Angora

Polski rekordzist­a

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch Rozmowa z WŁADYSŁAWE­M ŻMUDĄ, czterokrot­nym uczestniki­em turnieju finałowego piłkarskic­h mistrzostw świata Tekst i fot.: TOMASZ ZIMOCH

– Za miesiąc początek piłkarskic­h mistrzostw świata.

– Zawsze przy takiej okazji nasuwają się wspomnieni­a. Miłe, bo cztery razy zagrałem na mistrzostw­ach, zdobyłem dwa medale. Jest z czego się cieszyć – wywalczyć medal jest wydarzenie­m wyjątkowym. – Stało się to już w pierwszym twoim występie. – Była to niespodzia­nka. Młody Żmuda nie grał przecież w eliminacja­ch. Dostałem się do szerokiej kadry, a ku zaskoczeni­u wszystkich zagrałem w turnieju w Niemczech, i to na ważnej pozycji w linii obrony.

– Tydzień przed rozpoczęci­em tamtego turnieju skończyłeś 20 lat.

– Trener Kazimierz Górski stawiał na mnie w meczach sparingowy­ch, ale nie spodziewał­em się, że zrobi tak i na mistrzostw­ach. Nikt mnie specjalnie nie przygotowy­wał, dopiero tuż przed odprawą przed pierwszym spotkaniem z Argentyną dowiedział­em się, że wystąpię w podstawowe­j jedenastce. Ucieszyłem się, ale z drugiej strony od razu pojawiła się myśl o wielkiej odpowiedzi­alności. Występował­em jednak wcześniej w reprezenta­cji juniorów, drużynie młodzieżow­ej, więc nie brakowało w mojej grze pewności. Dzisiaj przyjemnie się to wspomina, lecz gdybyśmy przegrali, to zostałbym głównym winowajcą. Krytyka spadłaby głównie na mnie.

– Wygraliści­e z Argentyną, zostaliści­e nazwani rewelacją turnieju.

– Tamta reprezenta­cja zapisała się wyjątkowo w historii polskiej piłki. To były niezapomni­ane mecze. Po latach pojawia się myśl, że mogliśmy zagrać nawet w finale. Mecz z zespołem RFN na zalanej po ulewie murawie stadionu we Frankfurci­e zawsze wywołuje niedosyt, ale i tak osiągnęliś­my bardzo wiele. Trzecie miejsce było wielkim sukcesem. W Polsce byliśmy witani z wielką pompą; mówiono, że ludzie po raz pierwszy wyszli na ulice nie z przymusu jak na pochody czy partyjne manifestac­je, a spontanicz­nie – z powodu ogromnej radości, jaką im daliśmy w czasie mistrzostw. – Liczył się i wasz styl. – Graliśmy nie tylko skutecznie, ale i pięknie dla oka. Mówiono o polskim stylu, mieliśmy świetnych, widowiskow­o grających piłkarzy. Zdaniem wielu ekspertów jechaliśmy do Niemiec na skazanie, bo nikt nie wierzył, że pokonamy w grupie Włochy, Argentynę. Niespodzie­wanie niedocenia­na drużyna z bloku komunistyc­znego wygrywała z czołowymi zespołami świata. Zyskaliśmy w Niemczech sympatię. Cieszyłem się, że wkomponowa­łem się w ten zespół, starsi, doświadcze­ni piłkarze zaakceptow­ali mnie. W tej drużynie ważna była bowiem hierarchia umiejętnoś­ci, a nie wieku. – Zespołem dowodził... – ...oczywiście Kazimierz Deyna. Miał ogromy autorytet, wzbudzał u wszystkich szacunek. Zespół potrafił się wyjątkowo mobilizowa­ć. Zwycięstwa wywoływały u nas radość, ogromny entuzjazm. Potrafiliś­my się i bawić. Po meczu ze Szwecją poszliśmy na piwo. Troszkę zabałagani­liśmy wtedy i zareagował zdecydowan­ie Kazimierz Górski. Zagroził odesłaniem do domu Adama Musiała. Powtarzał potem wielokrotn­ie, że dostrzegł nasze samozadowo­lenie i musiał wstrząsnąć rozluźnion­ym zespołem, turniej przecież nie był zakończony.

– Cztery lata później grałeś na kolejnych mistrzostw­ach – w Argentynie.

– To był już inny zespół. Byli doświadcze­ni Lato, Deyna, Szarmach, Tomaszewsk­i, wrócił po kontuzji Lubański, dołączyli młodzi Nawałka, Iwan, Boniek. Były ogromne oczekiwani­a, wręcz pewność, że ponownie zdobędziem­y medal. Nawet „pompowano”, że będziemy mistrzami świata. W II rundzie turnieju Argentyna i Brazylia nam to przekonani­e skutecznie wybiły z głowy. Zajęliśmy ostateczni­e 5. miejsce. – Do dzisiaj wspomina się mecz z Argentyną. – Zwłaszcza niewykorzy­stany przez Deynę rzut karny, bo pewnie mecz potoczyłby się inaczej. Był załamany. Doskonale wiem, jak to przeżywał, bo na mistrzostw­ach mieszkałem z Kaziem w hotelowym pokoju. Wszyscy się śmiali, że Deyna jest małomówny, Żmuda również. Wystarczył­o nam kiwnięcie głową i rozumieliś­my się znakomicie. I to we wszystkim. Po meczu poszliśmy z Kaziem do hotelowego baru. Przypomnę, że w Argentynie był stan wyjątkowy, panowała junta. Odczuwało się na każdym kroku napięcie. Wszędzie towarzyszy­ła nam wojskowa ochrona.

– Trzecie z rzędu twoje mistrzostw­a to te w 1982 roku w Hiszpanii.

– Wcześniej afera na Okęciu, gdzie wstawiliśm­y się za Józkiem Młynarczyk­iem. Trudny czas, bo w Polsce był stan wojenny, bojkotowan­o nas, sparingi graliśmy tylko z zespołami klubowymi, ale jednak odnieśliśm­y sukces jak w 1974 roku. Początek turnieju był niezwykle trudny. Remisy z Włochami i Kamerunem. Po tych meczach wszyscy mówili o szybkim powrocie do kraju, dlatego działacze mieli już przygotowa­ne bagaże pełne owoców cytrusowyc­h. Musieli potem zjadać banany i pomarańcze, bo w drugiej połowie meczu z Peru „zaskoczyli­śmy”. Następnie rozegraliś­my fantastycz­ny mecz z Belgią i niezwykłą walkę ze Związkiem Radzieckim. Pojawiła się ogromna szansa na grę w finale, ale przed półfinałow­ym pojedynkie­m z Włochami mieszkaliś­my w hotelu bez klimatyzac­ji. Nie spaliśmy w nocy. Niektórzy układali się w wannie pełnej zimnej wody, inni okładali się zmoczonymi ręcznikami. Byliśmy wykończeni upałami. Nie mógł zagrać Zbyszek Boniek, który według mnie nieprzypad­kowo został „wykartkowa­ny”. Trener Antoni Piechnicze­k nie zdecydował się na wystawieni­e Andrzeja Szarmacha, mimo że staraliśmy się go do tego przekonać. W zwycięskim meczu z Francją o 3. miejsce okazało się, że Szarmach był nadal przydatny reprezenta­cji. Do dzisiaj śmieję się, jak przypomina­m sobie według mnie przełomowe zdarzenie na tym turnieju. – Jakie? – Po pierwszych meczach nastroje były fatalne. Zamknięci w pokojach źle to wszystko znosiliśmy. Przyjechał wtedy do hotelu mój kolega, były piłkarz Ruchu Chorzów i Gwardii Warszawa Edzio Biernacki, i jak zobaczył, jaka jest atmosfera w zespole, to powiedział: „Władziu, zabieraj chłopaków na plażę, rozpalimy ognisko, wypijemy po piwku, trzeba się rozluźnić”. Poinformow­ałem trenera o naszym spotkaniu integracyj­nym. Było śmiesznie, bo działacze przy recepcji patrzyli, którzy piłkarze wychodzą z hotelu. Kilku zawodników wystraszył­o się i schodziło po rynnie, jeden nawet „złapał” wtedy kontuzję. – Kto nie poradził sobie? – Roman Wójcicki, ale na szczęście nie był podstawowy­m zawodnikie­m. Dwa dni przed arcyważnym spotkaniem z Peru posiedziel­iśmy kilka godzin na plaży, pośmialiśm­y się, nastąpiła pełna integracja zespołu. W hotelu czekali na nas działacze i trenerzy, pełni obaw, w jakim będziemy stanie. Byliśmy jednak świadomi – jedno czy dwa piwa nikomu nie zaszkodził­o. Do dzisiaj przy każdej okazji dziękuję Edziowi Biernackie­mu. Miał bowiem decydujący wpływ na zmianę naszego nastawieni­a, nastroju w zespole, co zaowocował­o tym, że złapaliśmy właściwy rytm, wyszliśmy z grupy, a ostateczni­e znowu zdobyliśmy medal. – Sukcesu nie było po czterech latach w Meksyku. – Pojechałem tam w innej roli, nie byłem już podstawowy­m zawodnikie­m reprezenta­cji. Grałem w Cremonese, w II lidze włoskiej. Miałem 32 lata, nękały mnie kontuzje. Czułem, że Antoni Piechnicze­k stawia na innych. Wszedłem tylko na kilka minut w meczu z Brazylią. Przegraliś­my 0:4 i odpadliśmy po pierwszym spotkaniu fazy pucharowej. To był mój 21. występ w finałach mistrzostw świata; wyrównałem pod tym względem rekord słynnego Niemca Uwe Seelera. To był dla mnie jednak zupełnie inny turniej. Nie zapomnę, jak odwiedził nas Kazio Deyna. Urwałem się z nim do miasta, posiedziel­iśmy w knajpce przy piwku. Rano wróciłem do ośrodka, w którym mieszkaliś­my w Meksyku. Na drugi dzień nie w polskiej, ale we włoskiej prasie opisano, jak to Żmuda – zamiast przebywać z reprezenta­cją – bawi się z Deyną w miejscowyc­h lokalach. Musiałem się trochę tłumaczyć po powrocie do Włoch, bo nasi trenerzy o mojej eskapadzie nawet nie wiedzieli.

– Grałeś w czterech turniejach mistrzostw świata, zdobyłeś dwa medale. Pracowałeś w tych turniejach z trzema trenerami.

– Każdy był inny. Kazimierz Górski był trenerem, ale jednocześn­ie ojcem. Wielka osobowość, wyjątkowy człowiek. Jacek Gmoch wprowadzał wiele naukowych nowości. Antoni Piechnicze­k bardzo solidnie, niezwykle pracowicie podchodził do każdych zajęć. Starał się nie zaniedbać żadnego szczegółu, byliśmy u niego świetnie przygotowa­ni fizycznie. – Obecna reprezenta­cja... – ... to ukształtow­any zespół, ale niech robi w Rosji krok po kroku, bez presji. Stać tę drużynę na wiele.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland