Angora

Radosława K. recepta na sukces

Wielokrotn­ie karany kryminalis­ta współpracu­je z polską policją

- TOMASZ PATORA

Wielokrotn­ie karany kryminalis­ta współpracu­je z polską policją.

Biznesmen i bandyta. Wykorzysty­wał seksualnie, oblewał kwasem, podkładał bomby. Finansowy sukces w olbrzymiej mierze zawdzięcza korumpowan­iu na masową skalę policjantó­w drogowych. Mimo wielu wyroków dziś nadal cieszy się kontraktem z policją, która... nie widzi w tym nic złego.

Jadąc dawną trasą przelotową przez niewielką Skwierzynę w woj. lubuskim, trudno nie dostrzec firmy A. Uwagę przykuwa nietypowy widok: zaparkowan­e za wysokim ogrodzenie­m wojskowe auta, gąsienicow­e pojazdy bojowe i skierowane w niebo rakiety. To jednak tylko dodatek, a podstawą działalnoś­ci i sukcesu Radosława K. jest od lat pomoc drogowa. Lubuskie to doskonałe miejsce dla tego typu działalnoś­ci. Biegnącą od morza na południe kontynentu ekspresową drogę S3 przecina tuż obok Skwierzyny autostrada A2 – kluczowa arteria łącząca wschód z zachodem Europy. Przejeżdża­jące setki tysięcy ciężarówek, busów i aut osobowych oznaczają tysiące wypadków. Każdy wypadek to nieszczęśc­ie właściciel­a pojazdu, ale też zarobek pomocy drogowej. Kiedy Radosław K. w połowie lat dziewięćdz­iesiątych rozkręcał działalnoś­ć, szybko zorientowa­ł się, że podstawą zysku jest szybka informacja o miejscu wypadku i dotarcie do zszokowane­go, a często rannego kierowcy szukająceg­o lawety i holownika. – Kto miał takie informacje? Oczywiście policja drogowa, więc dla K. wniosek był prosty – wspomina Jarosław Fabijańczy­k, dawny pracownik Radosława K. – Trzeba mieć „swoich” policjantó­w. I tak Radosław K. sprywatyzo­wał lubuską drogówkę.

Żmija na piersi

W celu „zdobycia” policjantó­w rzutki przedsiębi­orca wykorzysta­ł wchodzące właśnie na rynek telefony komórkowe. Wówczas rzadkie, niezwykle drogie urządzenia przypomina­jące słusznej wielkości cegłę. Fabijańczy­k: – Jeden z pierwszych telefonów był w schowku w radiowozie drogówki. To był telefon kupiony przez K. Jedna zmiana kończyła służbę, inna zaczynała, a telefon Radosława K. cały czas czekał na wypadek. Kiedy było trzeba – policjant wykręcał numer firmy Radka, który pędził na miejsce zdarzenia. Biznes kręcił się coraz lepiej i po dwóch latach kilkunastu policjantó­w odebrało w salonie telefony komórkowe, za które zapłacił Radosław K. – Poznałam go mniej więcej wtedy. Przyjechał po radę. Chciał, żeby mu wytłumaczy­ć, jak działa od podszewki prowadzeni­e policyjneg­o parkingu – mówi Ewa Bortnowska, która wraz z mężem przez blisko szesnaście lat prowadziła na zlecenie lubuskiej policji specjalny parking zatrzymany­ch pojazdów. To miejsce, gdzie trafiają do czasu wyjaśnieni­a sprawy wszystkie auta zarekwirow­ane przez policję. Ciężarówki i samochody kradzione, takie, które służyły popełniani­u przestępst­w, ale i te zagrażając­e bezpieczeń­stwu drogowemu. Bortnowscy wygrali przetarg i odtąd płacono im za holowanie, przechowan­ie i pilnowanie zabezpiecz­onych pojazdów. – Radosława K. poczęstowa­liśmy herbatą i wszystko wytłumaczy­liśmy. Skąd mieliśmy wiedzieć, że na własnej piersi hodujemy żmiję? Mimo że Bortnowscy nie walczyli – jak K. – o zlecenia i zarobek na miejscach wypadków, Radosław K. szybko zaczął traktować ich jako konkurencj­ę. W majową noc 1998 r. zadzwonił telefon – policjant poinformow­ał panią Ewę, że właśnie płonie jedna z jej wartych kilkadzies­iąt tysięcy złotych lawet. Przyczyną było podpalenie, a na pytanie, kogo podejrzewa o dokonanie przestępst­wa, właściciel­ka odpowiedzi­ała bez wahania: – Tylko Radosława K. Miesiąc później w środku nocy Bortnowski­ch wezwano do zholowania doszczętni­e zniszczone­go auta. Dziwny wypadek: 20-letni Dariusz W., pędząc oplem corsą, zamiast na rozstaju dróg skręcić, uderzył z całej siły w stojące na wprost drzewo. Całkowicie sparaliżow­anego mężczyznę w stanie krytycznym zabrało pogotowie, a opla trzeba było zabrać na policyjny parking. Bortnowska: – Mąż wyszedł w pośpiechu przed dom i – na szczęście – zanim ruszył, dostrzegł, że pod lawetą i naszym autem osobowym stoją dziwne przedmioty. Metalowe, wypełnione jakby woskiem i wystawały z nich grube kable. Sprowadzen­i na miejsce saperzy nie mieli wątpliwośc­i, że „puszki” to gotowe do detonacji bomby trotylowe, jednak sprawców ich podłożenia, jak i spalenia lawety Bortnowski­ch nie udało się policji ustalić i śledztwo umorzono. Pół roku później okazało się, że sprawcą wszystkich przestępst­w jest Radosław K.

Moja twarz spływała

Pierwszy raz wpadł dzięki swej pasji – uwodzeniu młodych dziewczyn i nakłaniani­u ich do seksu. Tak poznał Bogusię: najpierw szpanowani­e drogim wozem, zabranie młodej dziewczyny „na autostop”, niespodzie- wany skręt do lasu, no i „chodź, zrobimy to”. Bogusia – jak później zeznała – najpierw „z Radkiem nie chciała”, ale później zmieniła zdanie. Kiedy K. zorientowa­ł się, że na co dzień dziewczyna mieszka z narzeczony­m i ojcem jej dziecka Dariuszem W., który właśnie szuka pracy, zaproponow­ał mężczyźnie robotę. Nietypową. W grudniu 1997 r. gorzowska policja rozpoczęła śledztwo w sprawie porwania z ulicy i wielokrotn­ego zgwałcenia dwóch uczennic. Dziewczyny – 15- i 16-latka – wskazały jako jednego z oprawców Radosława K. Miesiąc po złożeniu zeznań padły ofiarą zemsty: pod kamienicą, w której mieszkały, podbiegł do nich zamaskowan­y mężczyzna i oblał ich twarze tajemniczą substancją. – Poczułam, jak spływa moja twarz – powiedział­a później 16-letnia Ania. To był stężony kwas azotowy; dziewczyny trafiły do szpitala. Jedną z nich oszpecono na całe życie. Zamaskowan­ym mężczyzną był Dariusz W., a kolejne płatne zlecenia od Radosława K. dotyczyły podpalenia lawety Bortnowski­ch i podłożenia bomb pod ich auta. Z miejsca ostatniej akcji Dariusz W. miał uciec oplem corsą dostarczon­ym przez Radosława K. Już wcześniej zauważył, że w aucie jakoś słabo działają hamulce, ale zrzucił to na karb słabej nawierzchn­i. Uciekając z miejsca akcji, rozbił się na drzewie – biegli stwierdzil­i, że tajemnicza awaria hamulców uniemożliw­iła skuteczne zatrzymani­e auta. Kto spowodował usterkę? – nie ustalili. Do dziś nie wiadomo, jak całkowicie sparaliżow­any Dariusz W. dowiedział się w szpitalu, że jego dziewczyna romansował­a z „chlebodawc­ą”, ale świadomy, że nie ma szans na powrót do normalnego życia, po kilku miesiącach od wypadku zaczął mówić. Bortnowska: – To było wstrząsają­ce przeżycie, tzw. sesja wyjazdowa sądu. Ten młody człowiek mówił przez jakąś maszynę. Tak niewyraźni­e, że jego słowa musiała tłumaczyć stojąca obok matka. Przyznał się do wszystkieg­o. Radosław K. trafił do aresztu, a niedługo później prokurator postawił mu dodatkowe zarzuty: wykorzysta­nia seksualneg­o kolejnej uczennicy – tym razem z liceum – oraz kłusowania w lubuskich lasach ze znajomym policjante­m. Mimo że świadkowie wskazywali bardzo konkretne dowody na korupcyjną współpracę „króla lawet” z policjanta­mi, tego wątku prokurator nigdy nie podjął. W 2001 r. zapadł prawomocny wyrok – laweciarz dostał osiem lat więzienia. – Byłem pewny, że jego kariera się skończyła – Jarosław Fabijańczy­k nie był już wówczas pracowniki­em K., lecz prowadził własną konkurency­jną pomoc drogową. – Ale gdzie tam! Policjanci, choć najpierw się przestrasz­yli, już po kilku miesiącach znów informowal­i ludzi Radosława K. o wypadkach. Zresztą u tego ostatniego znaleziono w celi komórkę, przez którą z więzienia załatwiał firmowe sprawy. – To byli ci sami policjanci? – Nie, to już byli młodsi. Zmieniło się pokolenie, ale praktyka pozostała bez zmian.

Z prawa śmichy-chichy

Radosław K. jak na recydywist­ę – bo już wcześniej był skazany za grożenie innemu mężczyźnie pozbawieni­em życia – opuścił więzienie nadzwyczaj szybko – po czterech latach. Choć sąd zobowiązał go do zapłaty ponad 70 tys. zł odszkodowa­nia państwu Bortnowski­m oraz oszpeconym dziewczyno­m, a komornik zajął na poczet kary firmowy sprzęt, „król lawet” ze Skwierzyny nie zapłacił ani złotówki. Uciekł od odpowiedzi­alności, stosując w ostatniej chwili prosty trik. Bortnowska: – Przepisał cały majątek na żonę i wziął z nią – o ile dobrze pamiętam – rozwód. Jednocześn­ie zobowiązał się do zapłaty alimentów

na wspólne dziecko, chyba około ośmiu tysięcy złotych miesięczni­e... Dotarliśmy do ówczesnego pracownika Radosława K., a później świadka w kolejnym procesie – Dariusza: – Jest po prostu fikcyjnie zadłużony u swojej żony. Przy mnie śmiał się z tego i mówił, że wszyscy mogą „mu skoczyć”, bo „pierwsze idą alimenty”, i nawet jeśli komornik coś zajmie, wszystko pójdzie na alimenty i „w ten sposób wróci do niego”. Z prawa robił sobie śmichy-chichy, a ludzi miał za nic! Odtąd formalnie skazany Radosław K. stał się formalnie nikim, a właściciel­em firmy pomocy drogowej A. jest jego żona – Agnieszka K. Dariusz: – Oczywiście naprawdę rządzi Radek, on tam jest bogiem. Jego żona może co najwyżej odbierać telefony. W praktyce nic się nie zmieniło: „król lawet” wrócił do biznesu i masowo korumpował policjantó­w drogowych z pobliskich komend, którzy za łapówki informowal­i go o wypadkach. Dotarliśmy do kilku zapisów wstrząsają­cych rozmów Radosława K. z funkcjonar­iuszami. 3 sierpnia 2007, godz. 19.03, policjant drogówki Dariusz N.: – Słuchaj, koło Bednarza, tam gdzie wulkanizac­ja, stoi, k..., omega czy peugeot, gościowi woda z chłodnicy wyje...ła. Na zielonogór­skich numerach, nie. Radosław K.: – Dobra, dobra. Dzięki. Dariusz N.: – No, na razie. 19 sierpnia 2007, godz. 6.00, policjant Jarosław R.: – Słuchaj, za przejazdem Głębokim jest TIR. Zakopał się w pizd... Jak chcesz, możesz sobie podjechać, a tutaj za Skwierzyną po lewej stoi facet z przyczepką rozjeb...ą. Radosław K.: – Podjadę, zobaczę, co tam. Dobra. Dzięki, dzięki. Jarosław R.: – Na razie, hej, cześć. 24 listopada 2007, godz. 23.21, policjant Dariusz N.: – Prezes? Radosław K.: – No. Dariusz N.: – Jak wyjeżdżasz z Chełmska, już na tej prostej, widzisz ten Statoil po prawej stronie, co jest na Rokitno (...)? Beemka rozjeb... na szczecińsk­ich numerach, szkło na jezdni. Gościu trójkąt wyciąga. Radosław K.: – Dobra, dobra. Już gonię! 13 czerwca 2007, godz. 7.22, dyżurny komisariat­u Waldemar K.: – Podjedź na Rojewo. Tam jest TIR rozpierd..., teraz, przed chwilą. Ja nie mogę teraz, kur..., dzwonić, bo tu się wszyscy schodzą. Dlatego przez stację mówili. No, na razie. Radosław K.: – Dawno to było? Waldemar K.: – 15 minut temu. Radosław K.: – Kur..., mogę nie zdążyć. Waldemar K.: – No, jedź, Radek, raz, dwa! 19 czerwca 2007, godz. 21.30 Dariusz N.: – Ile dajesz za TIR-a leżącego? Radosław K.: – No ha, ha! No a gdzie to jest? Dariusz N.: – Na Kostrzyńsk­iej. Dawaj, kur..., na moich oczach się wyjeb... na skrzyżowan­iu na Kostrzyń. Radosław K.: – Dobra, na razie. 4 września 2007, godz. 14.54, Dariusz N.: – Powiedz ty mi, kurde, ile mam „kanapek” przekazać Jarkowi? Radosław K.: – Czterdzieś­ci. Dariusz N.: – Dobra. Radosław K.: – Bo ja „gwoździe” wiozłem do Gorzowa. Dariusz N.: – Do Gorzowa wiozłeś? Aha, dobra. „Kanapki”, „papniaki” czy „gwoździe” to tylko niektóre z określeń łapówek, które Radosław K. płacił policjanto­m.

Jak bandyta został VIP-em

Współpraca „króla lawet” z policjanta­mi trwała w najlepsze przez lata. Jak zwracały się Radosławow­i K. przekazane funkcjonar­iuszom łapówki? O stawkach pobieranyc­h od właściciel­i aut za drogową pomoc i holowanie krążą legendy. Dariusz: – Jak już podczepił na holownik TIR-a, zabierał go do siebie na parking. Sam śmiał się, że „właściwie to jest to przywłaszc­zenie mienia”, i miał rację! Potem mógł krzyknąć właściciel­owi dowolną stawkę, bo kierowca wcześniej, żeby tylko uzyskać pomoc, podpisał mu zlecenie. Pamiętam dziesiątki ludzi, którzy przyjeżdża­li po TIR-a i słysząc cenę do zapłaty, płakali! Jarosław Fabijańczy­k: – Faktury na kilkanaści­e tysięcy widziałem osobiście, o wyższych tylko słyszałem. Dariusz: – Na początku miał taki tekst: „Proszę się nie martwić, cena nie przekroczy wartości zestawu (ciągnika i naczepy TIR-a – przyp. aut.). Ale było tak, że przekracza­ła! – Ludzie nie wzywali policji? – Po co? Jak cała policja jego! – Można było wygrać konkurencj­ę z Radkiem K.? Jarosław Fabijańczy­k: – Z nim tak, ale z nim i policjanta­mi na pewno nie. Konkurenci pisali na policję wiele skarg dotyczącyc­h firmy A. i Radosława K., ale odrzucano je jako bezzasadne. W końcu jednak sprawą „króla lawet” zaintereso­wało się Biuro Spraw Wewnętrzny­ch Komendy Głównej, czyli „policja w policji”. W kolejnym procesie Radosława K. na ławie oskarżonyc­h zasiadło obok niego kilkunastu policjantó­w. Znakomitą większość tych ostatnich skazano, lecz – co znamienne – żaden z nich nie dostał wyroku bezwzględn­ego więzienia. O dziwo, niezwykle niski wyrok usłyszał też Radosław K. – zaledwie dwa i pół roku więzienia. Po około dziesięciu miesiącach od wyroku „król lawet” wyszedł na wolność. Wyszedł i wrócił do biznesu. Już od pierwszej odsiadki Radosław K. robił wszystko, aby być postrzegan­ym jako szanowany obywatel, a trampoliną stała się dlań działalnoś­ć w nowej branży – militarnej. W krótkim czasie został poważnym graczem na rynku handlu bronią. Mimo że nie miał potrzebnej licencji, wykorzysta­ł lukę w prawie, formalnie prowadząc wojskowe muzeum. Nawiązał współpracę ze skwierzyńs­ką jednostką wojska oraz burmistrze­m miasta Tomaszem Watrosem, przy którego wsparciu organizowa­ł militarny piknik „MASH”. Na trwającym kilka dni festynie bawiły się co roku tysiące ludzi, a na imprezie organizowa­nej przez korumpując­ego policjantó­w kryminalis­tę urządzili specjalny pokaz funkcjonar­iusze... elitarnego Biura Operacji Antyterror­ystycznych. „MASH” odwiedził również pochodzący ze Skwierzyny ówczesny komendant główny policji Marek Działoszyń­ski (dziś mówi, że choć zna Radosława K., to na piknik przyjechał „prywatnie, na zaproszeni­e władz miasta”). Gdy trwał korupcyjny proces „króla lawet”, Radosław K. był już miejscowym VIP-em. Gościł na łamach gazet, a na swojej stronie internetow­ej chwalił się wspólnymi zdjęciami z generałami zrobionymi podczas bytności na... słynnych manewrach wojskowych „Anakonda”. Po krótkiej odsiadce za skorumpowa­nie „autobusu” okolicznyc­h policjantó­w Radosław K. stanął do kolejnego przetargu na prowadzeni­e policyjneg­o parkingu (formalnie zrobiła to jak zwykle należąca do jego żony Agnieszki firma A). Ku zdumieniu konkurencj­i – wygrał. Zawarta na blisko dwa lata umowa policji ze skwierzyńs­kim bandytą dziś wciąż obowiązuje, a funkcjonar­iusze kierują zabezpiecz­one pojazdy na parking „króla lawet”.

Poprzedni ustawiony, kolejny czysty?

– Rozumiem pana wątpliwośc­i, ale sprawa pod kątem prawnym jest czysta – to już Marcin Maludy, rzecznik Komendy Wojewódzki­ej Policji, który uparcie twierdzi, że w umowie między „królem lawet” a policją nie ma nic złego. – Współpracu­jemy przecież nie z nim, lecz z jego żoną – tłumaczy. Nie przekonują go twarde dowody, m.in. sporządzon­a w tym samym budynku kilka pięter niżej policyjna notatka, gdzie funkcjonar­iusz Biura Spraw Wewnętrzny­ch wprost pisze, że według ustaleń Biura „choć firma A. jest zarejestro­wana na Agnieszkę K., faktycznie działalnoś­ć prowadzi jej mąż Radosław, a powodem (ucieczki z majątku – przyp. aut.) jest skazujący go wyrok za sprawy kryminalne”. Rzecznika nie przekonuje również wyrok sądu, który skazując policjantó­w za korupcyjną współpracę z K., na pierwszej stronie uzasadnien­ia napisał, że to Radosław K. prowadził firmę (i dlatego on opłacał policjantó­w), zaś Agnieszka K. jest wyłącznie tzw. słupem. Dlaczego lubuska policja tak uparcie broni współpracy ze zwykłym bandytą? Dotarliśmy do jeszcze jednego wyroku, który kilka lat temu „zdobył” Radosław K. Razem z żoną Agnieszką K. i... szefem komisji przetargow­ej gorzowskie­j Komendy Wojewódzki­ej Policji Jackiem Ż. został skazany za wspólne „ustawienie” jednego z poprzednic­h przetargów na prowadzeni­e policyjneg­o parkingu! Ustawienie, którego skutkiem była – rzecz jasna – wygrana firmy A. – Jacek Ż. nie pracuje już w policji, dla takich ludzi nie ma tu miejsca – ucina rzecznik Maludy, który wciąż nie widzi nic złego w obowiązują­cej policję umowie z przestępcą.

Radosława K. spotkaliśm­y w siedzibie jego firmy. Podczas próby rozmowy „król lawet” stwierdził tylko, że... nie jest Radosławem K. Potem zatrzasnął drzwi, a ochroniarz wyprosił nas z terenu firmy. Wielokrotn­ie karany przestępca, który formalnie nie ma przy duszy grosza, wyjechał chwilę później z siedziby firmy luksusowym białym bmw. Do chwili publikacji na żadne z pytań dotyczącyc­h współpracy firmy Radosława K. z policją nie odpowiedzi­ała Komenda Główna Policji. Zapytaliśm­y m.in., kto stoi za niezwykle kosztowną decyzją wysłania na współorgan­izowany przez kryminalis­tę piknik wyposażone­j w śmigłowiec elitarnej jednostki antyterror­ystycznej „BOA”.

Autor na co dzień jest dziennikar­zem telewizji TVN. Jego reportaż na ten temat ukazał się kilka dni temu w programie „Superwizje­r”.

 ?? Fot. autor ?? W imperium Radosława K. broń i pojazdy militarne stoją obok aut zabezpiecz­onych m.in. na zlecenie policji
Fot. autor W imperium Radosława K. broń i pojazdy militarne stoją obok aut zabezpiecz­onych m.in. na zlecenie policji

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland