Jestem winna, proszę o karę!
Za kulisami wiedeńskiej kliniki aborcyjnej
Za kulisami wiedeńskiej kliniki aborcyjnej.
– Mówmy „kobiety”, nie „dziewczyny”. Najwięcej pacjentek jest po trzydziestce – żony, matki. Na aborcje przyjeżdżają też młodsze i panie po czterdziestce – zaznacza asystentka językowa w klinice aborcyjnej w Wiedniu. Zajmuje się polskimi pacjentkami.
Pod kliniką robią jej zdjęcia. Proliferzy, którzy z wyroku sądu nie mają prawa zaczepiać kobiet i zbliżać się do kliniki, stoją w pewnej odległości. Mają aparaty fotograficzne, komórki, onieśmielają kobiety zmierzające do budynku. Anna się nie boi. Jeśli, to o to, by jej rodzice nie mieli nieprzyjemności.
– Dzisiaj są tylko telefony, ale jutro od rana będę w dwóch klinikach, więc wrócę do domu tak jak mój mąż, na siódmą – Anna kręci się po kuchni. Robi pizzę. Ten tydzień to m.in. pacjentka, która zaszła w ciążę, mając założoną spiralę, wkładkę domaciczną. Ma już dorastającą dwójkę dzieci, mąż się nimi nie zajmuje, ale chciałby więcej dzieci. Żona na aborcję przyjeżdża z przyjaciółką.
Anna w weekendy z zasady nie odbiera telefonu „aborcyjnego”, chyba, że ją „tknie”.
– Kilka razy odebrałam, a tam ktoś płaczący. Czasem ktoś próbuje na siłę, odbieram, a ludzie są oburzeni, jak zwracam uwagę, że zakłócają mój prywatny czas.
Na początku widziała każdą kobietę i każdy dramat osobno, przeżywała każdą sprawę oddzielnie, aż mąż powiedział: „Zobacz, co ty sobie robisz”. Dlatego przez kilka lat się tym nie zajmowała. Teraz jest silniejsza, bardziej asertywna.
Przemożna potrzeba kary
Pewna dojrzała pacjentka była w Wiedniu dwa razy na aborcji, z dwumiesięczną przerwą. – Chyba nie uwierzyła, że stosunek przerywany to nie antykoncepcja. Dostała receptę na tabletki, ale pacjentki wyszukują powody, by ich nie brać. Miała charakterystyczne nazwisko, od razu ją skojarzyłam. – Właśnie miałam zacząć brać... – opowiada Anna. Lekarze kliniki proponują antykoncepcję hormonalną. Ale Polki wiedzą lepiej: antykoncepcja prowadzi do raka, do chorób. – Ludzie nie sprawdzają, skąd się biorą skutki uboczne, jak to działa, ale wiedzą lepiej. Są leniwi umysłowo. Wierzą „internetom”. Nie są krytyczni.
I ona, i personel kliniki mówią, że Polki i kobiety wyznania islamskiego zachowują się tak samo. Są pod wpływem religii. Mają poczucie grzechu i winy. Mówią o „zabiciu dziecka”. Tylko że Anna im mówi, że klinika nie prowadzi takich usług. Nie mogą sobie poradzić z tym, że nikt na nie krzywo nie patrzy, wszyscy są mili, każdy też chce, by pacjentka czuła się bezpiecznie. – Mówią, że je boli, chociaż dostały kroplówkę i nie ma prawa boleć. Nie słuchają tego, co się do nich mówi. – Czy ja jeszcze będę mogła mieć dzieci? – Tak, za dwa tygodnie. – Ale czy ja jeszcze w ciążę będę mogła zajść? – Tak, proszę pani, za dwa tygodnie będzie pani miała znowu dni płodne. – Pani nie rozumie! Ja pytam, czy ja w przyszłości?... Czekają na złą wiadomość, prawie zmuszają, bym powiedziała, że coś będzie źle. Chcą koniecznie kary. Komplikacje? Z wywiadu wynika, że żadnych, pani jest młoda, zdrowa.
Kobietom wyłącza się myślenie, jest strach i potrzeba kary.
Pewien Polak dziękował za profesjonalną opiekę, dodał, że Anna jest bardzo inteligentna jak na kobietę. Ani on, ani żona nie zauważyli w tym sformułowaniu niczego złego.
Polki zaszczute
Polki dopiero w poczekalni kliniki widzą, że kobiety z Austrii, Słowacji, Węgier, muzułmanki, polskie patriotki ze „ściany wschodniej” ze znakiem Polski Walczącej i obstawą w trykotach z orłami białymi i napisami „biała siła” też są „do aborcji”. Polki są przez ostatnie dwa lata zdaniem Anny tak zaszczute, że każda uważa, iż dokonuje aborcji jedyna na całą Polskę. Dwa lata rządów PiS odcisnęły się na psychice wielu, efekty propagandy, zastraszenia są zauważalne przez personel kliniki, a przecież Polki przyjeżdżają tu od kilkunastu lat.
Kobiety proszą, by je pocieszyć. – Bo jestem katoliczką. Dziwią się, kiedy słyszą, że w katolickiej Hiszpanii czy we Włoszech aborcja jest legalna. Nie wiedzą, co mówi o aborcji papież Franciszek. Nagle im się przypomina, że jak sąsiadka urodziła martwy płód, to ksiądz nie chciał pochować, bo to nie człowiek. A nieletnią w ciąży wyklinał z ambony. – Mąż pacjentki zobaczył w poczekalni muzułmańską parę i z pogardą i wyższością rzucił: „Im to religia nie zabrania?” Tak samo jak panu, chyba że pan nie jest wyznania katolickiego – wścieka się Anna. Czasami pobyt w klinice aborcyjnej bywa rzadkim momentem w związku, gdy kobietą się jej mąż, partner interesuje. One te chwile przeciągają, a oni się denerwują, czekają.
Prawica, proliferzy, kler straszą traumą poaborcyjną. Aborcja bezwstydnie używana jest politycznie. – Po kilku latach pracy zebrałoby się kilka pacjentek z traumą, ale wzięła się z konkretnych sytuacji. U małżeństwa, gdzie była ciąża chciana i lekarka obiecała, że będą mieć zdrowe dziecko, choć była poważna wada genetyczna. Albo kobieta wychowana po katolicku, że seks to po ślubie. Wyjechała za granicę, wielka miłość, jak jej się wydawało, seks, ciąża i po miłości. Nie mogła rodzicom powiedzieć, przyjechała tutaj. Powiedziała mi, że jej życie uratowałam; po drodze patrzyła, gdzie się najlepiej rzucić z pociągu, gdzie jedzie szybciej. I pani magister, 25-letnia do niedawna dziewica, która nigdy u ginekologa nie była, bo matka jej mówiła, że się tam chodzi tylko wtedy, gdy się ma męża. A infekcje, mięśniaki, o tym nie pomyślała? Facet tę kobietę rozdziewiczył, zgwałcił, zostawił z ciążą, oskarżając, że pewnie z innymi sypiała. Te traumy, z którymi się zetknęłam, nie miały nic wspólnego z samą aborcją. Była dziewczyna, która w Polsce kupowała u pani ginekolog tabletki na poronienie za 1200 zł, a to było placebo, oszustwo. Tabletki w kilka godzin wywołują skurcze macicy. Po telefonie, że nie ma miesiączki po tygodniu, lekarka kazała jej czekać, po kolejnym tygodniu, że musi jeszcze jedną kupić, bo widocznie musi wziąć więcej tabletek. Za kolejne 1200 zł. Dziewczyna w 13. tygodniu trafiła do nas, w ostatnim momencie, w którym można dokonać aborcji. Lekarkę oszustkę „pozdrawiam”! – denerwuje się Polka. 13 tygodni i 6 dni, to jest maksymalna długość ciąży do aborcji w Austrii.
Bezimienne części ciała
Nie ma języka organów płciowych. Pacjentki i ich mężowie nie mówią pochwa, penis, macica. Jest co najwyżej „tam na dole”.
– Mężczyźni mi się chichrają, ojciec trójki dzieci nie wie, skąd jest krew miesięczna, więc jak mu wytłumaczyć, jak będzie wyglądał zabieg. Zaczynam: „macica”, a on hi, hi, hi. Co się pan śmieje, bo macica powiedziałam? A jak powiem śledziona, wątroba to też się pan będzie śmiał? Edukacja to nie jest moje zadanie, ale pytam czasem rodziców dwójki czy trójki dzieci, kto w domu rozmawia na temat seksu z dziećmi? No, to żona. A jak pani nazywa organy? Jak pani tłumaczy? A nie, tak to nie. To jak można uświadamiać dzieci, jak się nie nazywa organów? – zżyma się Anna.
Polacy wstydzą się swojego życia seksualnego. Nie wypada. Para czterdziestokilkulatków, wpadka; dorosłe dzieci. Okłamali je, że jadą turystycznie do Wiednia, asystentka miała z nimi jechać miasto fotografować. Nie mieli problemu z aborcją, ale ze współżyciem. – Ludzie, rozmawiajcie o tym przynajmniej w gronie rodziny! Córka wam kiedyś powie, że jedzie na konferencję, a przywitam ją w klinice w Wiedniu – Anna patrzy na mnie bezradnie.
Każdy uczciwy ginekolog powie, że tam gdzie jest regularne współżycie i gdzie nie ma antykoncepcji, będą ciąże niechciane. Nielegalność aborcji, brak antykoncepcji doprowadza nie tylko do podziemia aborcyjnego, zabiegów w niebezpiecznych warunkach. – Otwiera się furtkę przestępcom, hochsztaplerom, ponieważ nikt nie zgłosi pani ginekolog, że sprzedała witaminę C za 1200 złotych, ani pana doktora, który za 400 złotych podaje adres kliniki w Wiedniu w kopercie. Bo nikt się dziś nie przyzna, że chce dokonać aborcji – mówi Anna.
To nie jest jej prawdziwe imię. Ale jej doświadczenia – tak.