Wstrząs, który zawalił życie
Po najsilniejszym wstrząsie podziemnym w historii kopalni Zofiówka pierwsze informacje były optymistyczne – uratowano dwóch górników. Ale dziś wiemy już, że dwóch kolejnych nie żyje, a trzech innych pozostaje pod ziemią. Szuka ich kilkuset ratowników górniczych pracujących na zmiany.
Kiedy przyjechałam w niedzielę, dzień po wypadku, przed bramą kopalni ludzie zaczęli palić znicze. Wtedy właśnie przyszła wiadomość o pierwszej ofierze śmiertelnej. Jedna z kobiet stoi i długo patrzy na palące się płomienie. – Wiecie coś nowego? – pyta cicho kręcących się wokół dziennikarzy. Nie wiemy. Czekamy. Wtedy jeszcze nie mieliśmy pojęcia, że godziny zamieniają się w doby.
Nieco dalej stoi głośna grupka górników z kopalni. Nerwowo palą papierosy i próbują ustalić, kto jeszcze jest na dole. „Ślusarz, elektryk...” – i tu padają imiona. Ale zaraz pojawiają się też nazwiska winnych tragedii, bo przy okazji takich wypadków rozgoryczenie górników sięga zenitu. Dziennikarzom również się obrywa. Kolega z telewizji podchodzi, by spytać, czy chcą porozmawiać o tym, co się mogło stać na dole. W odpowiedzi słyszy wiązankę przekleństw.
Ale poza tym wokół panuje specyficzna cisza. Może dlatego, że w niedzielę kopalnia i tak nie fedruje, więc wszystkie pobliskie kioski, sklepiki i biura są nieczynne, a na parkingu jest niewiele aut? A może to po prostu atmosfera przygnębienia.
Kolejny briefing prezesa Jastrzębskiej Spółki Węglowej (do niej należy kopalnia Borynia-Zofiówka-Jastrzębie, której częścią jest Zofiówka). I potwierdzenie najgorszego – druga ofiara śmiertelna. – Synku, przeżegnaj się – mówi do czterolatka młoda kobieta, zapalając znicz przed bramą kopalni. – Ale po co? – pyta zdezorientowany chłopiec. – Bo tu zostali panowie, którzy ciężko pracowali, ale więcej ich nie zobaczymy – tłumaczy cierpliwie mama. – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Musieli zostać? – pyta synek. Mama nie odpowiada.
Informacje o drugiej ofierze całkiem już przysłoniły te dobre doniesienia z soboty o dwóch uratowanych. Na przylegającym do kopalni osiedlu Zofiówka ludzie rozmawiają niemal szeptem, pokazując na wysoką wieżę szybową zakładu. Kręcą głowami. Pytam, czy już nie wierzą, że z 900 m pod ziemią przyjdą dobre wieści. – Proszę pani, byliśmy u znajomych, dobry kawałek od kopalni, a ja myślałem, że dom mi się na głowę wali – opowiada. A budynki bliżej kopalni ucierpiały jeszcze bardziej. W sobotę z powodów bezpieczeństwa w kilku trzeba było odciąć dopływ gazu.
Kumulacja wszystkich przeszkód
W poniedziałek rano na kopalnię wrócił górniczy gwar, ale i tak było ciszej niż zwykle. Władze spółki ogłosiły, że z powodów bezpieczeństwa wydobycia węgla nie będzie. Górnicy nie wiedzieli, czy mają przyjść do pracy, ale wielu w zakładzie stawiło się normalnie. Jeden z nich przyklęknął przed zniczami i żółtą płachtą z napisem „Górnicy z Zofiówki jesteśmy z Wami”. – Nie pracowałem z nimi. Ale to przecież koledzy. Każdy z nas mógł tam być – mówi mi.
Taksówkarz z kolei opowiada, że w sobotę tuż po wstrząsie wiózł roztrzęsionego górnika, który zamienił się na zmiany z jednym z tych, co byli na dole w trakcie wstrząsu ( w chodniku przygotowującym do działania nowe fronty wydobywcze pracowało w sumie 11 osób, w całej kopalni – 250 osób).
Rodziny poszkodowanych i poszukiwanych dostały na terenie kopalni specjalny pokój i opiekę psychologa. Ale bliscy są też poza terenem kopalni. I uważnie śledzą w mediach społecznościowych #Zofiówka. A w internecie nie brakuje głosów, że należałoby te wszystkie kopalnie po prostu zamknąć, to i wypadków nie będzie. Do dyskusji włączyły się rodziny: „Czekam na mojego kuzyna i wierzę, że wyjdzie stamtąd żywy” – napisał jeden z użytkowników Twittera. Poniedziałek nie przyniósł żadnego przełomu w akcji. Do kopalni zjeżdżały kolejne zastępy ratownicze, nie tylko z JSW, ale także z innych spółek oraz z zawodowego pogotowia Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego.
W systemie tym bowiem zawodowi ratownicy to CSRG, a ratownicy kopalniani to odpowiednio przeszkoleni do drużyny górnicy, którzy na co dzień, gdy nic się nie dzieje, pracują normalnie w kopalni, tylko zjeżdżają na dół z ratowniczym sprzętem, gdyby coś się stało – wtedy zwykle są pierwsi na miejscu zdarzenia.
Dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek pojawiła się pierwsza