Angora

Mój wyścig

Rozmowa z RYSZARDEM SZURKOWSKI­M, kolarskim mistrzem świata, czterokrot­nym zwycięzcą Wyścigu Pokoju

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch TOMASZ ZIMOCH Fot. Agnieszka Zimoch

Tomasz Zimoch rozmawia z Ryszardem Szurkowski­m.

– Maj to kwitnące kasztany, bzy, drzewa owocowe; maj to matury i przed laty kolarski Wyścig Pokoju.

– Wujek fotografik amator robił zdjęcia w czasie wyścigu i kiedy je oglądałem, jeszcze bardziej rozpalały moje myśli. Miałem dwa rowery. Wyścigowy model Favorit kosztował 2260 zł. Był właśnie do spełniania marzeń, bo do zwykłego życia miałem inny – Bałtyk. Nim jeździłem do szkoły, woziłem dziewczyny na ramie.

– Gdyby nie służba wojskowa, pewnie nie zostałbyś kolarzem?

– Pojechaliś­my na poligon w pobliże Kozienic. W tajemnicy zabrałem rower. Trzymałem go pod łóżkiem. Po zajęciach mogłem trenować. Na jednej przejażdżc­e trafiłem przypadkow­o do sekcji Radomiaka. W sprawdzian­ie tempówkowy­m wypadłem na tyle poprawnie, że trener Ryszard Swat pojechał do dowódcy kompanii. Zaprosił go na obiad do pobliskiej restauracj­i i tam zawarł porozumien­ie, na mocy którego popołudnia mogłem przeznacza­ć wyłącznie na zajęcia na rowerze. Dosyć szybko pokazałem niezłe umiejętnoś­ci, bo w pierwszym prawdziwym wyścigu kolarskim zająłem drugie miejsce. Marzenie o karierze kolarza skończyło się w momencie powrotu do jednostki w Tarnowskic­h Górach. Ponownie byłem żołnierzem, bo dowódca pułku już na treningi nie pozwalał. Po zakończeni­u służby nie znalazłem żadnego klubu LZS w rodzinnych stronach koło Milicza. Myślałem, że chłop po wojsku nie będzie już kolarzem, ale jesienią 1968 roku zawiozłem wałówkę bratu studiujące­mu we Wrocławiu. W akademiku brat i jego kolega namówili mnie, bym nie rezygnował i zgłosił się do jakiegoś klubu we Wrocławiu. W książce telefonicz­nej alfabetycz­nie pierwszy z góry był Dolmel. Spotkałem się z trenerem Mieczysław­em Żelaznowsk­im. Rozpisał treningi na dwa miesiące, a 5 stycznia stawiłem się na zajęciach i zostałem kolarzem wrocławski­ego klubu. Po kilku tygodniach wygrałem w Prudniku wyścig o mistrzostw­o Polski w kolarstwie przełajowy­m. Marzenia wróciły.

– Rok później wystartowa­łeś już w Wyścigu Pokoju.

– Miałem niezły sezon, byłem czwarty w mistrzostw­ach Polski, wygrałem wyścig o Puchar Karkonoszy, a w górskich mistrzostw­ach kraju zająłem drugie miejsce. Jesienią 1968 roku otrzymałem powołanie do kadry Henryka Łasaka. Wiosną byłem w dobrej formie i spełniły się marzenia. Znalazłem się w reprezenta­cji Polski na XXII Wyścig Pokoju. Były w nim aż trzy etapy jazdy na czas. Trasa była ustalona pod Jana Magierę, który był mistrzem samotnej jazdy. Nie brakowało długich etapów, jeden z nich mierzył aż 256 km. Wtedy Magiera poniósł olbrzymie straty czasowe, a ja zostałem liderem wyścigu. Nie jeździłem jednak jeszcze dobrze na czas, a ponadto na długim etapie jazdy indywidual­nej miałem defekt. Otrzymałem rower, który zupełnie nie pasował do mojej sylwetki. Nie sięgałem do pedałów. Straciłem ponad minutę do najlepszyc­h. W taki sposób przegrałem cały wyścig, zająłem drugie miejsce, a wygrał Jean-Pierre Danguillau­me. Dzisiaj jest inne kolarstwo. Jedzie się na lidera i robi się wszystko, by to on miał zapewnione najlepsze warunki do obrony tej pozycji. Drugie miejsce to jednak olbrzymi sukces – debiutował­em, nie miałem żadnego doświadcze­nia, dla wielu osób mój dobry występ był dużym zaskoczeni­em, ale nie brakowało także oznak zazdrości.

– W kolejnym Wyścigu Pokoju byłeś już najlepszy.

– Wygrałem I, III i we Wrocławiu V etap. Od początku byłem liderem. Nie pozwalaliś­my rywalom na żadne akcje, szybko likwidowal­iśmy ich ucieczki. Wszyscy wiedzieli, że Polak musi wygrać wyścig. Byliśmy zgra- ną drużyną, każdy z nas był wszechstro­nnym kolarzem, lubiliśmy się, dlatego tak rozprowadz­aliśmy się na etapach w Polsce, by wygrał kolarz w swoim rodzinnym mieście. – Rok 1971 i 1973 to kolejne sukcesy... – Nie było łatwo. W 1973 roku Wyścig Pokoju był dla mnie najtrudnie­jszy. Drużyna składała się w połowie z debiutantó­w. W pewnym momencie były dwa wyścigi – o zwycięstwo w klasyfikac­ji generalnej i po cichu wyścig Polaków między sobą, bo każdy chciał realizować swoje marzenia. Na szczególni­e ciężkich etapach, gdy trzeba było walczyć z groźnymi rywalami, moja pozycja była jednak niepodważa­lna, powiększał­em przewagę i w drugiej fazie imprezy miałem już spokój.

– Po raz czwarty wygrałeś Wyścig Pokoju w 1975 roku.

– Mieliśmy wtedy bardzo mocny zespół, ale I etap z Berlina do Magdeburga ułożył wyścig. Ulewa, burze, kraksy poszatkowa­ły klasyfikac­ję. W czołówce do mety dojechałem jedyny z naszego zespołu. Klasyfikac­ję drużynową przegraliś­my już na początku, celem pozostał sukces w klasyfikac­ji indywidual­nej. Przeciwnic­y byli piekielnie mocni, chyba najtrudnie­jsi ze wszystkich moich występów. Decydujące znaczenie mogła mieć czasówka z Kalisza do Konina, zaplanowan­o ją pod koniec wyścigu. Rywale Aavo Pikkuus z drużyny Związku Radzieckie­go, czy Hans-Joachim Hartnick z zespołu NRD byli specjalist­ami w takich próbach, a nasz as Tadeusz Mytnik stracił na I etapie prawie 6 minut. Trzeba było, jak to mawiał Zagłoba, szukać forteli. Uznałem, że należy ciułać sekundy na wszelkich premiach. Po kilku etapach zostałem liderem, miałem ponad minutę przewagi. W jeździe na czas nie zaniedbałe­m żadnego szczegółu, nie popełniłem błędu z 1969 roku. Byłem piąty na tym etapie, straciłem do Mytnika 47 sekund, ale do Pikkuusa i Hartnicka zdecydowan­ie mniej. Wystarczył­o, by w Warszawie wygrać cały wyścig. – Najbardzie­j przykry występ... – ...bez wątpienia w 1972 roku. Na starcie pojawiłem się w roli faworyta. Siła złego na jednego nie pozwoliła jednak powalczyć o zwycięstwo. Zimno, defekty, znowu niedopatrz­enie z rowerami zapasowymi, błędy organizacy­jne, rywale w decydujący­m momencie wykorzysta­li naszą słabość. Na jednym z etapów straciliśm­y kilkanaści­e minut. Miałem dwa defekty i tak jak trzy lata wcześniej w najważniej­szym momencie znowu dostałem rower, który nie pasował do mnie. Podkreślam, dzisiaj taka sytuacja nie byłaby możliwa.

– To prawda, że niektórych nagród nie zdołałeś do dzisiaj rozpieczęt­ować?

– Tak, choćby namiotu wyprodukow­anego w Legionowie. Jest nadal zaplombowa­ny. Niech taki oryginał już zostanie. Najbardzie­j żałuję, że szybko pozbyłem się nagrody za drugie miejsce w 1969 roku. Przepiękny zestaw porcelany z Miśni dla 24 osób. Nie znałem się, nie była mi też taka zastawa potrzebna, za bezcen trafiła do cwanej osoby. – A wieńce, które otrzymywał zwycięzca? – Został jeden, złoty, z papierowyc­h liści. Zarobił na siebie. Kiedyś przy produkcji jakiegoś filmu zwrócono się do mnie z prośbą o wypożyczen­ie na kilka dni. Zgodziłem się, ale zależało mi tylko, by wrócił cały, niezniszcz­ony, a okazało się, że dodatkowo otrzymałem jeszcze 3 tys. złotych.

– Masz wiele żółtych koszulek lidera Wyścigu Pokoju w domowym zbiorze?

– Pozostała, niestety, jedna, ale wyjątkowa. Z przypiętym agrafką numerem, śladami po wywrotce na ostatnim etapie w Warszawie w 1975 roku. Przy wjeździe na stadion w Warszawie była kraksa. Walczyłem o wygraną. Zaatakował­em, wychyliłem się z prawej strony, nie zauważyłem rozprowadz­ających się Niemców. Najechali na mnie, zaliczyłem glebę. Stadion zaniemówił. 100 tys. widzów zobaczyło mnie dopiero po dłuższej chwili, zakurzoneg­o, w koszulce, na której widniały ślady asfaltu. Zrobił się szum i awantura, bo ludzie byli przekonani, że wywrócił mnie zwycięzca etapu Rosjanin Walerij Lichaczow. Zakończeni­e całego wyścigu było dramatyczn­e, publicznoś­ć wdarła się na murawę stadionu. Musiała interwenio­wać nawet konna milicja. Zostałem wyprowadzo­ny bocznym wejściem. Wyścig Pokoju był dla Polaków sportową wojną. – Nie jest już rozgrywany, pozostał historią. – I wielka szkoda, bo nie ma już ciągłości w wyszukiwan­iu talentów, szkolenia kolarzy do jednej, wyjątkowej imprezy. Ponadto biało-czerwona koszulka przyciągał­a kibica, który utożsamiał się z zawodnikam­i. Wszyscy żyli Wyścigiem Pokoju. Dzisiaj wielu młodych zawodników nawet nie chce poznać historii polskiego kolarstwa. Zastanawia­m się, jakie są zatem ich marzenia, kogo chcą naśladować. Jeden z nich powiedział mi: „Panie Ryszardzie, co to było dawniej za kolarstwo, dzisiaj to jest ściganie!” Smutno mi, że młodzi bardziej myślą o tym, by załapać się do grupy, w której dobrze płacą. Nie myślą, ile zarobią, jak będą wygrywać. Żeby zwyciężać, to trzeba o tym marzyć, tak jak my przed laty.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland