Czarna Ręka
Gdy przybyli do Ameryki, najpierw siali strach wśród swoich rodaków, później stali się tak potężni, że zaczął się ich bać cały kraj, poza jednym mężczyzną. Dziennikarz Stephan Talty opowiada o narodzinach mafii w Stanach Zjednoczonych i o nowojorskim policjancie włoskiego pochodzenia, który wypowiedział wojnę „Czarnej Ręce”.
Na początku XX wieku włoscy imigranci przybywali tłumnie do Nowego Jorku z wielkimi marzeniami o innym świecie. Ale spotkali się z wrogością ze strony pozostałych obywateli, szczególnie irlandzkiego i niemieckiego pochodzenia. Byli też terroryzowani i mordowani przez zbrodniczą organizację znaną jako „Czarna Ręka” powiązaną z sycylijską mafią. Joseph Petrosino to jeden z niewielu funkcjonariuszy organów ścigania, który odważył się z nią zmierzyć. Książka jest historią jego determinacji; szczegółowo opisuje jego metody walki z przestępczością i współpracę z prezydentem Teddym Rooseveltem. Petrosino został zabity przez mafię w 1908 roku podczas swojej wizyty na Sycylii, ale z pewnością zmienił sposób, w jaki postrzegano Włochów w Ameryce. Roosevelt nazwał go „człowiekiem, który nie znał strachu”.
Rama Rao (Annandale, USA) Ta książka dotyczy wydarzeń, w które trudno uwierzyć – tajna organizacja porywająca ludzi, bombardująca budynki, mordująca tych, którzy jej grożą. A policja przymyka oko. Czasami było to po prostu oszałamiające, innym razem wydawało się dziwnie podobne do współczesnych rasowych napięć. Faktem jest, że nowojorska policja wyraźnie odmówiła patrolowania włoskich dzielnic. Tak więc musiał to zrobić włoski oficer.
Silea (Pacific Northwest, USA) Prawdziwa historia pierwszego włoskiego oficera policji w Nowym Jorku, Josepha Petrosino. Jako człowiek wielkiej prawości właściwie sam podjął walkę o powstrzymanie włoskiej plagi. Nie miał wsparcia ze strony skorumpowanych polityków czy policji. Nawet jego rodacy krzywo na niego patrzyli za to, że przeciwstawił się swojej nacji.
Joe Talty bada powstanie mafii w Stanach Zjednoczonych, przywracając sławę detektywowi z New York Police Department, który na początku XX wieku był w Ameryce bardziej znanym Włochem niż Krzysztof Kolumb. Autor opisuje metody Josepha Petrosina mieszczące się gdzieś między sposobem działania Sherlocka Holmesa i Popeye Doyle’a (...). Być może jednak dla naszego pokolenia najbardziej istotny jest fakt, że już sto lat temu pojawiły się głosy ze strony polityków i zwykłych Amerykanów, by ograniczyć i deportować grupę śniadych nieanglojęzycznych imigrantów, którzy nie są w stanie przyswoić sobie naszej kultury. Ci imigranci byli Włochami.
JK Campbell Dopóki nie przeczytałem tej książki, nie zdawałem sobie sprawy, jak znienawidzeni byli włoscy imigranci przez obywateli USA, zwłaszcza przez Irlandczyków, którzy zajmowali wysokie stanowiska w policji i w administracji Nowego Jorku. Ten strach przed imigrantami jest uderzająco podobny do tego, co dzisiaj widzimy w Ameryce.
Terry R. Nye Wybrała i oprac. E.W. Na podst. amazon.com
STEPHAN TALTY. CZARNA RĘKA. O POCZĄTKACH AMERYKAŃSKIEJ MAFII I O CZŁOWIEKU, KTÓRY PRÓBOWAŁ JĄ POWSTRZYMAĆ (THE BLACK HAND: THE EPIC WAR BETWEEN A BRILLANT DETECTIVE AND THE DEADLIEST SECRET SOCIETY IN AMERICAN HISTORY). Przeł. Jan Dzierzgowski. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2018. Cena 34,99 zł.
Za dwa tygodnie: Victor Sebestyen. Lenin. Dyktator.
Kto chodzi często do kina, a przynajmniej ogląda telewizję, słyszeć musiał o androidach, które istnieją co prawda również w rzeczywistości, ale na ekranie prezentują się zdecydowanie lepiej. Są to, ogólnie rzecz biorąc, istoty człekokształtne, a jedne z nich mają klatkę piersiową wypełnioną elektrycznymi kablami, inne od pasa w dół wielką sprężynę ( te podają jednak drinki w barze, więc jakże ich nie lubić). Stwory technicznie najbardziej zaawansowane trudno odróżnić od człowieka, co bywa powodem rozmaitych komplikacji.
Androidy nazywane bywają robotami, cyborgami, humanoidami, replikantami, a nawet golemami. Mnie osobiście przypadło do gustu określenie padające w znakomitym filmie Ridleya Scotta Łowca androidów. Slangowe określenie użyte przez polskiego tłumacza obdarzonego wyjątkowym poczuciem humoru: skórzak. Wspólnie ze znajomym rysującym komiksy bawiliśmy się kosztem naszego szefa, który do kina nie chodził i jako poważny człowiek produkcjami SF oczywiście gardził. Szeptaliśmy po kątach, że jest na pewno skórzakiem, a ten biedak nawet nie wiedział, czy to dobrze, czy raczej źle. A zresztą – czy ja wiem? Bo jeśli w filmie Scotta niedoskonały człowiek zabijał ostatecznie naprawdę groźnego skórzaka, było to zwycięstwo rodzaju ludzkiego nad idealną maszyną. Lecz w kasowym przeboju Łowca androidów 2049 młodszy skórzak zabija starszego skórzaka, z inspiracji człowieka oczywiście (choć w tym świecie z przyszłości bardzo trudno o pewność, kto jest prawdziwy, a kto sztuczny). Postęp czy regres? Oceńcie sami.
Miłość do systemu operacyjnego
Wyłączam telewizor i odwołuję rezerwację w najbliższym multipleksie, bo opowiedzieć muszę o zupełnie innym androidzie, który jest bohaterem filmu Ona (w wersji oryginalnej Her). Dzieło obsypane deszczem nagród (w tym Oscar, Złoty Glob i Saturn) wyreżyserował Spike Jonze. Gra – naprawdę fenomenalnie – Joaquin Phoenix. Gra także – choć niezupełnie – Scarlett Johansson. Niezupełnie, bo gra tylko głosem. Ale co to za głos! I co to za gra!
Kiedy usłyszałem po raz pierwszy, że ktoś zrobił film o miłości erotycznej człowieka do komputera czy też laptopa, pomyślałem: co za bzdura! Znajoma poprawiła mnie zaraz: nie do komputera i nie do laptopa, tylko do systemu operacyjnego!
Jęknąłem z rozpaczy: przecież powszechnie wiadomo, że większość użytkowników cyfrowych maszyn nie odróżnia nawet systemu operacyjnego od programu!
Obejrzałem – z nudów, choć rzadko się nudzę. Jak zaczniecie oglądać, obejrzycie do końca, bo wszystko tu jest perfekcyjne, a najlepszym przykładem Samanta, niezawodna przyjaciółka, opiekunka i towarzyszka życia, w pewnym sensie nawet kochanka, która ma tylko jedną wadę: nie posiada ludzkiego ciała. Nie wiem, czy w związku z tym można nazwać ją androidem i czy to określenie fachowe. Wszystko jedno, ważniejsze chyba, że ta bezcielesna niczym anioł dama wie o swoim partnerze naprawdę absolutnie wszystko i niczego z owej wiedzy nie gubi. A ponieważ jest tylko niezmiernie funkcjonalną konstrukcją, zadaje się jednocześnie z 8316 partnerami, z tej liczby 641 kocha naprawdę. Z pozostałymi chyba tylko flirtuje. No i jak tu być zazdrosnym, gdy człowiek – mówiąc słowami Witolda Gombrowicza – zostaje „zwyciężony przez liczbę”.
Nie będę jednak pisał o przygodach erotycznych, zwłaszcza że Samanty nie ma jeszcze w moim komputerze, a znajoma zagląda mi przez ramię, sprawdzając regularnie, czy nie piszę zbyt ciepło o innych dziewczynach (nawet jeśli byłyby tylko systemem operacyjnym komputera). Chodzi bowiem o to, że Samanta jest robotem czytającym, redagującym i piszącym, potrafi również komponować melodie i śpiewać.
Każdy szkrab z robotem
Przypominam sobie, że jakieś pół wieku temu dostałem na gwiazdkę bardzo kolorową książkę, w której dzieci młodsze i starsze opisywały i rysowały, jak wyobrażają sobie rok 2000. Miało być znacznie prościej, weselej i wygodniej, niż naprawdę było. W każdym razie w tej odległej jeszcze przyszłości nawet najmniejszy szkrab miał swojego robota, który porządkował mieszkanie, układał zabawki na półce, jadł bez protestu krupnik i łykał gorzkie lekarstwa, chyba nawet chodził do szkoły w dniach, gdy złośliwi nauczyciele planowali trudne klasówki. Ogólnie rzecz biorąc, tabliczki mnożenia, ortografii i znajomości lektur obowiązkowych trzeba było się nauczyć na własną rękę.
To wszystko się zmieniło i dziś oczywiście odkurzacze podobne do żwawego żółwia same łażą po mieszkaniu, zamiast krupniku jemy hot dogi i hamburgery, ewentualnie batoniki, bardzo smaczne, choć podobno niezdrowe. Nauczyciele wymagają coraz mniej, ale czytanie pozostało pewnym problemem dla tych, co czytać nie lubią.
Nie dotyczy to oczywiście Samanty, która nie tylko czyta, ale pochłania książki, a w dodatku niczego potem nie zapomina. Przeczytanie książki zawierającej 180 tysięcy słów ( czyli mniej więcej milion znaków) zajmuje jej 0,2 sekundy. Z grubsza licząc, pięćsetstronicowy tom w dwie dziesiąte sekundy! Taka istota pognębiłaby absolutnie każdą polonistkę, doprowadziła do myśli samobójczych najbardziej czujnego krytyka literackiego, a członkom rozmaitych stowarzyszeń pisarskich dała jakąś nadzieję, że ich książki nie przejdą bez echa.
Wirtualne dziewczę przeczyta, a nawet opowie, używając swego prześlicznego aksamitnego głosu (idą w kąt audiobooki). Przeczyta, a nawet streści tak zręcznie, że w szkole i na uczelni będą z nas zadowoleni (biada autorom tak zwanych bryków). Może także skatalogować tematy i motywy, pogrupować