Angora

W świecie medycyny nie ma łatwych decyzji

- Rozmowa z prof. LESZKIEM SAGANEM, neurochiru­rgiem

– Przez ostatnie tygodnie cały świat żył historią małego Alfiego Evansa. To ogromna tragedia rodziców, której nie można umniejszyć, ale wydaje mi się, że też niełatwy czas dla lekarzy.

– Zdecydowan­ie. Lekarze walczyli o życie tego chłopca przez kilkanaści­e miesięcy, starali się je uratować, ale również chcieli zapewnić mu jak największy komfort przechodze­nia przez chorobę. Oczywiście nie mamy tutaj na miejscu dokumentów medycznych, które pozwalałyb­y na określenie stanu dziecka, tak więc nie można wypowiadać się co do zasadności postępowan­ia, które podjęto w tym konkretnym przypadku. – Co zatem wiemy na ten temat? – Z ogólnych doniesień można się domyślić, że doszło do zniszczeni­a mózgu Alfiego. W takich sytuacjach, kiedy dalsze leczenie nie tylko nie przynosi efektów, ale przedłuża – można powiedzieć – stan agonii, jest to tzw. leczenie daremne. Zachodzi ryzyko, że jest ono kontynuowa­ne tylko po to, żebyśmy my mieli poczucie, że coś robimy dla chorego. Ale to już nie jest leczenie pacjenta. To leczenie nas samych, naszego sumienia, za cenę cierpienia człowieka.

– Czy w takim razie istnieje jakieś dobre rozwiązani­e?

– My jako lekarze musimy być na takie sytuacje wyczuleni. Musimy zdawać sobie sprawę, kiedy nadchodzi czas naturalneg­o odejścia. Oczywiście nie myślimy tu o przerwaniu leczenia, nigdy nie tracimy nadziei. Chodzi o to, by stosować tzw. środki proporcjon­alne do sytuacji i unikać uporczyweg­o i daremnego eskalowani­a terapii.

Takie decyzje są dla lekarzy bardzo trudne z punktu widzenia etycznego i ludzkiego. Podjęcie takiej decyzji wobec pacjenta, którego się ratowało przez wiele miesięcy, nigdy nie jest łatwe. Do tego dochodzi presja społeczeńs­twa, często ataki za pośrednict­wem mediów internetow­ych. W medialnym chaosie rozmywa się gdzieś ból tego pacjenta i jego rodziny oraz ból, który pojawia się u lekarzy, którzy chcieli ratować chorego.

– Panu zdarzało się podejmować tak trudne decyzje?

– Tak, tylko ja na szczęście nie spotkałem się z taką reakcją otoczenia. Kilka lat temu moją pacjentką była kilkuletni­a piękna dziewczynk­a, która umierała. Jej stan mimo leczenia pogarszał się z każdym dniem. Rodzice rozumieli, że robimy wszystko. Kiedy przyszedł dzień na podjęcie decyzji, czy podtrzymuj­emy ją przy życiu, być może na kolejny tydzień, może dwa, porozmawia­łem z nimi. Razem podjęliśmy decyzję, by nie przedłużać jej agonii. To nie było łatwe, bo trzeba było przyznać, że przegraliś­my. Życie i zdrowie jest najważniej­szą wartością, ale jest jeszcze godność osoby ludzkiej. O tym musimy pamiętać. Śmierć jest częścią życia i tak jak dbamy o całe życie, tak musimy dbać o godną śmierć.

Drugi przypadek dotyczył dorosłego pacjenta. Wielokrotn­ie był przez nas operowany i wycinaliśm­y ogromną, złośliwą zmianę w jego mózgu. Ona za każdym razem odrastała. Do tego stopnia, że kiedy po raz ostatni guz został wycięty, w ciągu tygodnia odrósł do takiej samej wielkości. Pamiętam, że kiedy przyszedł dzień, gdy oddech pacjenta się zatrzymał, w pierwszym odruchu jego rodzice prosili, żeby go zaintubowa­ć, sztucznie wentylować, ratować. To naturalna reakcja i nie można się jej dziwić, mimo że wcześniej wspólnie ustaliliśm­y, że nie będziemy tego robić. Rozmawiali­śmy w tej ciężkiej sytuacji jeszcze raz. Przypomnia­łem, jaka była ich wcześniejs­za decyzja, że to tak naprawdę przedłużan­ie agonii chorego. Mimo wielkiego bólu, zrozumieli.

– Takich zapomina?

– To się zawsze pamięta. Jest to na pewno rodzaj doświadcze­nia, który pomaga przy kolejnych sytuacjach w ich zrozumieni­u. Ale tego nie można rozpatrywa­ć w kategorii pracy czy zawodu. To są sytuacje, które zostają z człowiekie­m na zawsze. – Z czasem bywa łatwiej? – Nie, nigdy nie jest łatwiej. Wręcz przeciwnie, to wszystko się sumuje. Zawsze pojawiają się też myśli o tym, czy można było zrobić coś więcej, pomóc w inny sposób. My naprawdę chcemy ratować ludzi, a każda strata pacjenta jest dla nas ciosem. Dlatego potrzebne jest nam zaufanie zarówno pacjentów, jak i ich rodzin. Jest go, niestety, coraz mniej. To wynika z kwestii coraz większych regulacji. Z tego, że coraz mniej czasu jest na rozmowę z pacjentami i ich rodzinami. – Więc zabrakło zaufania? – Niestety, te prawne regulacje bardzo często zamykają możliwości działania, ale także wytworzeni­a relacji między lekarzem a pacjentem. To w wielu przypadkac­h jest już uregulowan­e różnymi kanałami i brakuje miejsca na takie zwykłe, ludzkie odruchy. Proszę zwrócić uwagę, że ofiarami tych regulacji padli również rodzice Alfiego, przypadków się nie którzy sami nie mogli do końca wyegzekwow­ać swojej woli, jeśli chodzi o dziecko. Problemem jest właśnie ten brak zaufania.

– Jak wielu lekarzom?

– Statystyki w Polsce są bardzo złe. 70 proc. pacjentów, idąc do szpitala, idzie tam z myślą, że ktoś z personelu medycznego może doprowadzi­ć do wyrządzeni­a im krzywdy. W innych krajach europejski­ch ten współczynn­ik to 60 proc. Myślę, że wynika to z tego, że nasz system nie jest wydolny, choć ja nie spotkałem jeszcze żadnego systemu, który byłby w pełni wydolny.

To kwestia dwóch rzeczy, które nigdy się ze sobą nie pogodzą: pieniędzy oraz cierpienia człowieka. Na tej płaszczyźn­ie zawsze będzie dysonans i brak zaufania. Dlatego ważne jest, żeby między pacjentem a lekarzem była jak najkrótsza droga, a tak nie jest. Wchodzą zakłady ubezpiecze­ń, różne regulacje, w tym nawet regulacje zachowań, i to jest droga, która u nas jest podejmowan­a. Coraz częściej dochodzi do oskarżeń o błędy medyczne, których tak naprawdę nie było. – Brakuje czasu dla pacjentów? – Tak. Wystarczy spojrzeć, że tego personelu medycznego jest coraz mniej, a obowiązków – także tych pozamedycz­nych – przybywa. To wszystko powoduje, że brakuje czasu dla pacjentów, nie ma kontaktu. Skupiamy się na tym, żeby merytorycz­nie prowadzić proces leczenia, ale często nie ma nawet chwili, żeby nawiązać tę relację, która daje zaufanie.

– W tym budowaniu zaufania nie pomaga chyba także internet. Mam wrażenie, że coraz częściej, idąc do lekarza, my mamy już diagnozę, którą wystawił nam dr Google.

– Tak, to bardzo zmieniło kontakty lekarzy z pacjentami. To z jednej strony jest dobre, bo idąc do lekarza, jesteśmy już częściowo przygotowa­ni. Z drugiej: to często nie są informacje merytorycz­ne, czasem wręcz reklamowe, które mają nas przekonać do skorzystan­ia z konkretnyc­h usług. Lekarstwem na to jest konsultacj­a u kilku specjalist­ów.

Może u niektórych kolegów jest to jeszcze źle postrzegan­e, jako sprawdzani­e wiedzy czy podważanie kompetencj­i, ale medycyna mimo wielu regulacji wciąż jest sztuką, a w sztuce nie ma do końca reguł matematycz­nych. Dlatego zasięganie tzw. drugiej opinii jest dobrym rozwiązani­em, zdecydowan­ie lepszym niż diagnozowa­nie się przez internet.

– Osiem lat temu podjął się pan pionierski­ego zabiegu. Zoperował pacjentów nie ufa pan mózg przytomnej pacjentki. To chyba także była trudna decyzja?

– To były trudne decyzje i one wpisują się w to, o czym teraz rozmawiamy. Te trudne decyzje podejmowan­e są zarówno wtedy, kiedy nadchodzi koniec naszego życia, ale także wtedy, kiedy leczymy w sposób tradycyjny i dochodzimy do granicy tego leczenia. Wiemy, że moglibyśmy zrobić coś więcej, ale jest to obarczone większym ryzykiem. I to jest ten moment decyzji, kiedy zmagamy się sami ze sobą, z tym palącym pragnienie­m pomocy.

To jest znowu kwestia rozmowy. To były ogromne emocje, kiedy przedstawi­ałem pacjentce, co dokładnie będzie się działo. Jakie komendy będzie musiała wykonywać, kiedy wybudzimy ją w trakcie operacji i dlaczego. Mózg ludzki to niesamowit­y organ. Jeszcze kilka lat temu wszystkie książki medyczne czy naukowcy twierdzili, że ta część mózgu, w której obrębie zamierzali­śmy operować, jest nieoperacy­jna. Tymczasem okazuje się, że potrafi on przekierow­ać w zupełnie inne, trudne do określenia miejsce ośrodki mowy czy ruchu. Dlatego pacjentka musiała być przytomna. Odpowiadał­a na nasze pytania, tak byśmy mogli stwierdzić, że nie uszkadzamy istotnych funkcji, które zostały przeniesio­ne w bezpieczne obszary. – Jak pan przeżywał tę operację? – Tu wchodzimy na drugi biegun tych ogromnych emocji, o których rozmawiamy. Wiemy, że możemy zrobić coś dobrego, że możemy uratować życie. Ale także denerwujem­y się, jedna i druga strona odczuwa lęk przed tym krokiem, a później pojawia się ogromna radość, gdy się udało. I tutaj znów muszę powiedzieć o zaufaniu, bo bez niego nie udałoby się takich operacji wykonać. Jednak ta ludzka twarz medycyny ze względu na kolejne obwarowani­a prawne może powoli zanikać, a lekarze będą bali się podejmowan­ia śmiałych kroków. – Dlaczego? – Znów wrócę do Wielkiej Brytanii. Jeden z brytyjskic­h lekarzy kilkanaści­e lat temu wprowadził innowacyjn­ą metodę operacji w obrębie złącza kręgowo-podstawneg­o, tam gdzie głowa łączy się z szyją. Uczyłem się od niego tej metody. On po pierwszej operacji spędził rok w sądzie. Jego pacjentka pozwała go za wykonanie na niej eksperymen­talnej operacji, mimo że wszystko się udało, że było dokładnie omówione, a ona się zgodziła. To wszystko podcina lekarzom skrzydła.

I teraz pytanie brzmi, czy lekarz powinien bać się podcinania skrzydeł?

 ?? (7 V) ??
(7 V)

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland