Śladami Janosika
(Angora) Populistyczny podatek od najbogatszych.
Gdy niepełnosprawni okupujący Sejm przycisnęli rząd do muru, było jasne, że szczególnie w roku wyborczym ich żądania muszą zostać spełnione.
Zaczęło się szukanie pieniędzy w budżecie. A ponieważ wydatki socjalne są coraz większe, znaleziono nowe źródło finansowania.
– System wsparcia osób niepełnosprawnych i ich rodzin będzie opierał się na trzech filarach – poinformowała Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej. – Pakiet społecznej odpowiedzialności, program dostępność plus oraz solidarnościowy fundusz wsparcia.
Ten ostatni ma być zasilany z Funduszu Pracy (650 mln zł) oraz daniny solidarnościowej, czyli podatku, który zapłacą najbogatsi. Nowa danina wyniesie 4 procent od dochodów przekraczających milion złotych rocznie (oczywiście prócz tego najbogatsi będą również płacili dotychczasowe podatki). Przyniesie budżetowi trochę ponad miliard zł rocznie i obejmie prawdopodobnie 25 tys. osób. Pierwszy raz ma być pobierana od dochodów uzyskanych w 2019 r.
Wydawało się, że rządowy projekt spotka się w powszechną aprobatą. Tymczasem Katarzyna Milewicz, jedna z protestujących w Sejmie matek niepełnosprawnych dzieci, oświadczyła przed kamerami:
– Chciałabym zaapelować do wszystkich ludzi, których będzie dotyczyła ta danina solidarnościowa, żebyście się nie zgadzali na to, nie płacili tego podatku. Żebyście protestowali, bo my się na to nie zgadzamy.
A niepełnosprawny Jakub Hartwich stwierdził:
– Żaden polski rząd nie rozumiał, na czym to wszystko polega, na czym polegają potrzeby osób niepełnosprawnych. Zaczynamy budowę systemu od tyłu; znowu się nachapią fundacje i stowarzyszenia, a do nas żadne środki nie trafią.
Populizm nie ma granic
Prof. Robert Gwiazdowski, adwokat, przewodniczący Rady Centrum im. Adama Smitha:
– Podatek dochodowy jest najgłupszym podatkiem, jaki wymyśliła ludzkość. Ale jest dobry dla polityków, bo dzięki niemu mogą wpływać na nasze emocje; dla urzędników, gdyż zwiększa zakres ich arbitralnej władzy; dla doradców podatkowych, którzy zarabiają dzięki stosowaniu optymalizacji podatkowej; wreszcie dla mediów, które dzięki temu mają o czym pisać. Ale żaden podatek dochodowy nie jest korzystny dla zwykłego uczciwego przedsiębiorcy ani obywatela. Gdy pan premier był prezesem banku i zarabiał miliony, nie było takiego podatku. Wprowadził go teraz, gdy jako szef rządu zarabia ułamek tego co dawniej.
W polityce przeważają dwie grupy: idioci i cwaniacy. Ci drudzy władzę zdobywają dzięki graniu na ludzkich emocjach, także takich jak zazdrość czy zawiść. Statystyczny Polak zarabiający 4 tys. zł brutto z pewnością nie upomni się o kogoś, kto zarabia ponad 20 razy więcej od niego. Ten podatek nie ma żadnego znaczenia ekonomicznego, ale stwarza niezwykle niebezpieczny precedens. Premier dziś mówi: 4 proc. powyżej miliona. Ale jakie mamy gwarancje, że za jakiś czas ktoś inny nie powie: wprowadźmy podatek solidarnościowy dla zarabiających od 10 tys. brutto miesięcznie (takich osób jest w Polsce ponad 700 tys. – przyp. autora). A potem przebije go następny i stwierdzi, że skoro „bogaci” płacili 4, to teraz niech zapłacą 15 proc. To bardzo prawdopodobne, gdyż populizm nie ma żadnych granic.
Doraźny gest
Prof. Ryszard Bugaj, ekonomista, były polityk i PRL-owski opozycjonista:
– Podatek solidarnościowy to jedynie doraźny gest pozbawiony ekonomicznego sensu. Kraj potrzebuje rozwiązań całościowych, nowego systemu redystrybucji dochodów. Wśród bardzo wielu Polaków panuje obawa, że jak władza raz dotknie podatków, to na pewno wszyscy na tym stracą. I takim argumentem szermują też najzamożniejsi.
Z jednej strony 80 proc. obywateli uważa, że różnice w dochodach są nadmierne. Z drugiej prof. Henryk Domański twierdzi, że hierarchia nierówności jest zgodna z poglądami większości z nas. To znaczy, że minister, prezes, lekarz, adwokat powinni zarabiać więcej niż robotnik, sprzątaczka czy sprzedawca. Proponując ten nowy solidarnościowy podatek, rząd myślał, że zostanie on przyjęty z zadowoleniem. Tymczasem tak się nie stało. Ludzie przyjęli to jako rodzaj napiętnowania bogatych, którzy muszą łożyć na niepełnosprawnych. Coraz mniej z nas akceptuje metody Janosika. Bardzo poważnym błędem rządu było to, że nie pokazał całościowego obrazu niepełnosprawności w naszym kraju. Jego skali i ponoszonych na ten cel wydatków (na wsparcie niepełnosprawnych i ich opiekunów w 2017 r. z budżetu państwa przeznaczono 16,8 mld zł – przyp. autora). To zaniechanie może sprawić, że teraz po pieniądze upomną się kolejne grupy pominiętych lub pokrzywdzonych.
Rząd zachęca do niepracowania
Wojciech Kruk, były prezes i główny udziałowiec firmy jubilerskiej W. KRUK, senator II – IV kadencji, w latach 1990 – 1996 notowany na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” (miejsca od 40 do 89):
– Każdy rząd ma prawo do prowadzenia własnej polityki podatkowej. Progi podatkowe w Polsce na tle innych krajów nie są wysokie, problem tylko w tym, że obowiązują od bardzo niskich kwot. Byłbym w stanie zaakceptować te 4 proc. od rocznych dochodów powyżej miliona, ale pod warunkiem, że zrobiono by to uczciwie, czyli systemowo. Tymczasem rząd zapewnia, że nie podniesie podatków, a potem robi co innego i twierdzi, że to nie podatek, tylko danina. Takie postępowanie odbieram jako szczucie biednych na bogatych. Obowiązkiem osób o wysokich dochodach nie jest dawanie pieniędzy niepełnosprawnym czy biednym, tylko uczciwe płacenie podatków, z których państwo będzie wspierać potrzebujących.
Tylko czy wystarczy na to pieniędzy, skoro jesteśmy krajem o niskim współczynniku aktywnych zawodowo (56,2 proc. – przyp. autora), a z powodu 500+ z rynku pracy odeszło prawie 100 tys. osób? Tymczasem zamiast temu przeciwdziałać, rząd zachęca ludzi do niepracowania.
Wygrywa ten, kto umie lepiej liczyć
Dr Olgierd Annusewicz, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego:
– Żeby zyskiwać poparcie, PiS rozdawał pieniądze wielu grupom i teraz nie powinien się dziwić, że z żądaniami zgłosili się niepełnosprawni i ich opiekunowie. Rząd musiał coś zrobić, więc uderzył w grupę, której nikt nie będzie żałował. Premier Morawiecki jeszcze niedawno sam należał do tej grupy, ale teraz dokonał nie ekonomicznego, tylko politycznego rachunku. I wynik jest oczywisty. Dlatego nie próbujmy racjonalizować tej decyzji, rozpatrując ją pod względem ekonomicznym czy wizerunkowym (obraz Polski w oczach zagranicznych inwestorów), tylko zastanówmy się, ile głosów niepełnosprawnych i ich rodzin może zyskać PiS w jesiennych wyborach samorządowych? Sama danina solidarnościowa z punktu widzenia poparcia wyborczego nie przyniesie specjalnych korzyści, ale konstruktywne i systemowe rozwiązanie problemu niepełnosprawnych z pewnością pomoże PiS-owi odrobić straty z ostatnich tygodni. Zawsze powtarzałem, że wybory wygrywa ten, kto umie lepiej liczyć.
*** Politycy PiS-u podkreślają, że podatek solidarnościowy istnieje w Grecji i Portugalii. Tyle że Grecja to kraj prawie upadły, który sam zgotował sobie ten los, a Portugalia powoli podąża jej śladem.
W ubiegłym roku w Londynie premier Morawiecki namawiał zachodnich biznesmenów, żeby po brexicie przenieśli się nad Wisłę. Podatek dla najbogatszych raczej ich do tego nie zachęci.
Przed kilkunastoma dniami (w 19. numerze ANGORY) Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, powiedział: – Gdy nie mamy wielkiego kapitału ani supertechnologii, pozostaje stworzenie lepszych niż za naszymi granicami warunków do prowadzenia działalności gospodarczej.
Czy działania na wzór Janosika, zmierzają w takim kierunku?
(*) Hilary Minc, wicepremier odpowiedzialny za gospodarkę w czasach stalinowskich.