Łódka dla każdego
Ka-Boats szybko dołączyła do licznej grupy polskich firm, które z powodzeniem produkują sprzęt pływający na europejskim poziomie.
Mieszkaniec Augustowa, który decyduje się na rozpoczęcie działalności gospodarczej, najczęściej wybiera branżę turystyczną (pensjonaty, pola namiotowe, punkty gastronomiczne) lub produkcję sprzętu pływającego (jachty, łodzie, kajaki, tratwy, rowery wodne).
Jednak Artur Klimko swoją przygodę z biznesem rozpoczął od myjni i warsztatu mechaniki samochodowej.
– Interes szedł nieźle, ale ponieważ mieszkam nad wodą i pływanie po jeziorach było moim hobby, chciałem kupić łódź motorową w rozsądnej cenie, która spełniałaby moje oczekiwania – mówi Klimko. – Obejrzałem wiele modeli, ale w każdym coś mi nie pasowało. Doszedłem do wniosku, że sam jestem w stanie zrobić taką łódkę, i tak to się zaczęło.
W 2007 roku powstał Ka-Boats – firma zajmująca się produkcją łodzi, kajaków i rowerów wodnych.
Ponad połowa obrotów przedsiębiorstwa przypada na łodzie. Ka-Boats produkuje cztery modele i to one są wizytówką firmy. Dwie rekreacyjno-wędkarskie o długości: 540 cm, 440 cm oraz dwie typowo wędkarskie: 385 cm i 360 cm.
Wszystko zaczyna się od projektu, który kiedyś sporządzano na papierze, a dziś w programie komputerowym. Potem przychodzi czas na zrobienie form, które wypełnia się żelkotem, żywicą, matą szklaną. Końcowy etap to wykończenie i wyposażenie łódek w zależności od modelu i życzenia klienta.
Najdroższym elementem wyposażenia jest silnik. Na tym rynku niepodzielnie panują światowe giganty, z których większość pochodzi z Japonii: Honda, Suzuki, Yamaha, ale wielu zwolenników mają także amerykańskie Evinrude i Mercury. W większych łodziach montowane są silniki o mocy do 120 KM, które przy dobrej pogodzie pozwalają rozpędzić się do ponad 60 km/godz. Jednak klienci o mniej zasobnych portfelach decydują się na kupno używanych, których cena – w zależności od stanu – waha się od kilku do 20 tys.
W zakładzie produkuje się kilka sztuk jednocześnie, ale gdyby podliczyć tzw. roboczogodziny, to okazałoby się, że na wykonanie największych jednostek potrzeba ponad tygodnia intensywnej pracy.
Wędkarze zazwyczaj kupują łodzie bez relingów, jedynie z podstawowym wyposażeniem. Klienci, którzy decydują się na modele rekreacyjne, mogą zamówić także nawigację, radio, głośniki, materace, fotel sternika, zamykane schodki, światła pozycyjne, konsolę z kierownicą, pokład słoneczny, aw modelu 440 także zdejmowaną kabinę przystosowaną do przenocowania członków załogi.
Największymi jednostkami Ka-Boats można pływać nie tylko po rzekach i jeziorach, ale także po morzu w strefie przybrzeżnej. W Norwegii, jak zapewnia właściciel, jego łódki bez problemów przez niemal cały rok pływają po największych fiordach.
Najtańszy i najmniejszy z oferowanych modeli (bez silnika) kosztuje 2,5 tys. złotych, najdroższy – 23 tys. ( w Skandyna- która jest w stanie wyprodukować kilkanaście łodzi miesięcznie.
– Praktycznie niczego nie robimy na magazyn – twierdzi właściciel. – Większość sprzedajemy na pniu zaraz po zakończeniu produkcji, a pozostałe wystawiamy na Allegro albo OLX. Dla takiej niewielkiej firmy jak nasza to najlepsza forma sprzedaży, ale także i reklamy. Jesteśmy za mali, żeby mieć sieć przedstawicieli handlowych, którzy za swoje usługi żądają sporej marży. Na razie mamy tylko jednego przedstawicie-
Nowa jachtowa potęga
Polska staje się coraz poważniejszym producentem sprzętu pływającego już nie tylko w Europie, ale i na świecie.
W kraju działa blisko tysiąc producentów (zatrudnienie znalazło u nich prawie 40 tys. osób), którzy rocznie sprzedają około 23 tys. jachtów i łodzi o wartości około 400 mln euro. Prawie 90 proc. trafia na eksport.
Najmniejsze firmy, często ulokowane w przysłowiowym garażu, produkują po kilka sztuk rocznie. Największe to już uznane światowe marki, jak Galeon specjalizujący się w luksusowych pełnomorskich jachtach motorowych (najdroższe kosztują ponad 10 mln zł) czy Delphia, czołowy europejski producent przede wszystkim jachtów żaglowych, który od początku swojego istnienia sprzedał już ponad 25 tys. jednostek (o obu firmach pisaliśmy w ANGORZE). narzeka, gdyż przy cenie 1,1 – 1,3 tys. zysk jednostkowy był dużo mniejszy niż w przypadku łodzi.
Trzecim segmentem firmy są rowery wodne. Zakład produkuje dwa modele, które dzięki zastosowaniu komór wypornościowych wypełnionych styropianem, jak zapewnia właściciel, są praktycznie niezatapialne. Tańszy, trzyosobowy kosztuje 3,8 zł. Za droższy, na którym może pływać nawet sześć osób, wyposażony w dwa leżaki, relingi boczne i zjeżdżalnię, trzeba zapłacić prawie 7,7 tys. zł.
Przy takiej cenie trudno o dużą sprzedaż, zwłaszcza że kupują je przede wszystkim wypożyczalnie. Gdy więc Ka-Boats sprzeda rocznie 20 – 30 sztuk, właściciel jest zadowolony.
Firma nie ma pieniędzy na reklamę, ale bierze udział w krajowych targach, wystawach i salonach. Największą imprezą wystawienniczą w branży są warszawskie targi Wiatr i Woda. Można na nich zobaczyć wszystkie największe i najdroższe polskie jachty, ale Artur Klimko się tam nie wystawia.
– Nie jeździmy do Warszawy, gdyż to nie jest nasz target – zapewnia. – Jesteśmy firmą oferującą dobre łodzie za rozsądną cenę, a nie od 100 tys. w górę. Za to pokazujemy się w Nadarzynie, Sosnowcu, Poznaniu, Katowicach. Teraz jedziemy do Ełku i Lublina. Trzeba pamiętać, że targi nie są miejscem, gdzie można sfinalizować jakieś transakcje. Większość odwiedzających przychodzi z dziećmi, zatrzymuje się przy łódkach, zrobi zdjęcie, bierze folder i po wyjściu z hali wystawowej zapomina, co oglądała.
Klimko ma bogate plany. Myśli o wprowadzeniu do produkcji kolejnych modeli.
– Zastanawiałem się, czy nie zwiększyć naszej oferty o jeszcze większe jednostki, na przykład o łodzie 7-, a nawet 9-metrowe, które dobrze sprzedają się za granicą. Ale po przeanalizowaniu kosztów doszedłem do wniosku, że to mi się nie opłaca, a przynajmniej nie opłaca się na obecnym etapie. Dlatego w dalszym ciągu będę koncentrował się na niewielkich łódkach, zwłaszcza dla wędkarzy, na które stać także klienta o średnich dochodach.
Trudno się dziwić, że augustowska firma stawia na tego klienta, skoro wędkarskim hobby zajmuje się 2 mln Polaków (jednak do Polskiego Związku Wędkarskiego należy tylko 630 tys.).To bardzo perspektywiczny rynek, który już dziś jest wart ponad 1,7 mld zł i stale rośnie.
Pan Artur, jak każdy przedsiębiorca, chciałby zwiększyć zyski swojej firmy.
– Gdy już okrzepniemy, staniemy się bardziej znaną marką, wówczas będziemy mogli podnieść trochę ceny do poziomu konkurencji, od której, powiem nieskromnie, w większości chyba jesteśmy lepsi – twierdzi właściciel.