Zwolniony, choć niewinny
Zaskakujący finał sprawy policjanta oskarżanego o spowodowanie śmierci przesłuchiwanego
Policjanta oskarżono o spowodowanie śmierci podejrzanego.
Mówili o nim „policjant morderca”. Zawieszony w pełnieniu obowiązków dwa lata czekał na proces z zakazem zbliżania do kutnowskiej komendy. W końcu odebrał upragniony list z prokuratury: procesu nie będzie, śledztwo umorzone, bo „podejrzany nie popełnił przestępstwa”. Do policji nie ma jednak powrotu.
37-letni Łukasz Kucharski, wielokrotnie nagradzany detektyw powiatowej komendy policji w Kutnie z 11-letnim stażem, 23 kwietnia 2015 r. pojechał „na miasto” odebrać złodzieja recydywistę. Dopiero co zwolniony z więzienia 28-letni Marcin S., poszukiwany tym razem w sprawie kradzieży radia z lombardu, sam zadzwonił na policję: „Jestem tu i tu, przyjedźcie”. Czekał pod urzędem pracy, detektyw Kucharski zakuł go w kajdanki i wrócił do komendy. W pokoju byli sami, Kucharski przesłuchał go w sprawie radia i innej kradzieży – dziecięcego wózka. – Niespodziewanie Marcin S. zaczął się żalić, że ma wyj... na życie, ma dość i sprawę jakiegoś wózka ma po prostu gdzieś. Wszystko szło na protokół, potem chciał fajkę, zapaliliśmy.
Wychodząc z pokoju przesłuchań, Kucharski – zgodnie z procedurą – puścił Marcina S. przed sobą, ale w ostatniej chwili zorientował się, że elektroniczną kartę otwierającą drzwi zostawił na biurku. Odwrócił się i schylił, a spod koszulki wysunął się „motylek” – wsuwany uchwyt, w którym siedział pistolet Walter P-99. Marcin S. nagle wyszarpnął broń i skierował w stronę policjanta. Próba uspokojenia go nic nie dała. Kucharski: – Powiedział, że „wyje... wszystkich w komendzie”, a w magazynku było 15 naboi. Zaczęliśmy się szamotać, padły trzy strzały. Kiedy osunął się na mnie, wybiegłem na korytarz z krzykiem: „Dzwońcie po karetkę!”. Nie wiedziałem, że nie żyje. Potem był już tylko krzyk, lekarze i niekończące się przesłuchania.
Prokurator z Łodzi niemal natychmiast przedstawił policjantowi zarzuty nieumyślnego spowodowania śmierci i niedopełnienia obowiązku lub przekroczenia uprawnień – kara do pięciu lat więzienia. Kucharski nie przyznał się do winy. Zawieszono go w obowiązkach i zakazano opuszczania kraju. Tak skończyła się jego policyjna kariera.
Nie zastrzelił
Kiedy dwa lata temu pisaliśmy o sprawie detektywa Kucharskiego („Angora” nr 5/2016), policjant przy wsparciu związków zawodowych czekał na werdykt biegłych i prokuratury. Jednocześnie zmagał się z groźbami ze strony bliskich i przyjaciół Marcina S. oraz wyrokiem wydanym przez tabloidy. „Policjant zastrzelił ojca małej Julci” – grzmiał tytuł w jednej z gazet. Nic dziwnego, że Kucharski marzył o dwóch rzeczach – uniewinnieniu i walce o odzyskanie dobrego imienia.
Śledztwo się jednak ślimaczyło, szczególnie kluczowe dla sprawy opinie biegłych m.in. z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych analizujących ślady biologiczne, balistykę, ułożenie drobin prochu, dziury w ścianach, rany zmarłego. Już z pierwszej opinii wynikało, że strzelał Marcin S.: jego biologiczne ślady znaleziono na zamku pistoletu, na cynglu Waltera było wyłącznie jego DNA. Z badań zmarłego recydywisty wynikało też, że miał we krwi trochę alkoholu, a jedna z dwóch analiz stwierdziła w organizmie ślady amfetaminy. Zginął od strzału w głowę, a pocisk utkwił w ciele, co oznacza, że mógł rykoszetować i wytracić prędkość. Rana wlotowa nie była osmalona, a jeśli zginąłby od strzału policjanta, np. z tzw. przyłożenia, byłoby inaczej. Prokuratura Okręgowa uznała jednak, że to zbyt mało, a opinia „nie dała wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie zadane pytania”. Kolejna ekspertyza i biegli, tym razem z łódzkiego Zakładu Medycyny Sądowej – dla detektywa to kolejne miesiące spędzone w domu. Jakby tego było mało, w sierpniu 2016 r. na Kucharskiego spadł jak grom z jasnego nieba tzw. rozkaz personalny Komendanta Powiatowego Policji w Kutnie, który – nie czekając na zakończenie śledztwa – po prostu... zwolnił policjanta ze służby. Kucharski: – Od razu odwołałem się do sądu i choć wiedziałem, że tę bitwę wygram, zrozumiałem też, w jakim kierunku sprawy będą zmierzać. Stało się dla mnie jasne, że policja zrobi wszystko, by się mnie pozbyć. Prędzej czy później.
Półroczna batalia w sądzie zakończyła się korzystnym dla Kucharskiego wyrokiem i uchyleniem krzywdzącego „rozkazu personalnego”. Niedługo później jednoznacznie korzystna dla policjanta opinia biegłych (strzelał Marcin S., policjant się bronił, a swym działaniem być może zapobiegł jatce na korytarzu komendy) nie zostawiła prokuratorowi pola manewru. Z końcem marca ubiegłego roku podpisał postanowienie o umorzeniu śledztwa z powodu „niepopełnienia przez podejrzanego zarzucanych mu przestępstw” – nieumyślnego spowodowania śmierci oraz niedopełnienia obowiązków. Pozostał jednak pewien szkopuł – trzeci zarzut postawiony detektywowi w trakcie śledztwa.
Jedno słowo
Trzeci zarzut wziął się z wizyty zawieszonego i podejrzanego detektywa Kucharskiego w kutnowskiej komendzie kilka miesięcy po śmierci Marcina S. – Byłem wtedy u naczelnika przekonany, że śledztwo zaraz się skończy i w końcu prokurator pozwoli mi zajrzeć do akt. Gadamy jak kumpel z kumplem i mówię: „Jak zobaczę, kto na mnie głupot napier..., dostanie w zęby”. Żarty zwykłe. Nie zdążyłem wrócić do domu, a już dzwoni do mnie mecenas: „Co ty nagadałeś, komu groziłeś?!”. Kilka dni później Kucharskiemu oficjalnie dołożono zarzut „wpływania na świadków”. Posunięcie to rozsierdziło ówczesnego szefa policyjnych związków zawodowych (dziś już nieżyjącego) Zbigniewa Jagiełłę: – W pokoju byli tylko detektyw Kucharski i Marcin S., cała sprawa opiera się więc na opiniach biegłych – komentował. – Dlaczego podejrzany miałby wpływać na ludzi, których słowa nie mają kluczowego znaczenia dla oceny przebiegu zdarzeń? To się nie trzyma kupy!
Dwa lata później na placu boju Łukasza Kucharskiego z prokuraturą i policją pozostało wyłącznie „wpływanie na świadków”. Mimo to prokurator skierował w tej sprawie do sądu akt oskarżenia.
Sprawę „wpływania na świadków” badały kolejno dwa sędziowskie składy, a ostateczny werdykt z pozoru był korzystny dla policjanta: sprawa została umorzona. – Gdy jako zwolniony ze wszystkich zarzutów chciałem wrócić do pracy, dostałem decyzję. Ku mojemu zaskoczeniu odmowną.
Pod pismem podpisał się Komendant Powiatowy Policji w Kutnie. Czytamy w nim, że podstawą przywrócenia zawieszonego policjanta do służby może być jedynie prawomocne uniewinnienie lub umorzenie postępowania. W sprawie Łukasza Kucharskiego mamy zaś do czynienia z inną sytuacją. „Warunkowe umorzenie postępowania karnego, które orzekł sąd w tej sprawie, nie oznacza uniewinnienia. Przeciwnie, jest to orzeczenie stwierdzające popełnienie zarzuconego Panu czynu (...). Nie umarza bowiem definitywnie postępowania, lecz warunkowo, a to uniemożliwia przywrócenie Pana do służby w Policji”. Kiedy zapytaliśmy łódzką Komendę Wojewódzką o sprawę Łukasza Kucharskiego, odpowiedź była identyczna. W skrócie: warunkowe umorzenie nie oznacza „zwykłego” umorzenia i zawiera w sobie stwierdzenie winy, a to uniemożliwia powrót do policji. Kucharski: – Do tej pory nikt nie wyjaśnił mi kluczowej kwestii. Po co miałbym wpływać na świadków w sytuacji, gdy nie jestem winny spowodowania śmierci Marcina S. ani jakiegokolwiek innego przestępstwa? Potwierdziły to przecież kolejne opinie biegłych i sama prokuratura!
Nie złożył broni
Decyzja policyjnych władz spowodowała, że detektyw znalazł się na krawędzi. Jako „zawieszony” dostawał połowę gołej pensji (ok. 1400 zł), musiał więc na gwałt szukać nowej roboty. Nie było to łatwe. Kucharski: – Na każdym kroku tłumaczyłem, dlaczego nie chcieli mnie przywrócić do pracy w policji. Kiedy opowiadałem moją historię, nikt mi nie wierzył. Podejrzewali, że tak naprawdę uznano mnie za winnego śmierci przesłuchiwanego Marcina S. i dlatego wyrzucono! Prawdziwy powód wydawał się wszystkim po prostu niewiarygodny.
Nad Kucharskim zlitował się w końcu znany właściciel biura detektywistycznego Krzysztof Rutkowski, który jako dawny milicjant zna i rozumie służbowe procedury. Łukasz Kucharski od kilku miesięcy pracuje dla niego, uczestnicząc w różnego rodzaju akcjach: – Wyciągnął do mnie rękę i jestem mu wdzięczny. Nadal jednak nie rozumiem, czemu polska policja tak łatwo pozbyła się pracownika, którego wcześniej przez 11 lat uczyła, jak być dobrym detektywem.
Były detektyw nie złożył broni. Ostatnią iskierką nadziei jest pismo z biura Rzecznika Praw Obywatelskich, który nie wyklucza złożenia wniosku o kasację wyroku stwierdzającego feralne „warunkowe umorzenie”.