest do przeprowadzenia przeglądu wszystkich silników w ciągu roku. (KK)