Ekipa ratownicza
informacja pozwalająca mieć nadzieję na jakiś przełom w akcji. Jest sygnał z górniczych lamp. Każda z nich wyposażona jest w nadajnik pozwalający lokalizować górników z odległości około 25 m, a więc jak na kopalnię bardzo niewielkiej – cały zniszczony wstrząsem chodnik, w którym zresztą było epicentrum wstrząsu, miał kilkaset metrów długości. Nadajniki w lampie nadają na ośmiu różnych częstotliwościach. Tu ratownicy usłyszeli jedną przypisaną do dwóch lamp. We wtorek po południu usłyszeli drugą częstotliwość z lampy trzeciego poszukiwanego. Przełom? Wszyscy na to liczyli. Tyle że nie taki, jakiego oczekiwaliśmy. Ratownicy natrafili bowiem na 75 m na lustro wody (300 tys. m sześc.), które praktycznie zablokowało akcję do czasu jej wypompowania. A to też nie takie proste, bo w warunkach panujących na dole możliwość używania sprzętu jest bardzo ograniczona. Wysoka temperatura, podnoszące się stężenie metanu (od 5 do 15 proc. to trójkąt wybuchowości, powyżej tego poziomu jest ryzyko zapłonu tego gazu, stąd tak istotne utrzymanie go poniżej 5 proc.) wypierającego tlen w stosunku 5:1. Żeby było bezpiecznie, sprzęt musi być hydrauliczny albo pneumatyczny, by nie stanowił zagrożenia pożarowego. Od szybu zjazdowego do bazy ratownicy szli na dole 60 – 90 minut. A z bazy do rejonu akcji drugie tyle. A potem przecież trzeba było jeszcze wrócić. I to z ważącymi 20 kg aparatami ratunkowymi na plecach.
W środę do kopalni przyjechali nurkowie z KGHM i specjalistyczny sprzęt podwodny z Marynarki Wojennej oraz żołnierze, a do czwartku nad ranem pracował pod ziemią pies tropiący. Cztery pompy pneumatyczne przez noc obniżyły lustro wody jedynie o 40 cm. Mimo tych wszystkich działań wciąż nie udało się ustalić, gdzie są poszukiwani górnicy.
Ratownicy wyjeżdżający spod ziemi mówią, że to jedna z najtrudniejszych akcji, w jakich brali udział. Kumulacja niemal wszystkich przeszkód, na jakie mogą natrafić. Niektórzy z nich sami są już na granicy wytrzymałości. Ktoś zasłabł, komuś się rozszczelnił aparat tlenowy, ale adrenalina wciąż daje siłę działania.
Czekanie jest najgorsze
Do momentu zamknięcia tego wydania „DGP” akcja ratownicza w kopalni Zofiówka jeszcze się nie zakończyła, a przez niespełna tydzień uczestniczyło w niej niemal 1 tys. osób, w tym prawie 700 pracujących na zmiany ratowników. Ktoś zapyta, czemu tak wielu, zwłaszcza w zawalisku skał poskręcanych z kopalnianym sprzętem, gdy z chodnika o wymiarach 3x5 m zrobił się wielki zawał z prześwitami 30 – 70 cm. Ratownicy w trudnych warunkach w aparacie tlenowym są w stanie pracować w miejscu akcji do dwóch godzin. Potem zastęp (każdy liczy pięć osób) musi się wycofać, by na jego miejsce mógł wejść nowy. Ale to nie wszystko. Każdy zastęp w akcji ma też zastęp ubezpieczający. A gdy wytworzy się mikroklimat, to każdy zastęp w akcji muszą ubezpieczać aż dwa kolejne. – Jeżeli temperatura powietrza przekracza 31,2 stopnia Celsjusza, to wtedy ubezpieczać muszą już dwa zastępy. Przy czym jeden jest w bazie, a drugi w połowie drogi między bazą a zastępem pracującym – wyjaśnia nam Piotr Obłój, były ratownik górniczy, który brał udział w najdłuższej akcji ratowniczej w polskim górnictwie, trwającej ponad dwa miesiące w 2015 r. w nieczynnym już dziś Ruchu Śląsk kopalni Wujek. To jego zastęp znalazł, a potem przetransportował na powierzchnię i oddał rodzinom ciała dwóch poszukiwanych górników. Bo choć nadziei nie było od dawna, to ratownicy powtarzają, że oni zawsze idą po żywego. To ich cel. Obłój tłumaczył mi to już wtedy. Jego zdaniem, skoro górnicy na dół zjechali, to musieli – żywi lub martwi – powrócić na powierzchnię, bo czekały na nich rodziny, które modliły się o jak najszybszy koniec udręki.
A to czekanie jest dla rodzin najgorsze. W Zofiówce także. Nawet mimo informacji o dwóch ofiarach śmiertelnych – jedno z ciał było w takim stanie, że do identyfikacji potrzebne były badania DNA.
W weekend Zofiówkę odwiedzili premier Mateusz Morawiecki i prezydent Andrzej Duda. Podkreślali solidarność z rodzinami, ale i przekazali wsparcie dla pracujących na dole zastępów ratowniczych. Czy o jednych i drugich będą pamiętać także po zakończeniu akcji? W niedawnym raporcie Najwyższa Izba Kontroli wskazała, że ratownictwo górnicze w Polsce jest na wysokim poziomie, ale by go utrzymać, niezbędne są pieniądze. Tych potrzebuje przede wszystkim jednostka najlepszych w tym fachu – Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego. Czy je dostanie? Zobaczymy.