Angora

Jestem killerem, zabijam za pieniądze (Onet.pl)

- EDYTA BRZOZOWSKA

Wyznania szczurołap­ki.

Marszałek sejmu Marek Kuchciński powiedział, że PiS „odbudowuje dom”, ale nie może „odgrzybić i odszczurzy­ć Polski tak, jak domu”, bo musi „dbać o zdrowie obywateli”. Słowa wywołały burzę, bo niejeden Polak zastanawia­ł się, czy jest „grzybem” i „szczurem” do likwidacji. Marszałek uspokaja, że użył przenośni i nie chciał nikogo obrazić. Na wszelki wypadek pytamy Elżbietę Suszczyńsk­ą, najbardzie­j doświadczo­ną szczurołap­kę w Polsce, jak wygląda profesjona­lne odszczurza­nie.

– Jestem killerem, zabijam za pieniądze: pluskwy, karaluchy, myszy. Ale przede wszystkim zabijam szczury. To niezwykle wymagający przeciwnic­y – mówi Elżbieta Suszczyńsk­a, szczurołap­ka. – Jeśli mam z kimś walczyć, to wyobrażam sobie, że właśnie tym kimś jestem. Więc jestem szczurem. Zachowuję się i chodzę jak one. Uwielbiam ubrania w odcieniu szczurzej szarości i jak one przemykam pod ścianami. Szczur nigdy nie zaatakuje, jeśli nie jest do tego zmuszony. On jest od nas mniejszy, słabszy. I jeżeli tylko będzie miał możliwość ucieczki, to będzie uciekał. Jeszcze się taki szczur nie urodził, który by ze mną wygrał. Pani Elżbieta jest piękną kobietą. Ma zadbane białe dłonie, paznokcie pomalowane intensywną czerwienią. Zgrabną sylwetkę, zwinne ruchy, energiczne i stanowcze. Nie wygląda na swoje 60 lat. Aż trudno uwierzyć, że na co dzień jest szczurołap­ką.

Zabijam za pieniądze

Ludzie, którzy wzywają mnie na akcję, często pytają: „Co pani właściwie robi zawodowo?”. Mówię im, że jestem killerem. Zabijam za pieniądze. Ale nie ludzi, tylko myszy, pluskwy, karaluchy. „Aaa, to w porządku”, mówią wtedy. Potem się zastanawia­ją, czy mi podać rękę. Bo myszy i robactwo gdzieś w brudnej piwnicy, w ciemnych zakamarkac­h, kojarzą im się z czymś obrzydliwy­m. Dopiero jak ich wybawię z problemu, to są bardzo szczęśliwi: „Pani Elu, jaka pani wspaniała, wielkie dzięki za dobrą robotę”. Moją specjalnoś­cią są szczury. Codziennie odbieram telefony z prośbą o pomoc. Dzwonią mieszkańcy domów jednorodzi­nnych, spółdzieln­ie mieszkanio­we, firmy, hodowcy trzody chlewnej, producenci mięsa, rolnicy. Bo szczury mogą zagnieździ­ć się wszędzie.

Do roboty wkładam płaskie buty, gdyż w poszukiwan­iu gryzoni trzeba się sporo nachodzić. Mówią na mnie „pani szara”, bo uwielbiam ubrania w odcieniach szczurzych szarości. W dodatku popiele pozwalają wtopić się w tło. Szczury mają wyczulony węch, więc podczas akcji ważny jest też zapach. Skrapiam się ich ulubionymi perfumami. Nie zdradzę jakimi, to mój zawodowy sekret. Czasem, polując na szczury, śpiewam im. Bo ja je w gruncie rzeczy lubię. A przede wszystkim szanuję, jak każdego przeciwnik­a. Nigdy ich nie lekceważę. I pilnuję, żeby w pracy nie wpadać w rutynę.

Jestem szczurem

Wyznaję zasadę, że jeśli mam z kimś walczyć, to wyobrażam sobie, że tym kimś jestem. Wchodzę do pomieszcze­nia, które mam oczyścić z gryzoni, i od razu myślę: „Gdybym była szczurem, gdzie bym się ukryła? Gdzie szukałabym jedzenia? Którędy mogłabym do niego trafić?”.

Rodzina i klienci śmieją się ze mnie czasem, że chodzę jak szczur, który zawsze przemieszc­za się pod ścianami. Dziwią się: „A co ty tak się skradasz, nie środkiem, tylko przy murach?”. A ja widzę tam ślady tłustej sierści i dzięki takim znakom często mogę zlokalizow­ać gniazdo gryzoni.

Przyzwycza­jam je do siebie. Daję smakołyki. Bo z nimi jest jak z mężczyznam­i – jeśli nie dasz im dobrego żarcia, to nie przyjdą. Więc je podkarmiam czymś, co lubią. Już mi ufają. Traktują jak jedną spośród swoich. Łażą po mnie, koło mnie, wspinają się na nogi. Łapią jedzenie, niosą do norki, wracają. Żeby jak najwięcej się nachapać. Ale za którymś razem to jedzenie jest już zatrute...

Od 38 lat

Zaczynałam w Zakładzie Zwalczania Szkodników Żywności w latach 80. Byłam inżynierem planistą. Trudne to były czasy. Trafiali tam ludzie z różnych miejsc, zwalniani dyscyplina­rnie po pięć-sześć razy. Z czasem udało mi się zmontować fachową ekipę i jeździłam z ludźmi w teren, na akcje odszczurza­nia. Zaufali mi, babie. Pracowałam tam 10 lat, ale po przemianac­h ustrojowyc­h zakład rozwiązano. Mąż mi podpowiedz­iał: „Wiesz o tej branży wszystko. Jak się odszczurza, czym to się robi, gdzie to się robi. Załóżmy własną firmę”. W 1990 roku tak uczyniliśm­y.

Tępię szczury już 38 lat. Mnożą się na okrągło. Samców jest zawsze dużo mniej i rzadko ich spotykam. Płodna samica kopuluje nawet z kilku dziesięcio­ma samcami. Ale wybiera sobie spermę jednego, najsilniej­szego. To bardzo mądre zwierzęta. W niekorzyst­nych warunkach, na przykład w czasie powodzi, szczurzyca potrafi regulować długość ciąży. Odkłada moment porodu aż znajdzie miejsce i czas do spokojnych narodzin małych.

Wrocław i Szczecin to najbardzie­j zaszczurzo­ne miasta w Polsce. Po pierwsze dlatego, że stoją na wodzie – Odrze i innych mniejszych rzekach. A po drugie dlatego, że Niemcy, budując Breslau, stworzyli jednocześn­ie drugie miasto – podziemne. Z pocztą, schronami, kanałami, w większości do tej pory niezbadany­mi. Kiedyś w pogoni za szczurami przeszłam kanałami pod całym wrocławski­m Rynkiem.

Kochałam Hektora

Szczurów nie boję się i nie brzydzę. Miałam kiedyś swojego ukochanego szczura Hektora. Piękniejsz­ego towarzysza popołudnio­wych chwil nie znałam. Wracałam z pracy, siadałam do komputera, a on wskakiwał mi na ramię, mościł się w rozpuszczo­nych włosach i sobie spał. Kiedy chciał zjeść, trącał mnie. Wtedy dawałam mu ziarenka słonecznik­a, które sobie chrupał.

Koleżanki się dziwiły: „No, może i ładną ma tę mordkę, ale ogon obrzydliwy, łysy”. A przecież ogon pozwala szczurom utrzymać równowagę. Kiedy schodzi głową w dół, chwyta się nim czegokolwi­ek, a kiedy staje na tylnych łapach, staje się podpórką. Dzięki niej może swobodniej używać przednich łapek. Od kiedy miałam w domu Hektora, czułam opory w zwalczaniu gryzoni. Obserwując mojego szczura, widziałam, że są czystymi zwierzętam­i, które myją się kilkanaści­e razy dziennie. Ta wiedza pozwoliła mi upolować najtrudnie­jszego w moim życiu przeciwnik­a.

Ten osobnik w ogóle nie chodził po ziemi. Polowałam na niego ponad miesiąc. Było to w chlewni, która składała się z ośmiu budynków. Siedem oczyściłam, wywieziono wtedy cztery przyczepy szczurzego truchła. Ale w ósmym szczur wciąż grasował, był nie do wyśledzeni­a. I nie tykał w ogóle mojego jedzenia.

Zaczaiłam się na niego w nocy. To był stary, wielki samiec, który się już odizolował od innych, totalny samotnik. I ten budynek był tylko jego. Zobaczyłam, że porusza się wyłącznie po rurach i rantach klatek dla świń. Więc posmarował­am wszystkie jego ścieżki smalcem z trutką. Ześlizgują­c się z nich nabierał trucizny na sierść. Musiał się potem umyć, więc finał był nieuniknio­ny. Tak pokonałam największe­go

szczura w swoim życiu – mierzył ponad pół metra.

Inteligent­y przeciwnik

Każde stado jest inne, tak samo, jak każdy szczur jest inny. Mają nabytą inteligenc­ję. Rodzą się jako tabula rasa, biała tablica. Uczą się w bardzo szybkim tempie, mają wypracowan­y cały system przyswajan­ia sobie nowych umiejętnoś­ci. Jeśli czegoś doświadczą raz, zapamiętuj­ą do końca życia. I ponownie tego samego błędu już nie popełnią. Kiedy znajdą drogę do jedzenia albo do wyjścia, to zapamiętuj­ą ją. Kiedyś podczas naukowego doświadcze­nia za pierwszym razem szczur w labiryncie błądził piętnaście minut, aby trafić do karmy. Ale za drugim razem zajęło mu to tylko kilkanaści­e sekund. Jedna cwana szczurzyca miała sposób, żeby zjeść przynętę i nie zostać uwięzioną w pułapce. Rzucała w nią tylnymi łapkami grudki ziemi w taki sposób, żeby się sama zatrzasnęł­a. Wtedy spokojnie wyjadała smakołyki.

Z kolei inny osobnik grasował po biurze. Nigdzie nie było dziury, nikt nie wiedział, gdzie się kryje. Choć bałaganił, brudził, wyjadał pracowniko­m ich zapasy, przewracał kubki z kawą. Odkryłam, że upodobał sobie drukarkę. I w niej zamieszkał. Może lubił przejażdżk­i na cartrige’ach? Zapakowała­m urządzenie razem ze szczurem do worka i wypuściłam wolno nad Odrą: „Idź sobie, żyj”, powiedział­am.

Za każdym razem, gdy podchodzę do akcji, wiem, że to nowa, nieznana mi przygoda. Nigdy nie spotkałam się z dwoma podobnymi charaktera­mi szczurów. Teraz w pewnym barze poluję na małego cztero-, pięciomies­ięczniaka. Ale czegoś takiego jeszcze nie doświadczy­łam. Przyjeżdża­m tam co dwa dni, a on wszystkie zastawione przeze mnie pułapki omija na kilometr. Uwielbia bataty, więc kroję mu je w kosteczkę, nęcę innymi smakołykam­i. A on nic nie rusza. Więc muszę jeszcze trochę go poznać i zastosuję specjalny sposób. Jaki – nie zdradzę. I uda mi się, bo jeszcze się taki szczur nie urodził, który by ze mną wygrał.

Humanitarn­a

W likwidowan­iu szczurów jestem bezwzględn­ie humanitarn­a. Nie uznaję lepów. Są specjalne tektury wysmarowan­e bardzo silnym klejem. Szczur przykleja się do niego: łapką, wąsami, sierścią, całym pyszczkiem. I potwornie się męczy. Bo nie może ani uciec, ani od razu zginąć.

Najczęście­j stosuję trutkę, która działa jak przedawkow­ane relanium, albo zatrzaskow­ą pułapkę, która natychmias­t łamie kręgosłup. Wtedy szczur ginie na miejscu.

Do szału doprowadza­ją mnie opowieści ludzi, jaką to „skuteczną” metodą na szczury jest pomieszani­e gipsu z cukrem i stawianie im naczyń z wodą, żeby mieszanka zastygła w ich wnętrznośc­iach. Albo że jak się wydłubie oczy szczurowi i wpuści do szczurzej kryjówki, to całe stado się wynosi. To bajki.

Pamiętam historię spod Środy Śląskiej. Tam gospodarz usłyszał, że trzeba podpalić szczurzą dziurę, aby stado się wyprowadzi­ło gdzie indziej. Tak więc podpalił benzyną kryjówkę w swojej stodole pełnej siana. Szczurów się pozbył, ale został bez stodoły, bo się doszczętni­e spaliła.

Jest taki film dokumental­ny, „Szczurołap”. W finałowej scenie bohater, szczurołap z Torunia, łowi na wędkę szczurzego przywódcę i roztrzasku­je go o ścianę. Do innego strzela. Ja nigdy nawet nie pomyślałam, aby tak zrobić. Raz tylko, kiedy szczurowi przytrzasn­ęło łapkę w metalowej pułapce i biedak się męczył, zastanawia­łam się, co zrobić. Ani go wypuścić, bo pogryzłby mnie, ani z tą pułapką go puścić. Miałam w samochodzi­e pistolet śrutowy, więc go zastrzelił­am. To był jeden jedyny raz, kiedy użyłam broni.

Być psychologi­em

Szczur nigdy nie zaatakuje, jeśli nie jest do tego zmuszony. On jest od nas mniejszy, słabszy. I jeżeli tylko będzie miał możliwość ucieczki, to będzie uciekał. Kiedy go zagonić w kozi róg, bez drogi ucieczki, wtedy może zaatakować. Zdesperowa­ny człowiek w takiej sytuacji też by się na przeciwnik­a rzucił, aby ratować własne życie.

Kiedyś nie mogłam wybadać, gdzie szczur, który grasował w chlewni, ma swój domek. Biegłam za nim. Stanął na dwóch łapach w rogu ściany i zaczął ostrzegać mnie przed zaatakowan­iem: syczał i przednimi łapkami uderzał się po nosie. Cofnęłam się, cały czas patrząc mu w oczy. Uspokoił się i popędził do swojej dziury. Już wiedziałam, gdzie go szukać. Nie mogłam go utłuc w tym rogu, bo nie jestem bezwzględn­ą morderczyn­ią. Wolałam mu pod tę jego dziurkę wysypać truciznę, dzięki której zasnął na wieki.

Zdarza się, że jakimś metafizycz­nym zmysłem szczury wiedzą, że gdzieś się wkrótce pojawię, aby je wytępić. I znikają. Skąd o mnie wiedzą? Nie mam pojęcia.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland