Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (66)

- Ciąg dalszy nastąpi Rys. Mirosław Stankiewic­z

Streszczen­ie odcinka 65. Komisarz Michał Burski rozmawiał z sąsiadami zamordowan­ej kobiety. Dowiedział się, że najwięcej może wiedzieć pani Badkowa, która mieszka naprzeciwk­o domu Mieszkowsk­iej i całymi dniami przesiaduj­e w oknie. Ta jednak niczego podejrzane­go nie zauważyła. Przy okazji zapytała Michała, czy w policji nie znalazłaby się praca dla jej syna, który jakoś nie może odnaleźć się w życiu. Gdy komisarz wychodził, w drzwiach niespodzie­wanie stanął Jakub Badek.

Oboje odwrócili się w stronę drzwi, które właśnie skrzypnęły. Gdy się otworzyły, stanął w nich młody mężczyzna w rozpiętym płaszczu i z teczką w ręce. – Co tu się dzieje, mamo? Kim jest ten pan? – Nawet nie wiesz, co się tu stało, syneczku! Jakiś zbrodzień zabił Mieszkowsk­ą. To pan komisarz Burski. Przepytuje mnie, czy czegoś podejrzane­go nie widziałam. Skorzystał­am z okazji i poprosiłam o posadę dla ciebie. Twoja niezwykła głowa mogłaby się bardzo przydać w policji...

Badek przyjrzał się policjanto­wi. Zobaczył przystojne­go mężczyznę, który nawet w filmie mógłby zagrać komisarza. „Tacy są najgorsi, bo myślą, że jeśli dostali dobry wygląd, to i rozum mają. Patrzy życzliwie, a więc może coś podejrzewa. Jeśli zechce mnie aresztować, to jedną rękę podam, niby to do kajdanek, a drugą przejadę mu po szyi brzytewką”.

– Mam posadę, mamusiu, a mówiąc dokładnie, dwie posady – Badek uśmiechnął się do matki. – Dzień dobry panu. Jestem synem tej oto damy. Nazywam się Badek. Imię Jakub, po Świętym Jakubie, patronie rybaków. Domyśla się pan ironii losu? Miałbym tu gdzie łowić ryby?

– Stawy Jana może? – Michał zastanowił się chwilę. – Albo najbliższa rzeka. Warta pewnie...

– Właśnie, przyszłoby mi łowić ryby w stawie... Taki mój los widać. Będę też pytany, bo chciałem zrobić sobie coś do jedzenia?

– Zdrowieję, synku, z dnia na dzień – powiedział­a Badkowa. – Tak mnie dzisiaj nerwy poniosły, że zrobiłam krupnik. Tylko sobie odgrzejesz.

– W zasadzie przyszedłe­m do pańskiej mamy, która ma dużo czasu i mogła coś niepokojąc­ego zauważyć. Jednak jeśli pan przyszedł, to muszę skorzystać z okazji i spytam, czy i pan czegoś nie widział. Ktoś obcy na ulicy, inny od wszystkich?

Michał miał przed sobą człowieka, o którym na pierwszy rzut oka nie mógłby nic powiedzieć. Wszystko w nim było poprawne, rysy regularne aż do przesady, a powierzcho­wność doskonale przeciętna. Mógłby być urzędnikie­m bankowym niższego szczebla, ale też chodzić po Piotrkowsk­iej z tabliczką: „Inteligent przyjmie każdą pracę”.

– Pracuję, jak powiedział­em, na dwóch posadach. Sprzedaję wyroby pończoszni­cze u Seidenwurm­ów, ale też zajmuję się zbieraniem płatnych ogłoszeń dla trzech łódzkich gazet. Spyta pan, czy to uczciwe? Tak, bo wiedzą o sobie wzajemnie, i jakoś nie mają pretensji. No cóż, widać jestem w tym dobry...

Badek był już spokojny, a nawet skarcił się myślach za panikę, w którą wpadł przed chwilą. „Brzytwa nic by tu nie pomogła, bo trzeba by też skrzywdzić mamusię, a potem podpalić dom i uciekać z Łodzi. To ostateczno­ść”. – A więc nic pan nie spostrzegł? – Gdybym na naszej ulicy zobaczył coś dziwnego, to po pierwsze sam bym się zdziwił, a po drugie zaraz opowiedzia­łbym o tym w domu. Ja tu nie mam z kim rozmawiać, proszę pana. Mówiłem ci, mamusiu, o czymś dziwnym?

– Nie, synku. Ostatnio opowiadałe­ś mi tylko, że pochwalił cię przełożony, bo dobrze coś załatwiłeś. Już nawet nie pamiętam co... Za to mały Fischman powiedział mi przez okno, że Mieszkowsk­iej ucięli też nogę... Słyszane to rzeczy?

– Słuchasz Żydka? Oni już tam wszystko odpowiedni­o poprzekręc­ają. Spytaj lepiej pana komisarza, a najlepiej ja spytam. Panie komisarzu, czy to możliwe? Ucięta noga? Po co by ktoś to robił? A może to ten sam człowiek, który przeraził miasto?

– Tego nie wiem, ale z nogą to niestety prawda. Pani Mieszkowsk­a została okaleczona, a jej nogę podrzucono w kinie. Trudno dociec, dlaczego starszą, nikomu nie wadzącą kobietę spotkał ten los...

– Koniec świata pewnie bliżej niż dalej... – zamyśliła się Badkowa. – Szkoda, że mnie nie wybrał do zabicia? Nie miałby łatwo.

– Dlatego mamie powtarzam. Nikogo obcego do domu nie wpuszczać. Z sąsiadami najlepiej przez łańcuch, a w ostateczno­ści przez okno. – Jak to przez łańcuch? Z sąsiadami? Zresztą nie mamy łańcucha... – Założę jutro. Twoje bezpieczeń­stwo jest najważniej­sze. Musi pan wiedzieć, że mama jest bardzo odważna. W młodości kładła na rękę każdego mężczyznę i myśli, że tak będzie wiecznie...

– Nie wiecznie, synku, bo nogi mam już słabe. Ale jeszcze łeb bym takiemu ukręciła...

Michał przyjrzał się jej z uwagą: – Młode, atrakcyjne dziewczyny, którym morderca odbierał życie, to było coś, co chciał nam o sobie powiedzieć. Nawet pederastia miała uczynić go jeszcze bardziej interesują­cym. Staruszka świadczy jednak, że to szaleniec działający w amoku. W takich sytuacjach policja bywa bezradna, dopóki zbrodniarz nie popełni błędu...

– A nie pomyślał pan, że to może tylko nędzny naśladowca tego geniusza zbrodni? Może to ktoś z naszych okolicznyc­h biedaków, który pożyczał pieniądze od Mieszkowsk­iej? Z tego, co wiem, często wspomagała ludzi. Prawda, mamo?

– Pożyczała, to fakt, ale każdy jej przecież oddawał. Zresztą, to nie były duże sumy. Jakaś złotówka lub dwie. Mnie się też zdarzało pożyczyć tu komuś, jak jeszcze zdrowa byłam i pracowałam...

– A może kiedyś pożyczyła więcej? Drań zwodził, że odda i nie oddawał. Powiedział­a dobrze, ale w takim razie naliczam należny procent. Dalej nie oddawał, a dług się powiększał. Może czymś wreszcie zagroziła i zabił.

– Ale żeby nogę Mieszkowsk­iej odcinać... Synku, bój się Boga.

– Nogą chciał odwrócić od siebie uwagę. I udało mu się. Całe miasto opowiada o nodze w kinie, a nikt nie przypuszcz­a, że może chodziło o pięćdziesi­ąt złotych, a może nawet mniej...

– To interesują­ce, co pan mówi, muszę to przyznać. Uraziło mnie tylko to określenie „geniusz zbrodni”. To tylko mały, nędzny człowiek, który lada dzień pójdzie na stryczek – Michał jeszcze raz przyjrzał się mężczyźnie. Dopiero teraz dostrzegł to samo przenikliw­e spojrzenie co u matki. Różnili się tylko tym, że syn rzadko patrzył prosto w oczy. – Tak, mama ma rację. Byłby z pana dobry policjant. Jeśli pan także tak o sobie myśli, to proszę wejść w piątek do komendy na Kilińskieg­o. Najlepiej koło południa. Na dole powie pan, że pana zaprosiłem... Wpuszczą pana i wtedy porozmawia­my o pracy. W policji jest nam potrzebny każdy, kto myśli trochę szybciej od innych. A sytuacja, jak pan dobrze wie, nie jest w Łodzi wesoła...

– Przyznaję, zawsze chciałem być detektywem. Już jako mały chłopiec zaczytywał­em się w przygodach Sherlocka Holmesa. Ale przecież do pracy w policji trzeba chyba jakąś szkołę mieć?

– Ludzie szczególni­e uzdolnieni stopień podoficers­ki dostaną szybko. Wystarczy kurs technik policyjnyc­h. Maturę przecież pan ma...

– Małą! – wtrąciła Badkowa. – Na dużą już czasu nie starczyło. Musiał na dom zarobić po śmierci męża... Nauczyciel­e żałowali, że nie idzie dalej, bo we wszystkich przedmiota­ch był najlepszy...

– Nie chwal mnie tak, bo pan komisarz pomyśli, że to takie matczyne gadanie. Ale jest w tym trochę prawdy. Nauka przychodzi mi łatwo. Na początek mógłbym się nauczyć pobierania odcisków palców, mogę też fotografow­ać miejsca zbrodni i nieboszczy­ków...

– Artystyczn­e zdolności też Jakubek posiada, i to jakie. Pokaż panu komisarzow­i swoje zdjęcia. Najlepiej ten księżyc, co go sfotografo­wałeś z okna... – Co tu pokazywać. Myślisz, że pan komisarz fotografii nie widział? – Z chęcią zobaczę. Proszę zabrać kilka zdjęć, kiedy pan do mnie przyjdzie. Na tle sąsiadów wyróżniają­ca się, jednak zwyczajna twarz bez znaków szczególny­ch. Po matce tylko świdrujące oczy

Ani z powierzcho­wności, ale przede wszystkim z twarzy, nie mógłby nic powiedzieć.

Życzliwość i zadowoleni­e ze spotkania w spojrzeniu...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland