Śmierć głośna, śmierć cicha (68)
Streszczenie odcinka 67. W fabryce Millarów Sonia rozmawiała z Czesławem Minogiem. Robotnik obawiał się, co stanie się z nim i innymi Polakami, kiedy Hitler zajmie Polskę, tak jak zajął Czechosłowację. Czy Millarowie będą mogli jeszcze ich zatrudniać? Zwłaszcza że niektórzy Niemcy w fabryce odnoszą się do nich z coraz większą niechęcią. Sonia odpowiedziała, że wprawdzie uważa Hitlera za człowieka pozbawionego rozumu, lecz wierzy, że nie poważy się na agresję. Wyznała, że sama czuje się bardziej Polką niż Niemką.
–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Czesław Minóg odprowadził ją wzrokiem. Wydało mu się, że panienka płynie, zgrabnie omijając maszyny. Jeśli był to anioł, to na pewno najpiękniejszy.
Sonia była spóźniona, a jak na złość przy Kopernika nie stała ani jedna taksówka. Ruszyła szybkim krokiem w stronę Łąkowej. – Gdzie zawieźć jasną panienkę? Kątem oka zobaczyła konia, a zaraz potem dorożkę jadącą przy niej wolno. Znała dorożkarza. Był Rosjaninem, który przed dwudziestoma laty uciekł przed bolszewikami i zamieszkał w Łodzi. Miał najdłuższe w mieście wąsy i jeśli pasażer nie protestował, nucił barytonem rosyjskie romanse. „Na owies złotówka, mój śpiew w gratisie...” – mawiał przy płaceniu. Jednego jednak nie można było na nim wymóc. Nie poganiał konia. „ Jeździmy wolno, bo moi klienci to elita, a nie drobni szwindlerzy, którzy biegają za groszem. Prawda, Natalio?”. Klacz, o której mówił, że jest siostrą Kasztanki marszałka Piłsudskiego, miała na imię Natalia. „Nam nie wypada się śpieszyć”...
– Akurat zależy mi na czasie, panie Władimirze, więc nie wsiądę, bo to mnie tylko opóźni. Jeśli pan jedzie w stronę Piotrkowskiej, to trzymajcie się z Natalią moich pleców, a nie zabłądzicie...
– Panienka dzisiaj dowcipna, a to dobry znak dla Łodzi. Proszę wsiadać. Dla panienki Natalia nawet... pokłusuje.
Nie czekając, aż dorożka zatrzyma się przy niej, wskoczyła do środka. – Niech to nie będzie kłus, panie Władimirze, niech to nie będzie cwał... ale niechże pan poprosi Natalię, abyśmy na Moniuszki byli za dziesięć minut – rozsiadła się na kanapie przykrytej kocem w kratę. Lubiła zapach łódzkich dorożek, bo jeżeli miasto miało swój zapach, to w dorożce objawiał się on w całej swojej krasie. Czuła każdy fabryczny barwnik, perfumy elegantek, smołę i zapach wikliny, w której przewożono produkty ze wsi.
– Za dziesięć minut? Nie będziemy się człapać! Będzie panienka pod „ Złotym Ulem” za osiem i pół minuty. Patrzę na zegarek – dorożkarz wyjął z kieszeni dużą cebulę na łańcuszku i pokazał ją na dowód, że będzie sprawdzał. – Czy mówiłam coś o „ Złotym Ulu”? – A gdzie by panienka miała jechać na Moniuszki? Przecież nie do nowego gmachu młodych chrześcijan... Mam coś zanucić? Może Maleńką bale
rinę Wertyńskiego? Ktoś mi niedawno powiedział, że głosem się z nim nie równam, ale w melodię trafiam dobrze...
– Panie Władimirze, posłucham przy okazji. Teraz niech pan tylko mnie nie zawiedzie z tymi minutami.
– Jeszcze nigdy nikogo nie zawiodłem, panienko. Pędź, Natalio, abyśmy się czasem nie skompromitowali.
Natalia odwróciła głowę, spojrzała na Władimira zdziwiona i jakby wydłużyła krok. W majowym słońcu klacz, dorożka, mijane domy, wszystko piękniało w oczach. Nawet dym z setek kominów nie wydawał się groźnym, listopadowym dymem. Snuł się niczym dymek z cygara zaledwie. „No, może jednak z tysięcy cygar” – pomyślała. Kiedy skręcili w aleję Kościuszki, poczuła się jeszcze lepiej. Ulica przypominała jej paryski bulwar Richard-Lenoir, przy którym mieszkała miesiąc, wysłana przez rodziców dla doskonalenia języka. Gdy potem z Piotrkowskiej zjechali w Moniuszki, Władimir jeszcze raz wyciągnął zegarek...
– Pomyliłem się, nie osiem i pół minuty, lecz siedem minut i pięćdziesiąt sekund. Tak się Natalia postarała dla pani...
– Bardzo dziękuję, jesteście oboje piękni jak to miasto dzisiaj. Nie było śpiewania, ale dopłacam za melodię kopyt... – Panienko... Była już przy drzwiach kawiarni, kiedy usłyszała głos dorożkarza. Odwróciła się. Wpatrywał się w nią, siedząc na koźle z miną, której nigdy u niego nie widziała. – Czy będzie wojna? Może tatuś coś wie?
– Panie Władimirze, gdy ktoś panu powie, że wie o tym na pewno, to można go nazwać człowiekiem niespełna rozumu...
– Czyli imbecylem? – twarz dorożkarza się rozpogodziła. Nie trwało to jednak dłużej niż machnięcie ogonem Natalii, która przysłuchiwała się rozmowie.
*** Wiktor wstał od stolika, kiedy tylko Sonia pojawiła się w drzwiach kawiarni. – Mogę na ciebie czekać godzinami, ale martwiłem się trochę, bo jeszcze nigdy tak bardzo się nie spóźniłaś.
– Są kłopoty w fabrykach. Robotnicy grożą strajkami i domagają się zwalniania niemieckich pracowników, że to niby piąta kolumna. U nas jest tylko dziesięciu z niemieckimi korzeniami i na szczęście nikt się ich nie czepia. Dzwonią jednak z innych fabryk z pytaniem, co robić.
– W takich sytuacjach widać, na jaki szacunek zapracowałaś sobie w mieście – Wiktor nie spuszczał oczu z Soni, bo jakby zobaczył w niej coś, o czym już dawno zapomniał. – Napoleonki są dzisiaj wyśmienite. Zjadłem dwie... – zrobił skruszoną minę.
– Mam apetyt na trzy, ale zjem jedną. Zaczynam grubieć...
– Jesteś wzorcem metra dla wszystkich kobiet. Gdybym miał żonę albo tylko narzeczoną, to chciałbym, aby ważyła tyle, co ty...
Uśmiechnęła się, ale nie podjęła żartu. Wiktor, nie czekając na kelnerkę, podszedł do Reginy za barem i zamówił ciastka i kawę dla Soni. „Nalej mi też, moja droga, koniaku i przynieś, bo kawy już pić nie mogę”.
– Spóźniłam się z niemiecką solidnością, czyli porządnie, lecz Michał bije chyba rekord świata w braku punktualności.
– Przed chwilą dzwoniła jakaś kobieta z wiadomością, że nie przyjdzie... – Kobieta? – Jest u wojewody na ważnej naradzie. Po odkryciu zwłok na Bałutach policja chce dodatkowych uprawnień. Nie wiem zresztą dokładnie, o co chodzi. Widać poprosił sekretarkę wojewody, aby tu zadzwoniła. A co, jesteś zazdrosna?
– Nie żartuj. Zdziwiłam się tylko, bo zawsze skarży się, że w policji tak mało kobiet... Może to i dobrze, że dzisiaj go nie ma, chcę twojej rady. Ostatecznie znasz się trochę na pisaniu. To dowcip, nie obraź się.
– Znam się trochę na twoich dowcipach. Nie wiem jednak, co mógłbym ci radzić. To, co piszesz, jest doskonałe. Naprawdę nie zrobiłbym tego lepiej. Scharakteryzowałaś mordercę tak dobrze, że policja powinna cię zatrudniać jako jasnowidza...
– Przyznaję, trochę się do tego przyłożyłam, ale słowo daję, nie mam już o czym pisać. Dzwonili z twojej redakcji, a ja nic nie mam dla nich. A właśnie, podałeś mój numer telefonu? Obiecaliśmy sobie, że będę nieznana nikomu...
– Wie o tobie tylko mój szef, który jest dyskretny jak piramida Cheopsa. Grób, mogiła, jak mawiają na mieście... – Wiktor zaczął mówić szybko, jak zawsze, kiedy wstydził się swojego roztargnienia. Tak naprawdę zapomniał, że Sonia ma być anonimowa. – Przyjmijmy, że tak jest... Więc o czym mam pisać dalej? Masz jakiś pomysł? – Uderzaj nadal w pederastię. Tym nasieniem, i to na nodze staruszki, dał rozpaczliwy znak, że go to zabolało. Widziałaś, że prowadzi do domu młodego chłopca, który potem aż do zmroku nie wychodzi. Poszłaś spać, bo nie miałaś siły dłużej sterczeć w oknie... Napisz na koniec: To człowiek głęboko nieszczęśliwy, bo jego żałosna demonstracja siły nad bezbronnymi istotami z ogromnej słabości się bierze. Powinno go to mocno zakłuć i zmusić do krzyku. A na krzyk, czyli najmniejszy błąd, czeka nasz Michał...
Wiktor zauważył, że Sonia słuchająca go z uwagą nagle traci zainteresowanie jego słowami. Odwrócił głowę w kierunku drzwi, na które patrzyła. Stał w nich młody mężczyzna o krągłej, lecz wysportowanej sylwetce, sprawiający wrażenie, że nadwaga jest jego przyrodzonym atutem. Uśmiechnął się w ich stronę, zdejmując płaszcz.
– Wszystkiego bym się spodziewała... – w głosie Soni słychać było autentyczne zdumienie. – Wygląda na to, że to mój przyszły mąż...