Śmieszno-straszna Polska
bohaterów, ułożyć książki chronologicznie albo według miejsca akcji – wszystko w ciągu paru sekund!
Samanta wyręcza nie tylko czytelników, ale także redaktorów. Któż z piszących nie miał do czynienia z ociągającą się, wiecznie niezadowoloną starszą albo młodszą panią, która nigdy nie może zdążyć na czas, zawsze szuka dziury w całym, ochoczo wprowadza błędy gramatyczne, a nawet ortograficzne do poprawnego tekstu? Tymczasem Samanta jest absolutnie bezbłędna i na wszystko znajduje czas. No tak, nie musi opiekować się dzieckiem, nie choruje, nie biega po sklepach w poszukiwaniu butów na zimę ani sukienki na lato. Z jakichś poszarpanych fragmentów zalegających w czeluściach twardego dysku komputera bezcielesna istota ułoży znakomitą książkę, która oczywiście stanie się bestsellerem i podreperuje nasz budżet domowy! A gotowy maszynopis wyśle, rzecz jasna, do wydawcy, oszczędzając nam czasu i pieniędzy. Zadba o reklamę, przygotuje trasę promocyjną, może nawet przyprowadzi setkę czytelników na dobry początek wieczoru autorskiego.
Dwie sekundy na Prousta
– Chciałbyś być czytany przez tego stwora? – pyta ironicznie znajoma. – Wolisz androida od żywych ludzi?
No, mówię niepewnie, z tymi prawdziwymi czytelnikami to jednak różnie bywa. Staś nie chce mnie przeczytać, bo ma dużo pracy. Ewa zdaje egzaminy, więc pochłania tylko podręczniki medyczne. Sąsiadka z dołu zgubiła okulary, więc z trudem trafia do sklepu. Marek jest po operacji okulistycznej i czytać w tej chwili nie powinien. A inni może mnie czytają, lecz ja nic o tym nie wiem, więc nie dowierzam. Cóż, wstyd powiedzieć, lecz wolałbym kogoś sprawdzonego, na przykład Samantę, kto upora się z moją książką pisaną przez rok w pół sekundy, może nawet pochwali...
Możliwości androida, który odkrył w sobie pasję czytelniczą, są przecież nieograniczone. Próbuję odszukać w pamięci jakiś utwór literacki, którego lektura zabrałaby Samancie nieco więcej czasu. W poszukiwaniu straconego czasu Prousta? Co najwyżej dwie sekundy. Ulisses Jamesa Joyce’a? Ułamek sekundy. Dzieła wszystkie Henryka Sienkiewicza? Dziesięć, może piętnaście sekund. Jedynie Encyclopaedia Britannica zmusiłaby tę wirtualną pannę do pewnego widocznego wysiłku. Ale poza tym?
Ileż razy przerażała was objętość tej czy innej sagi rodzinnej, epickiego poematu, zbiorowego wydania korespondencji? Gdybyśmy umieli czytać w takim tempie, poznalibyśmy całą klasykę literacką w trzy czy cztery dni. Poznawalibyśmy nie książki, lecz od razu całe biblioteki!
No i w ogóle nie bolałyby nas oczy, nie odczuwalibyśmy zmęczenia, nie poddawali się złym nastrojom zniechęcającym do lektury. Czytalibyśmy ponadto w kilkudziesięciu językach, bo – jak podejrzewam – Samanta ma wbudowane najnowocześniejsze słowniki i nieograniczony zasób reguł gramatycznych. Nie męczyłaby nas wcale pisownia staropolska ani barokowe makaronizmy. Każdy tekst pochłanialibyśmy w mgnieniu oka, a żaden pisarz nie narzekałby, że jest zbyt rzadko czytany.
Znajoma ostrzega, że wcześniej czy później androidy przestałyby wpuszczać ludzi do bibliotek oraz miejskich wypożyczalni. Bo tylko ludzie gubią notorycznie cenne tomy, a jeśli nawet ich nie gubią, to zawsze niszczą, czytając przy śniadaniu albo nawet w wannie, co Samancie nigdy się nie zdarza. Może byłoby to wcale nie najgorsze rozwiązanie, bo wiadomo, że zwłaszcza młodzi ludzie bardzo lubią to, co zakazane. Jeśli namawiamy ich do lektury, to oczywiście puszczają te zachęty mimo uszu. Ale gdyby musieli toczyć bój ze skórzakami o najnowszą powieść McEwana albo Pynchona, to... kto wie?
Z drugiej strony, myślę z ulgą, jest jeszcze pewna sfera niedostępna dla najdoskonalszych nawet maszyn. Bo jak dotąd tylko ludzie płaczą albo śmieją się podczas lektury. I tylko niedoskonały człowiek potrafi cisnąć książką o ścianę, czego oczywiście robić nie należy, chyba że tak źle potraktowane dzieło zmarnowało nam na przykład życie (pamiętacie przecież bohatera Lalki Prusa?).
Robot pamięta wprawdzie lepiej od człowieka treść przeczytanej książki, ale co naprawdę czuje? Nie ma autentycznych wspomnień, więc przewracając kartki nawet przeciętnej powieści, nie powie nigdy: to przecież o mnie! dokładnie to samo przeżyłem! Kilka sekund nie wystarczy na rozbudzenie ciekawości, jaką wywołuje fabuła nawet niezbyt interesującej historii. Moja cierpliwa znajoma przedziera się przez gąszcz rozdziałów, choć czasem miałaby ochotę ziewnąć i pójść spać. Jednak czyta dalej, bo musi się dowiedzieć, czy w finale bohaterowie znów się spotkają, a nawet pogodzą, by żyć długo i szczęśliwie.
Samanta nigdy nie doświadczy radości związanej z powrotem do lektury poznanej w dzieciństwie. Nie będzie w stanie porównać dzisiejszego Krakowa z miastem wyśnionym przez Wyspiańskiego ani zorientować się, jak pachną ogrody w wierszach Leśmiana, jakie kolory i kształty pojawiały się w snach Brunona Schulza. To jest sfera tajemna, zastrzeżona dla najbardziej wrażliwych czytelników – często kapryśnych i zawsze chyba niedoskonałych.
A poza tym system operacyjny, nawet najbardziej kuszący, nie będzie chyba w stanie przeczytać żadnego tekstu, który nie otrzymał jeszcze postaci cyfrowej. Powiecie, że to wszystko jedno, bo cóż to za problem zdigitalizować zawartość glinianych tabliczek, chińskich rękopisów czy malowanych ksiąg średniowiecznych? O zwykłych drukach nie warto nawet wspominać. Jakże się mylicie! Kto czytał kiedykolwiek przedwojenną albo jeszcze starszą gazetę pod okiem nieufnej pani bibliotekarki, kto miał w ręku (a nawet oglądał za szkłem) pierwsze wydanie Pana Tadeusza, wreszcie kto niósł do domu pachnącą jeszcze farbą drukarską nowość – Sto lat samotności Márqueza (ze słynną literówką), ten wie, o czym mówię. Są to niezapomniane doznania, których mimo postępu techniki nikt nigdy człowiekowi nie odbierze.
A biedna Samanta nigdy ich nie pozna...
Autor jest profesorem w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, historykiem literatury, prozaikiem i eseistą.
Niedasizm to pogląd, że lepiej jest czegoś nie robić, niż zrobić. To skłonność do tego, by skupiać się nie na rozwiązaniu problemu, ale na dowodzeniu, że nie da się go rozwiązać. Autorasizm to zachodząca w Polsce dyskryminacja Polaków za to, że są Polakami, bo uznajemy samych siebie za niższą rasę. Tupolewizm zaś to skłonność do robienia rzeczy bez należytego przygotowania i bez odpowiedniego zapasu czasu. W ten właśnie sposób funkcjonują najczęściej nasze mechanizmy administracyjne i państwowe. W parze z tupolewizmem idzie optymizm magiczny, czyli planowanie działań na podstawie założenia, że występują tylko okoliczności korzystne, a okoliczności niekorzystne nie występują. Jest także fetysz jedności narodowej, czyli przekonanie, że dopiero wtedy w Polsce będzie dobrze, kiedy wszyscy będziemy we wszystkich sprawach się zgadzać, oraz kozłoofiaryzm – przekonanie, że podstawową i najpilniejszą odpowiedzią na każdą porażkę czy katastrofę jest wskazanie konkretnej jednostki za nią odpowiedzialnej. To tylko wybrane polskie grzechy, które wylicza Piotr Stankiewicz, filozof i pisarz. Nie sili się przy tym na naukowe czy kanapowe rozważania, bo to felietonowy zapis obserwacji funkcjonowania naszego kraju. Autor czerpie swoją wiedzę z analizy tragicznych wydarzeń (katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, zawalenie się hali na Śląsku) oraz przygląda się komentarzom internautów, wypowiedziom polityków i samorządowców oraz groteskowym urzędowym pismom czy też absurdalnym zakazom nie zakazom. Piotr Stankiewicz prowadzi satyryczną narrację, ale opowiada o tym, co gnębiło, gnębi i gnębić będzie Polskę, jeżeli w porę nie przejrzymy na oczy. A jako że na to nie wygląda, będziemy jeszcze długo tytłać się w rozmyciu, dezinformacji, narzekaniu, porównywaniu z mitycznym Zachodem i w totalnej niemocy. Znakomita diagnoza naszego stanu umysłu.
JACEK BINKOWSKI PIOTR STANKIEWICZ. 21 POLSKICH GRZECHÓW GŁÓWNYCH. Wydawnictwo BELLONA Warszawa 2018. Cena 34 zł.