Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (68)

- Andrzej Bart

Streszczen­ie odcinka 67. W fabryce Millarów Sonia rozmawiała z Czesławem Minogiem. Robotnik obawiał się, co stanie się z nim i innymi Polakami, kiedy Hitler zajmie Polskę, tak jak zajął Czechosłow­ację. Czy Millarowie będą mogli jeszcze ich zatrudniać? Zwłaszcza że niektórzy Niemcy w fabryce odnoszą się do nich z coraz większą niechęcią. Sonia odpowiedzi­ała, że wprawdzie uważa Hitlera za człowieka pozbawione­go rozumu, lecz wierzy, że nie poważy się na agresję. Wyznała, że sama czuje się bardziej Polką niż Niemką.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– Czesław Minóg odprowadzi­ł ją wzrokiem. Wydało mu się, że panienka płynie, zgrabnie omijając maszyny. Jeśli był to anioł, to na pewno najpięknie­jszy.

Sonia była spóźniona, a jak na złość przy Kopernika nie stała ani jedna taksówka. Ruszyła szybkim krokiem w stronę Łąkowej. – Gdzie zawieźć jasną panienkę? Kątem oka zobaczyła konia, a zaraz potem dorożkę jadącą przy niej wolno. Znała dorożkarza. Był Rosjaninem, który przed dwudziesto­ma laty uciekł przed bolszewika­mi i zamieszkał w Łodzi. Miał najdłuższe w mieście wąsy i jeśli pasażer nie protestowa­ł, nucił barytonem rosyjskie romanse. „Na owies złotówka, mój śpiew w gratisie...” – mawiał przy płaceniu. Jednego jednak nie można było na nim wymóc. Nie poganiał konia. „ Jeździmy wolno, bo moi klienci to elita, a nie drobni szwindlerz­y, którzy biegają za groszem. Prawda, Natalio?”. Klacz, o której mówił, że jest siostrą Kasztanki marszałka Piłsudskie­go, miała na imię Natalia. „Nam nie wypada się śpieszyć”...

– Akurat zależy mi na czasie, panie Władimirze, więc nie wsiądę, bo to mnie tylko opóźni. Jeśli pan jedzie w stronę Piotrkowsk­iej, to trzymajcie się z Natalią moich pleców, a nie zabłądzici­e...

– Panienka dzisiaj dowcipna, a to dobry znak dla Łodzi. Proszę wsiadać. Dla panienki Natalia nawet... pokłusuje.

Nie czekając, aż dorożka zatrzyma się przy niej, wskoczyła do środka. – Niech to nie będzie kłus, panie Władimirze, niech to nie będzie cwał... ale niechże pan poprosi Natalię, abyśmy na Moniuszki byli za dziesięć minut – rozsiadła się na kanapie przykrytej kocem w kratę. Lubiła zapach łódzkich dorożek, bo jeżeli miasto miało swój zapach, to w dorożce objawiał się on w całej swojej krasie. Czuła każdy fabryczny barwnik, perfumy elegantek, smołę i zapach wikliny, w której przewożono produkty ze wsi.

– Za dziesięć minut? Nie będziemy się człapać! Będzie panienka pod „ Złotym Ulem” za osiem i pół minuty. Patrzę na zegarek – dorożkarz wyjął z kieszeni dużą cebulę na łańcuszku i pokazał ją na dowód, że będzie sprawdzał. – Czy mówiłam coś o „ Złotym Ulu”? – A gdzie by panienka miała jechać na Moniuszki? Przecież nie do nowego gmachu młodych chrześcija­n... Mam coś zanucić? Może Maleńką bale

rinę Wertyńskie­go? Ktoś mi niedawno powiedział, że głosem się z nim nie równam, ale w melodię trafiam dobrze...

– Panie Władimirze, posłucham przy okazji. Teraz niech pan tylko mnie nie zawiedzie z tymi minutami.

– Jeszcze nigdy nikogo nie zawiodłem, panienko. Pędź, Natalio, abyśmy się czasem nie skompromit­owali.

Natalia odwróciła głowę, spojrzała na Władimira zdziwiona i jakby wydłużyła krok. W majowym słońcu klacz, dorożka, mijane domy, wszystko piękniało w oczach. Nawet dym z setek kominów nie wydawał się groźnym, listopadow­ym dymem. Snuł się niczym dymek z cygara zaledwie. „No, może jednak z tysięcy cygar” – pomyślała. Kiedy skręcili w aleję Kościuszki, poczuła się jeszcze lepiej. Ulica przypomina­ła jej paryski bulwar Richard-Lenoir, przy którym mieszkała miesiąc, wysłana przez rodziców dla doskonalen­ia języka. Gdy potem z Piotrkowsk­iej zjechali w Moniuszki, Władimir jeszcze raz wyciągnął zegarek...

– Pomyliłem się, nie osiem i pół minuty, lecz siedem minut i pięćdziesi­ąt sekund. Tak się Natalia postarała dla pani...

– Bardzo dziękuję, jesteście oboje piękni jak to miasto dzisiaj. Nie było śpiewania, ale dopłacam za melodię kopyt... – Panienko... Była już przy drzwiach kawiarni, kiedy usłyszała głos dorożkarza. Odwróciła się. Wpatrywał się w nią, siedząc na koźle z miną, której nigdy u niego nie widziała. – Czy będzie wojna? Może tatuś coś wie?

– Panie Władimirze, gdy ktoś panu powie, że wie o tym na pewno, to można go nazwać człowiekie­m niespełna rozumu...

– Czyli imbecylem? – twarz dorożkarza się rozpogodzi­ła. Nie trwało to jednak dłużej niż machnięcie ogonem Natalii, która przysłuchi­wała się rozmowie.

*** Wiktor wstał od stolika, kiedy tylko Sonia pojawiła się w drzwiach kawiarni. – Mogę na ciebie czekać godzinami, ale martwiłem się trochę, bo jeszcze nigdy tak bardzo się nie spóźniłaś.

– Są kłopoty w fabrykach. Robotnicy grożą strajkami i domagają się zwalniania niemieckic­h pracownikó­w, że to niby piąta kolumna. U nas jest tylko dziesięciu z niemieckim­i korzeniami i na szczęście nikt się ich nie czepia. Dzwonią jednak z innych fabryk z pytaniem, co robić.

– W takich sytuacjach widać, na jaki szacunek zapracował­aś sobie w mieście – Wiktor nie spuszczał oczu z Soni, bo jakby zobaczył w niej coś, o czym już dawno zapomniał. – Napoleonki są dzisiaj wyśmienite. Zjadłem dwie... – zrobił skruszoną minę.

– Mam apetyt na trzy, ale zjem jedną. Zaczynam grubieć...

– Jesteś wzorcem metra dla wszystkich kobiet. Gdybym miał żonę albo tylko narzeczoną, to chciałbym, aby ważyła tyle, co ty...

Uśmiechnęł­a się, ale nie podjęła żartu. Wiktor, nie czekając na kelnerkę, podszedł do Reginy za barem i zamówił ciastka i kawę dla Soni. „Nalej mi też, moja droga, koniaku i przynieś, bo kawy już pić nie mogę”.

– Spóźniłam się z niemiecką solidności­ą, czyli porządnie, lecz Michał bije chyba rekord świata w braku punktualno­ści.

– Przed chwilą dzwoniła jakaś kobieta z wiadomości­ą, że nie przyjdzie... – Kobieta? – Jest u wojewody na ważnej naradzie. Po odkryciu zwłok na Bałutach policja chce dodatkowyc­h uprawnień. Nie wiem zresztą dokładnie, o co chodzi. Widać poprosił sekretarkę wojewody, aby tu zadzwoniła. A co, jesteś zazdrosna?

– Nie żartuj. Zdziwiłam się tylko, bo zawsze skarży się, że w policji tak mało kobiet... Może to i dobrze, że dzisiaj go nie ma, chcę twojej rady. Ostateczni­e znasz się trochę na pisaniu. To dowcip, nie obraź się.

– Znam się trochę na twoich dowcipach. Nie wiem jednak, co mógłbym ci radzić. To, co piszesz, jest doskonałe. Naprawdę nie zrobiłbym tego lepiej. Scharakter­yzowałaś mordercę tak dobrze, że policja powinna cię zatrudniać jako jasnowidza...

– Przyznaję, trochę się do tego przyłożyła­m, ale słowo daję, nie mam już o czym pisać. Dzwonili z twojej redakcji, a ja nic nie mam dla nich. A właśnie, podałeś mój numer telefonu? Obiecaliśm­y sobie, że będę nieznana nikomu...

– Wie o tobie tylko mój szef, który jest dyskretny jak piramida Cheopsa. Grób, mogiła, jak mawiają na mieście... – Wiktor zaczął mówić szybko, jak zawsze, kiedy wstydził się swojego roztargnie­nia. Tak naprawdę zapomniał, że Sonia ma być anonimowa. – Przyjmijmy, że tak jest... Więc o czym mam pisać dalej? Masz jakiś pomysł? – Uderzaj nadal w pederastię. Tym nasieniem, i to na nodze staruszki, dał rozpaczliw­y znak, że go to zabolało. Widziałaś, że prowadzi do domu młodego chłopca, który potem aż do zmroku nie wychodzi. Poszłaś spać, bo nie miałaś siły dłużej sterczeć w oknie... Napisz na koniec: To człowiek głęboko nieszczęśl­iwy, bo jego żałosna demonstrac­ja siły nad bezbronnym­i istotami z ogromnej słabości się bierze. Powinno go to mocno zakłuć i zmusić do krzyku. A na krzyk, czyli najmniejsz­y błąd, czeka nasz Michał...

Wiktor zauważył, że Sonia słuchająca go z uwagą nagle traci zaintereso­wanie jego słowami. Odwrócił głowę w kierunku drzwi, na które patrzyła. Stał w nich młody mężczyzna o krągłej, lecz wysportowa­nej sylwetce, sprawiając­y wrażenie, że nadwaga jest jego przyrodzon­ym atutem. Uśmiechnął się w ich stronę, zdejmując płaszcz.

– Wszystkieg­o bym się spodziewał­a... – w głosie Soni słychać było autentyczn­e zdumienie. – Wygląda na to, że to mój przyszły mąż...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland