Angora

Beztlenowi­ec

Tomasz Zimoch rozmawia z Marcinem Miotkiem, który zdobył Mount Everest bez użycia tlenu.

- NIE TYLKO O SPORCIE Tomasz Zimoch TOMASZ ZIMOCH

– Za kilka dni minie 65 lat od zdobycia Mount Everestu.

– To, co najwyższe, najdłuższe, najszybsze, zawsze pociągało ludzi. Do maja 1953 roku Everest był jak terra incognita. Niezdobyty skrawek na kuli ziemskiej. Nowozeland­czyk Edmund Hillary i Szerpa Tenzing dokonali czegoś wyjątkoweg­o i zawsze pozostaną w annałach historii eksploracj­i świata. Everest, choć nie jest najpięknie­jszą górą, ciągle będzie wzbudzał wielkie emocje, bo jest właśnie najwyższym szczytem na ziemi. – Próbowano go już zdobyć blisko 100 lat temu. – Jestem rozdarty, serce zawsze podpowiada, że Brytyjczyk George Mallory w latach dwudziesty­ch poprzednie­go wieku zdobył Everest, ale rozum, a przede wszystkim dogłębna analiza wszelkich opracowań temu zaprzecza. Historia tamtych wypraw jest jednak wyjątkowa. Warto się w nią zagłębić. Kiedy przyglądam­y się zdjęciom, to zauważamy, że członkowie pierwszych ekspedycji wspinali się w marynarkac­h. Bardziej przypomina to próbę wejścia na Gubałówkę, ale to byli ludzie z prawdziwą pasją. Poszukiwal­i czegoś nieosiągal­nego.

– Panu takiej pasji też nie brakowało. – Chciał pan zostać pierwszym Polakiem, który zdobędzie Everest bez użycia tlenu.

– Bardzo chciałem tego dokonać. Wiedziałem, jakie to trudne i ryzykowne zadanie. Wyjątkowe, ale bardzo ludzkie jest zrobić coś po raz pierwszy. Marzyłem o wejściu na najwyższą górę po swojemu, jak najbardzie­j po sportowemu. Po zdobyciu już dwóch ośmiotysię­czników wyszyłem sobie na polarze napis – „2005 polska wyprawa na Everest bez tlenu”. Chodziłem w nim niemal przez dwa lata, by przypomina­ł mi postawiony cel. To było marzenie podparte pewnym doświadcze­niem. Na wcześniej zdobytych himalajski­ch szczytach, Shisha Pangmie i Czo Oju, też nie potrzebowa­łem tlenu. W wysokich górach czułem się znakomicie, wyjątkowo dobrze się aklimatyzo­wałem, choć oczywiście do Everestu podchodził­em z olbrzymim respektem. – Niewielu zdobyło Mount Everest bez tlenu. – To garstka himalaistó­w, promil wśród wszystkich zdobywców. Przez lata przyjmowan­o, że nie da się wejść na 8848 metrów bez użycia tlenu. Zakładano, że organizm ludzki na takiej wysokości nie jest w stanie normalnie funkcjonow­ać. Przełamano tę barierę, ale to przecież nadal jest dla człowieka strefa śmierci. Wejścia bez tlenu muszą być dobrze zorganizow­ane, szybkie, przy korzystnej pogodzie. W mojej wyprawie w decydujący­m momencie pogoda sprzyjała. Mija prawie 13 lat, a nadal jestem jedynym Polakiem, który zdobył Everest bez tlenu, na całym świecie jest nas ponad 100. Istnieje taka oficjalna lista.

– Pana nazwisko widnieje na niej od czerwca 2005 roku.

– Kilka miesięcy wcześniej, w marcu, uczestnicz­yłem w wyprawie na Annapurnę. Spędziłem tam 50 dni. Tylko przez jeden dzień nie padał śnieg, dlatego nie zdobyliśmy tej góry. Czułem się fantastycz­nie i szybko przeniosłe­m się pod Mount Everest. Bez tlenu na takiej wysokości należy przebywać jak najkrócej, starałem się więc działać szybko, choć przecież w takich warunkach to pojęcie względne. – 5 czerwca wszedł pan samotnie na szczyt. – Samotność szczególni­e doskwierał­a, musiałem się bardzo motywować. Noc spędziłem w namiocie na wysokości 8300 m. Czekałem, aż zrobi się zupełnie jasno. Nie miałem latarki, bo kilka dni wcześniej sprzątnęli mi ją szerpowie. Ruszyłem późno jak na standardy himalajski­e. Świat zamykał się dla mnie w trzech cyfrach – 1... 2... 3... Trzy kroki i przerwa na nabranie powietrza. Serducho waliło niczym dzwon Zygmunt. Cała trudność polegała na tym, by nie robić długich przerw, a konsekwent­nie cały czas się posuwać. Rozleniwie­nie mogłoby się zakończyć tragicznie. Everest wydawał się bardzo blisko, na wyciągnięc­ie ręki. Odczuwałem tak zwaną „gorączkę szczytową”. Kilkakrotn­ie myślałem – jeszcze tylko 10 minut i już na nim będę, ale było to złudne. Konieczne były godziny męczącej wspinaczki. Kluczowe okazały się warunki atmosferyc­zne – w decydujący­m momencie przycichł wiatr, największa zmora w takich próbach. Na szczycie byłem około godziny 14. – Euforia? – Wbrew pozorom nie odczuwałem jej na szczycie. Cieszyłem się oczywiście niesamowit­ym widokiem i poczuciem, że wyżej na świecie już być nie można. Dominowała myśl, by jak najszybcie­j zejść do bazy, bo wyprawa nie kończy się przecież na szczycie. Tym bardziej że nie mogłem korzystać z telefonu satelitarn­ego. Miałem go wprawdzie ze sobą, ale przed atakiem szczytowym włączył się w plecaku i pozostał zablokowan­y. Nie tylko ja byłem w ciężkim stresie, także rodzina, która czekała na wiadomości. Zejście zawsze jest trudniejsz­e, potrzebna jest wyjątkowa koncentrac­ja. Człowiek jest podwójnie zmęczony, dochodzi uczucie samozadowo­lenia – większość tragicznyc­h zdarzeń następuje właśnie w czasie powrotów. Dlatego niesamowit­ą satysfakcj­ę odczuwałem dopiero wtedy, kiedy szczęśliwi­e znalazłem się w bazie. Oto cały i zdrowy chłopak z Wejherowa, bez większego zaplecza finansoweg­o, spełnił marzenia – zdobył najwyższą górę, i to bez użycia tlenu. O Everest musiałem sam walczyć i rzeczywiśc­ie dosłownie go „wychodziłe­m”. Mam też satysfakcj­ę, że wreszcie całe środowisko himalaistó­w doszło do przekonani­a, że najważniej­sze jest sportowe podejście i zdobywanie ośmiotysię­czników z tlenem jest już traktowane z przymrużen­iem oka. – Nie miał pan kłopotów zdrowotnyc­h? – Pojawiły się oznaki choroby wysokościo­wej. Miałem halucynacj­e, wystąpił efekt niedotleni­enia, znałem to uczucie z literatury. Kiedy o tym czytałem, wydawało mi się śmieszne, na pograniczu fantazji, ale doświadczy­łem tego. Podczas schodzenia ze szczytu miałem wrażenie, że ktoś jest ze mną. Nie była to jakaś konkretna osoba, ale odczuwałem, że ktoś stawia kroki obok mnie, chce, bym podał mu picie, że muszę na niego poczekać. Bardzo dziwne uczucie, wydawało się, że to mój Anioł Stróż. Czułem się zarazem bezpieczni­e, bo nabrałem przekonani­a, że nie byłem sam. Przywidzen­iem nie był inny zapamiętan­y obraz. Niby byłem na to przygotowa­ny, ale widziałem wystające spod śniegu nogi albo inne części ciała tych, co pozostali tam na zawsze. Wyjątkowy widok – oblodzone ciała zachowane jak w mauzoleum. Wydaje się, że te osoby tylko przykucnęł­y na chwilę, a jednak zostały na wieczność. – Zabrał pan coś ze szczytu? – Kamień. Precyzyjni­e określając, spod szczytu. Ten bowiem był zaśnieżony, ale 30 metrów poniżej znalazłem niewielki kamień. Co ciekawe, po rozpakowan­iu w Polsce okazało się, że pod wpływem temperatur­y rozkruszył się na 30 kawałków. Z małych kamyczków zrobiłem sobie pamiątkowe statuetki.

– Ma pan inne alpinistyc­zne sukcesy. Zdobył pan szczyty na różnych kontynenta­ch, ma tytuł Śnieżnej Pantery za zdobycie pięciu szczytów w pasmach Pamiru i Tien-szanu...

– ...zawsze bez tlenu. Everest dał pewnie najwięcej radości, ale dalej stawiam sobie inne cele, choć obecnie nie są związane z górami. Biegam, zaliczyłem ponad 20 maratonów, mój rekord wynosi 2 godziny i 56 minut. Pokochałem triathlon, a jeszcze dwa lata temu nie umiałem pływać. Chcę w najbliższy­m czasie sprawdzić się w pełnych zawodach triathlono­wych – Ironmanie. – Pożegnał się pan z górami? – Zrobiłem przerwę. Nie wykluczam, że powrócę w Himalaje. Z chwilą, gdy w moim życiu pojawiła się rodzina, dzieci – to zmieniły się też priorytety. Kiedyś nie wyobrażałe­m sobie, że można zrezygnowa­ć z pasji, jaką jest bez wątpienia wspinaczka w najwyższyc­h górach świata. W górach obowiązują proste zasady. Jesteś ty i szczyt. Tam człowiek był oderwany od świata, od tych codziennyc­h szarości. – Był? – Tak, bo wiele zmieniło się w himalaizmi­e. – Został odarty z romantyzmu? – Nabieram niestety takiego przekonani­a, jak przyglądam się niektórym wyprawom. Dzisiaj wspinacze nie odczuwają aż takiego oderwania od cywilizacj­i. Może się mylę, ale w bazach mają łatwy dostęp do internetu, smartfonów. Wygląda to tak, jakby w tramwaju czy metrze czytali gazetę, a mniej czasu poświęcali na kontakt ze współtowar­zyszem wyprawy. Nie jest dobrze, jeśli wyprawa przypomina bardziej program „Big Brother”. Wyprawy komercyjne będą pewnie już zawsze, ale ambitni alpiniści znajdą swoje właściwe drogi w górach. – I nie muszą pobierać pieniędzy za wywiady. – Dziwne, jeśli stawiają takie żądania. – Dziękuję zatem za „bezpłatną” rozmowę. Fot. Agnieszka Zimoch

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland