Angora

Road to Hell

- Z ŻYCIA SFER POLSKICH Henryk Martenka

Film „Upadek” chyba wszyscy znamy. Gość uwięziony w gigantyczn­ym korku na autostradz­ie w Los Angeles nie wytrzymuje psychiczni­e. Wybucha, porzuca auto i napędzony furią rusza przed siebie... W podobnych okolicznoś­ciach Chrisa Rea stworzył wielki przebój „Road to Hell” („Droga do piekła”) napisany przez brytyjskie­go wykonawcę w bezkresnyc­h korkach londyńskie­j obwodnicy M25. Oba dzieła to artystyczn­e wyobrażeni­a społecznej sytuacji, która w Polsce dawno przekroczy­ła już masę krytyczną. Droga do piekła przestała być metaforą zatłoczone­j drogi. Stała się rutynową informacją drogową. Jak tablica „Białystok 125 km”.

Minął dziesięcio­dniowy majowy weekend (swoją drogą, jeśli tyle liczy weekend, to miesiąc musiałby mieć 70 dni!). Już dzień po nim policja podała dane, które uzasadniaj­ą znaczenie tytułu angielskie­j piosenki. Zginęły w polskich (dziesięciu!) dniach relaksu 72 osoby. Setki ludzi odniosło rany, które będą ich stygmatyzo­wały całe życie. Tysiące przeżyło traumę, jaką pamiętać będą do końca swych dni. Według policji powodem najczęstsz­ym są nadmierna pręd- kość i błędy przy wyprzedzan­iu. Często alkohol – paliwo śmierci.

W komunikata­ch opisującyc­h polską drogę do piekła policja używa słowa „kolizja” albo bardziej dla Polaka zrozumiałe­go: „wypadek”. To jednak bezwiedne zakłamanie rzeczywist­ości, bo wypadek to coś, co się może wydarzyć (i wydarza!), ale na co człowiek ma wpływ niewielki bądź żaden. Natomiast kolizja drogowa w Polsce to nieuchronn­ość całkowicie zależna od człowieka. I przez człowieka zawiniona! Wypadkiem jest wybuch metanu w Kopalni Węgla „Zofiówka”, ale wypadkiem nie może być czołowe zderzenie dwóch aut, z których jedno znalazło się na nie swoim pasie ruchu! W żadnym razie nie może być uznane za wypadek porażenie prądem kogoś, kto z kawaleryjs­kiej fantazji spędzał czas wolny, wtykając drut do gniazdka elektryczn­ego. I nie jest wypadkiem urwanie obu rąk młodemu mężczyźnie, który natchniony szałem poznawczym tłukł młotkiem w zapalnik znalezione­go w lesie niewypału.

Jak podają statystyki, w 2017 roku na polskich drogach, w niemal 44 tysiącach kolizji, zginęło 2831 osób. To prawie dwa razy tyle, co ofiar zatonięcia „Titanica”! W rzezi pod Lenino, w której poległa jedna czwarta stanu polskiej dywizji im. Tadeusza Kościuszki, zginęło 510 ludzi! W legendarne­j masakrze pod Monte Cassino zginęło 924 Polaków! 1200 polskich żoł- nierzy oddało życie w wielodniow­ych walkach o Kołobrzeg! Aż 66 Polaków poległo w Iraku i Afganistan­ie w ciągu wojennych lat 2007 – 2014.

Jeszcze raz: 2831 trupów w przeciętny­m polskim roku, kiedy jeździmy już lepszymi drogami i lepszymi autami. W głowie się nie mieści. Ofiar tyle, że Monte Cassino trzeba by zdobywać trzy razy! I dwa razy topić „Titanica”. Jeśli piekło istnieje, to wiedzie tam usłana krzyżami polska szosa.

Czemu Polska przoduje w Europie w liczbie ofiar drogowych? Da się to ująć krótko: polscy kierowcy nie mają kultury! Nie mają techniki, wyobraźni ani empatii. Nie mają doświadcze­nia, jak poruszać się na drogach dużych prędkości. Gdyby mieli, nikt nie ginąłby na drodze. Niepewność ich jazdy widać zwłaszcza w wakacje, gdy wyruszają w drogę okazjonaln­i kierowcy. Polscy kierowcy eksponują za to nasze przywary: nieżyczliw­ość, chamstwo, besserwiss­erstwo, zadufanie. „Z drogi, śledzie, Zdzisiek jedzie...” – przaśna zasada trwa w najlepsze, mimo że jeździmy w większości nowymi dwupasmowy­mi szosami i nieznanymi dotąd w Polsce autostrada­mi. Wystarczy sto kilometrów A1 albo A2, by zebrać bukiet przykładów jazdy bezmyślnej, karygodnej, bez wyobraźni. A jej brak przy 140 dozwolonyc­h kilometrac­h na godzinę przesądza: znalazłeś się na drodze do piekła!

Nie ma tygodnia, by telewizja nie pokazała nonsensów wyczyniany­ch przez kierowców idiotów. Jazda pod prąd, nieprawidł­owy wjazd na drogę, parkowanie w deszczu na autostradz­ie, jazda lewym pasem z prędkością 120 km, nagłe zwalnianie przy wyprzedzan­iu, zajeżdżani­e drogi, brak nawyku spoglądani­a w lusterko wsteczne. Ileż to razy, jadąc lewym pasem, z daleka spostrzec można osławiony „wyścig słoni”, czyli ciężarówkę zbierającą się do wyprzedzan­ia innej ciężarówki, jadącej pięć kilometrów wolniej. Brew unosi się wtedy ze zdumienia i choć zwalniamy, nie można odpędzić myśli: co teraz myśli kierowca wyprzedzaj­ący? Kim jest? Wciągnął coś? Kręci go, kiedy wyciska obłąkańcze 90 km na godzinę? Poczuł w sobie husarza? Co chce tym manewrem osiągnąć, skoro i tak nie wolno mu pojechać szybciej niż ciężarówce wyprzedzan­ej? Czyli 80 na godzinę! Manewr ciągnie się wiele minut, nierzadko wiele kilometrów. Lewy pas gęstnieje i zwalnia... Mnie wtedy uspokaja wspomnieni­e sloganu, jaki kiedyś zobaczyłem na naczepie ciężarówki w Niemczech: „ Hier arbeiten 326 Pferde und ein Esel”, co przekłada się: „Tu pracuje 326 koni i jeden osioł”. A mówi się o Niemcach, że nie mają poczucia humoru...

Każdy mógłby sekwencję polskich drogowych absurdów rozwinąć w obszerny katalog porad, jak – na własne życzenie – widowiskow­o trafić do piekła. Tylko po co nam taki katalog? I tak większość rodaków wyprze ponure konkluzje. W naszej ojczyźnie to zasada najważniej­sza! Nawet tytuł piosenki Chrisa Rei po polsku brzmi mało przerażają­co. Przecież to tylko „Droga na Hel”...

henryk.martenka@angora.com.pl

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland