Między basenem a cmentarzem
Jak policja w USA Polaka ratowała...
23-letni Mateusz Fijałkowski wiele sobie obiecywał po wyjeździe do USA. W 2016 roku dostał na podstawie międzynarodowego programu dla młodych wizę, i to w dodatku upoważniającą go do tymczasowego zatrudnienia w lecie. To, że znalazł pracę już trzy dni po przyjeździe, nie znając angielskiego, to kolejny uśmiech losu. Mimo że nie umiał pływać, zatrudniono go na osiedlowym basenie w kompleksie mieszkaniowym Riverside Apartments w Fairfax w stanie Virginia. Nad bezpieczeństwem kąpiących się czuwał jego zwierzchnik, ratownik Sean Brooks. Do obowiązków Fijałkowskiego należało czyszczenie basenu i dbanie o porządek na obiekcie. Niestety, już na trzeci dzień szczęście go opuściło. Nagle, bez widocznej przyczyny, młody wysportowany mężczyzna zaczął się w pracy bardzo dziwnie zachowywać. Kłócił się z gośćmi, mówił coś do siebie po polsku. Gdy dziewczyna próbowała wejść do wody, nie chciał jej wpuścić. – Ja jestem ratownikiem! – krzyczał, złapał ją za rękę, urwał opaskę na przegubie. Bez powodu i sensu gwizdał w służbowy gwizdek, wchodził na podwyższone stanowisko ratownika i mówił po polsku. Dwukrotnie wrzucał do wody i wyławiał telefon komórkowy. Nie rozumiejąc, co się dzieje, nie mogąc się porozumieć z podwładnym, Brooks wezwał policję. Ośmiu przybyłych policjantów biernie obserwowało zachowanie Fijałkowskiego, nie interweniując, zaś Polak ich ignorował. Najprawdopodobniej podejrzewali, że obcokrajowiec cierpi na jakieś dolegliwości psychiczne. Co działo się dalej, pokazuje 10-minutowy film nakręcony telefonem przez jednego z kąpiących się.
Przez pierwsze półtorej minuty Fijałkowski stoi na brzegu basenu i odmawia modlitwę po polsku. Policjanci spokojnie stoją lub spacerują w odległości kilku metrów od niego, obserwują go – bez żadnej reakcji. Potem Polak powoli wchodzi do basenu i idzie w kierunku głębszego (2 m) końca. Po 1 min 44 s filmu jego głowa znika pod wodą. Przez następne kilka minut nic się nie dzieje, policjanci spokojnie spacerują wokół basenu, mówią coś do siebie półgłosem, komunikują się przez krótkofalówkę. Nie widać żadnego napięcia, mobilizacji ani przygotowań do akcji. – Dlaczego nic nie robią? – pyta ktoś z offu pod adresem policji. – Oho, teraz puszcza bańki. Jak zostanie potem stwierdzone, mężczyzna trzymał się kratek przepływu wody w dnie basenu i wymiotował. Po 4 min 19 s trwania nagrania, gdy Fijałkowski jest pod wodą 2,5 minuty, ratownik wskakuje do basenu. Przedtem policjanci nie pozwalali mu interweniować. Po chwili wyciąga bezwładnego mężczyznę na powierzchnię. – On jest cały siny! – rozlega się krzyk i następuje gwałtowne przyspieszenie akcji. Policjanci zdejmują pasy z bronią i wskakują do basenu. Pomagają wyciągnąć topielca na brzeg i rozpoczynają reanimację. W 9. minucie filmu słychać syrenę karetki. Ratownicy nie mogą się dostać na teren basenu otoczonego wysokim metalowym płotem, bo ktoś zamknął bramę i zabrał klucz. Ciągną drabinę, przechodzą przez płot. Używają defibrylatora. Film dobiega końca na chwilę przed odjazdem karetki.
Mateusz Fijałkowski był bez akcji serca, bez oddechu, w stanie śmierci klinicznej. Przez dwa tygodnie w szpitalu Fairfax Inowa’s Heart and Vascular przywracano go do życia, potem spędził tydzień na oddziale psychiatrycznym. Rozpoznano chorobę dwubiegunową, o której wcześniej – jak utrzymuje – nie miał pojęcia. Po hospitalizacji powrócił do kraju z niezapłaconym rachunkiem na ponad 100 tys. dol. za usługi medyczne. Fijałkowski twierdzi, że od tamtego czasu bierze lekarstwa i ataki choroby się nie powtórzyły.
Zwrócił się o pomoc do Victora Glasberga, prawnika z Alexandrii, reklamującego się jako „adwokat Robin Hood”. Pod koniec kwietnia 2018 Glasberg, reprezentując Fijałkowskiego, wytoczył proces, oskarżając 11 policjantów, ratownika i właściciela basenu o nieudzielenie pomocy i spowodowanie zagrożenia śmiercią. Adwokat udostępnił film mediom i sprawa nabrała rozgłosu. Poprosiłem adwokata o komentarz dla „Angory”. – Mateusz, co zrozumiałe, nie życzy sobie nagłośnienia jego sprawy w Polsce i prosił mnie, bym nie komentował procesu w polskich mediach – odpisał mecenas Glasberg.
– Policjanci pozwolili, bym tonął na ich oczach – napisał Fijałkowski w e-mailu (po polsku) do „Washington Post”. Komendant Edwin Roessler w pełni popiera zachowanie swoich podwładnych. Twierdzi, że postępowali zgodnie z przepisami wobec chorych psychicznie, które mają zakazywać czynnej interwencji, dopóki atak choroby nie minie. – Oni uratowali mu życie, nie umarł. Sądzić kogoś za uratowanie życia? – dziwi się Roessler. – Policjanci są trenowani, jak radzić sobie z ludźmi z problemami psychicznymi – podkreśla. – Nie powinni pozwolić Fijałkowskiemu, by wszedł do basenu, a gdy znalazł się pod wodą powinni go natychmiast ratować lub pozwolić na to ratownikowi – twierdzi mecenas Glasberg. Obojętność policji wobec kogoś, kto traci życie, jest bulwersująca, ale gdyby Fijałkowski miał ciemną skórę, prawdopodobnie zostałby zastrzelony, zanim zdążyłby wejść do basenu. Na podst. robinhoodesq.com, Washington Post, Daily Mail, NBC, AP, nola.com, martindale.com, Newser