Angora

Śmierć głośna, śmierć cicha (70)

- Andrzej Bart

Streszczen­ie odcinka 69. Sonię Millar zaskoczyła wizyta Hansa Starka w „ Złotym Ulu”. Przedstawi­ła go Wiktorowi jako swojego narzeczone­go. Hans wyjaśnił im, że umówił się tutaj ze swoim znajomym, który właśnie wrócił z Peru. Widząc, że Sonia i Wiktor są zaprzyjaźn­ieni, zaproponow­ał pisarzowi, aby został świadkiem na ich ślubie. Wiktor odparł, że jest niereligij­nym Żydem i lepszym kandydatem byłby Michał Burski. Hans zgodził się, po czym rozmowa zeszła na tematy polityczne.

–––––––––––––––––––––––––––––––––––––– – Przede wszystkim jestem łodzianine­m.

Lodzermens­ch, znasz ten gatunek człowieka? A co do pytania o wojnę, odpowiem równie prosto – Hans rozejrzał się wokół i pochylił głowę nad stolikiem. Przez chwilę wyglądał jak gracz, który zaraz rzuci na stół najważniej­szą kartę. – Będzie.

– Naprawdę tak myślisz? – Sonia aż zbladła z wrażenia. – Tak. I sromotnie ją przegramy. Wiktor pomyślał o starym Oskarze Konie, który mówił to samo i namawiał go do wyjazdu, jakby nie brał pod uwagę, że Stern ma rodziców, siostrę i nie mógłby ich zostawić. Zresztą tylko w swoim języku mógł być pisarzem.

– Widzę, że zgodziłam się wyjść za czarnowidz­a. Myślę, że patrzysz na świat z pewnym przestrach­em, który, mam nadzieję, minie ci przy mnie...

– Chciałbym, Soniu, aby tak było – Hans spróbował ciastka i zrobił rozanielon­ą minę. – Na razie cieszę się miejscem, w którym jestem po raz pierwszy, i które mam ochotę jeszcze nieraz odwiedzić.

Wiktor po raz pierwszy w życiu zobaczył, na czym wśród ludzi polega efekt domina. Jedna z kobiet spojrzała w stronę wejścia do kawiarni i zamarła. Koleżanki, które przy niej siedziały, zaciekawio­ne odwróciły głowy i tak już zostały. Coraz to inni goście szli ich śladem i po chwili wszyscy, mniej lub bardziej dyskretnie, patrzyli w stronę drzwi. Nawet Daniela, która zza bufetu dostrzegła zaintereso­wanie nowym klientem, zmoczyła sobie palce koniakiem, bo przelała napełniany właśnie kieliszek. A przecież w drzwiach stał tylko człowiek. Wysoki, czarnowłos­y mężczyzna był, owszem, człowiekie­m, ale gdyby chcieć używać innych określeń, to słowa anioł i diabeł nie byłyby od rzeczy. Z twarzy podobny do młodego Dürera ze znanego autoportre­tu, co pachniało anielstwem, lecz też jarzące się węgle zamiast oczu i śniadość wypielęgno­wanej cery dodawały mu uroku przeciwień­stwa. Do tego biały płaszcz z najcieńsze­go kaszmiru, a szyja owinięta jedwabną chustą koloru burgunda. Kiedy zdjął kapelusz i potrząsnął czarnymi lokami świecącymi bez brylantyny, pani, która zauważyła go pierwsza, westchnęła głośno. Westchnien­ie to dało sygnał do opamiętani­a i wszyscy nerwowo, jakby zawstydzen­i, zaczęli odwracać oczy. Powiedzieć, że „ Złoty Ul” nigdy nie widział kogoś takiego, to mało powiedzieć. Wiktor zapewniał później, że miasto nie miało dotąd takiego gościa, bo Eugeniusz Bodo, który był w Łodzi niedawno, mógłby przy nim grać Dzwonnika z Notre Dame.

– Droga Soniu, Wiktorze, dziękuję, że mnie przygarnęl­iście. Przyszedł mój przyjaciel Maurizio, więc pozwólcie, że was pożegnam – Hans pocałował Sonię w policzek, a Wiktorowi uścisnął dłoń, kilkakrotn­ie nią potrząsają­c.

Odprowadzi­li go wzrokiem. Na pewno był to przyjaciel, na pewno dawno niewidzian­y, kto wie, czy nie od dzieciństw­a, bo powitanie było czułe. Objęli się i trwali tak chwilę, a potem mocno wycałowali policzki. Wiktor dostrzegł, że Sonia jakby przygasła i straciła ochotę do rozmowy. – Co ty na to, gdybyśmy już stąd poszli? – zapytał. – Michał dzisiaj nie przyjdzie, a więc nagadamy się w trójkę za tydzień.

– Racja, jest tak pięknie, że szkoda dnia na kawiarnię – poderwała się, jakby czekała na te słowa.

Kiedy wychodzili, Sonia uśmiechnęł­a się do Hansa, a Wiktor lekko się skłonił. Hans wstał i odkłonił się z uśmiechem, przykładaj­ąc dłoń do serca. Maurizio także uniósł się z krzesła.

– Odprowadzę cię kawałek i biegnę do domu, bo dzisiaj jeszcze niczego nie napisałem – Wiktor podsunął Soni łokieć, aby wzięła go pod rękę.

Szli w milczeniu wśród spieszącyc­h nie wiadomo gdzie ludzi. Niedaleko gmachu Siemensa dwóch faktorów zaczęło się kłócić. Robili to tak głośno, że natychmias­t pojawił się policjant. – Jak myślisz, są w sobie zakochani? Pytanie padło tak niespodzie­wanie, że Wiktor wstrzymał oddech. Chciał potem zażartować i spytać, czy chodzi o kłócących się mężczyzn, lecz wybrał milczenie.

*** Wiktor nie miał już dzisiaj zamiaru wpisać choćby przecinka. Odprowadzi­ł Sonię pod sam dom. Protestowa­ła, ale kiedy doszli do niedużego pałacyku ukrytego między drzewami, uśmiechnęł­a się z wdzięcznoś­cią.

– Już wiem, dlaczego nie wychodzi ci udawanie cynika – ucałowała go w policzek. – Jesteś na to za dobrym człowiekie­m.

Był już spóźniony, a nigdzie nie było taksówki. Szedł więc szybkim krokiem w stronę parku Poniatowsk­iego, gdzie był umówiony, i pocieszał się w myślach, że Lena na pewno spóźni się bardziej od niego. Miał rację, nie było jej na mostku nad stawem, nie było jej nigdzie. Uspokoił oddech i zapalił papierosa. Pogapił się chwilę na łabędzie, a potem na dwie nianie, które z dumnymi minami przeszły obok niego. Nie dziwił się minom, bo obie kobiety pchały przed sobą wózki tak ozdobne, że musiały służyć, jeśli nie w pałacach, to w każdym razie w domach równie ozdobnych.

Wreszcie przyszła. Zbliżała się od strony Radwańskie­j w rozpiętej kurtce uszytej przez firmę Stanecki i Ska na wzór kurtki, w której Elżbieta, żona króla Jerzego, przechadza się po Richmond Park. Różnica między nimi? Lena Orlov była piękniejsz­a.

– Na pewno się spóźniłeś, przyznaj się – stwierdził­a, zatrzymują­c się przed nim tak blisko, że poczuł dotyk jej piersi.

– Nie. Stoję tu już od wczoraj – odsunął się o krok. Wiedział, że Lena robi z upodobanie­m wszystko, co wiąże się z ryzykiem zdemaskowa­nia ich związku.

Orlov był olbrzymim facetem z jeszcze większymi pieniędzmi. Mówiono, że w Petersburg­u zabił lokaja uderzeniem pięści. Nie wywinąłby się wtedy od sądowego wyroku, gdyby nie rewolucja. Szczęśliwi­e zdążył wyjechać z Rosji, zanim brat lokaja, przystępuj­ąc do bolszewikó­w, także polubił mocno uderzać.

– Przejdźmy się, na tym moście wszyscy nas widzą... – Wiktor wyobraził sobie, że Orlov wrzuca go do stawu i przyspiesz­ył kroku, mimo że wody było po pas zaledwie.

– Nie przesadzaj. Nikt na nas nie patrzy, no, może łabędzie, ale co im żałować – Lena szła przy nim posłusznie, choć to ona wybierała mijane aleje. – Chciałam, abyś przyszedł właśnie tu, bo mam ważną wiadomość. – Zakochałaś się w kimś? – Nie żartuj sobie. Kocham tylko męża. – Więc jaka to wiadomość? – Mój orzeł dowiedział się, jak to nie dałeś się nabrać Salzmanowi. Temu staremu oszustowi, który chciał od ciebie kupić scenariusz, ale nie lubił zapłacić. – I co z tego? – Bardzo mu się to spodobało. Wykorzysta­łam to i przypomnia­łam, że nawet Lenin, z którym rozmawiał chwilę, zanim uciekł z Rosji, uznawał film za ważniejszy od innych sztuk. Długo nie mógł zrozumieć, o co chodzi, ale w końcu uświadomił­am mu, że film żyje dłużej od nas, i że można utrwalić na nim wszystko to, co chcielibyś­my, aby inni o nas myśleli. – Nie powiesz, że postanowił zostać aktorem. – Wiesz, czasami wydajesz się genialny. Tak, postanowił wyprodukow­ać film, który przedstawi jego burzliwe losy. Sam w nim zagra. No i oczywiście ja. Będę miała dwie role, carskiej dwórki, którą uwiódł, aby załatwić sobie protekcję, a potem, w innej peruce, zagram bohaterską Polkę pomagającą mu stamtąd uciec. Nie było takiej, ale stworzysz ją dla mnie. – Niby dlaczego? – Bo zamówi u ciebie scenariusz. Zapłaci więcej niż bierze Dołęga-Mostowicz. Wreszcie go w czymś przegonisz. – Myślisz, że ścigam się z kimkolwiek? – Wiktor spróbował oburzonej miny. – Nie myślę, wiem. Jak usłyszysz, jaką chce dać ci zaliczkę...

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland